Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pociąg do rozmowy, czyli o czym mówią na trasie Gliwice-Częstochowa

Katarzyna Kapusta
Są ludzie, którzy nie wyobrażają sobie życia bez podróżowania pociągiem. O czym rozmawiają? Z pewnością nie o polityce, a o sprawach, które dotyczą ich bezpośrednio. Czasami bowiem lepiej się wygadać nieznajomemu w pociągu

Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet. Ściskając w ręku kamyk zielony, patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle - śpiewała Maryla Rodowicz. No więc wsiadłam do pociągu, ale nie byle jakiego, tylko takiego, który przejeżdża przez całe województwo od Gliwic po Częstochowę. Choć jest przed ósmą, na zewnątrz temperatura już przekracza 20 stopni Celsjusza. Na peronie stoi kilka osób, podjeżdża pociąg Kolei Śląskich. Punktualnie. Stawiam stopę w środku, ot miłe zaskoczenie. Pociąg jest klimatyzowany, wraz z innymi pasażerami uniknę dwugodzinnej jazdy w duchocie. Podróż koleją potrafi być uciążliwa, zwłaszcza gdy dłuży się niemiłosiernie. Jak sobie uprzyjemnić ten czas? Część wybiera nadrabianie zaległości książkowych, inni pracują nawet w podróży, rytmicznie uderzając palcami o klawiaturę swoich laptopów, a jeszcze inni słuchają muzyki, uczą się do egzaminu lub po prostu rozmawiają.

To miejsce, w którym jest czas na rozmowy i chwilę relaksu

Pociąg to stary środek transportu publicznego. Kolej powstała 100 lat wcześniej niż samochód czy samolot. Podróżowanie pociągiem staje się modne i mieszkańcy regionu chętnie przesiadają się z samochodu na pociąg. Bo po pierwsze - jest taniej i niejednokrotnie szybciej dostać się pociągiem z punktu A do punktu B. Dlaczego podróżowanie pociągiem jest fajne? Bo powoduje zawężenie się relacji między pasażerami. Siedzenie naprzeciw siebie otwiera ludzi. W końcu przyjemniej jest porozmawiać i wymienić się poglądami, niż jechać w ciszy, nudząc się. Pociąg zapewnia pewien klimat, jakiego nie daje samochód. Chodzi o stukot kół, turkot szyn, jednostajny ruch. I oczywiście sygnał odjazdu.

W pociągu siadam na początku składu. Naprzeciw mnie jedzie kobieta około trzydziestki, ubrana w specjalne ciuchy na rower. Obok niej przyczepiony jednoślad. Wychuchane cacuszko. Miłośnicy rowerów tak mają. Dbają o najmniejszą śrubkę w rowerze. Obok niej siedzi starsza kobieta, a dwa metry przed nami kierownicy pociągu przygotowują się do zmiany. Jest cicho, w zasadzie wszyscy milczą, w końcu jest 8.43. Dzień dopiero się zaczyna. Rozglądam się po pociągu, który nie ma przedziałów, te nowe składy KŚ są wyjątkowo ładne. O czym rozmawiają pasażerowie? Wydawać by się mogło, że dzień po zatrzymaniu byłego szefa Kolei Śląskich, ten temat nie będzie schodził z ust pasażerów. I co? I cisza. Ludzie nie emocjonują się kolejną aferą, chcą rozmawiać o tym, co bezpośrednio dotyczy ich tu i teraz. W Katowicach do pociągu wsiada starszy mężczyzna, w rękach ma dwa wiadra wypełnione po brzegi truskawkami, na których widok leci mi ślinka. - Z giełdy pan wraca? - pytam.

- Tak, wie pani, mieli bardzo tanie truskawki, po 3,50 zł za koszyczek. Żona mnie wysłała, żebym kupił, potem je zamrozi i będzie na kompot - uśmiecha się. Waldemar Bożek pracował jako dyżurny ruchu na kolei. Teraz, gdy jest na emeryturze, prowadzi gospodarstwo w gminie Psary (powiat będziński). - Mam taki plan, by dożyć do dziewięćdziesiątki, chcę dobrze wykorzystać ten czas. Cztery lata już jestem na emeryturze. Mam hektar pola, który uprawiam. Na mojej ulicy jest tylko 50 numerów i jest nas dwóch, którzy jeszcze uprawiamy pole. Reszta wszystko ugorem leży - ubolewa. Kątem oka dostrzegam długowłosego studenta, który przysłuchuje się mojej rozmowie z panem Waldkiem. W krótkim czasie pan Waldemar zapoznał mnie z parametrami swojego ciągnika, który pomaga mu w uprawie. W zasadzie nie udało mi się zapamiętać parametrów i tego czym różnił się "ciapek" od nowoczesnego ciągnika, ale wierzę na słowo. Rozmawiamy o kopalniach, tych, które kiedyś fedrowały w powiecie będzińskim. O kopalni Jowisz, Grodziec i o tym, że kiedyś ludziom żyło się lepiej. - Pracowałem na kopalni Andaluzja w Piekarach Śląskich. Zwolniłem się jednak w siedemdziesiątym pierwszym roku. I poszedłem na kolej - opowiada. Tłumaczy także, że powodem jego decyzji był fakt, że do pracy na kopalni jechał 10 kilometrów, a do pracy na kolei tylko dwa.

- Pracowałem na stacji w Grodźcu, w Łagiszy i Ząbkowicach. Gdy skończyłem 60 lat, poszedłem na emeryturę. Na kolei pracowałem na zmiany, więc miałem też sporo czasu wolnego, który wykorzystywałem pracując na roli, więc koniec końców zarabiałem więcej niż na kopalni. Teraz mam cielątko, kury i tak czas leci - zamyśla się na chwilę. Pan Waldemar pojechał na giełdę w Załężu już o 6 rano. W centrum Będzina zostawił samochód i przesiadł się na pociąg, bo taniej. Przyznam, że byłam zaskoczona otwartością mojego rozmówcy, który chętnie opowiadał mi o swoich synach. Szybko jednak pojęłam, że przecież w tym wszystkim chodzi także o to, by zaczerpnąć mojej opinii. - Jeden z moich synów jest żołnierzem. Poszedł do wojska i mu się spodobało. Mógłby się już ustatkować. Chodzi z dziewczyną już pięć lat, mógłby się ożenić.

- To może trzeba odbyć z nim męską rozmowę, jak ojciec z synem - zagaduję. No tak... mój rozmówca jest wyraźnie zafrapowany. Zmienia temat. Wracamy do rozmowy o tym, co się bardziej opłaca - jazda samochodem czy pociągiem. - Dzisiaj pojadę jeszcze na targ w Będzinie - zagaduje mnie. Tak, tak, to ten słynny największy targ w Zagłębiu, na którym można kupić dosłownie wszystko. To tu w każdą środę i sobotę na 40 tysiącach metrów kwadratowych, blisko centrum, rozstawia się ponad 1200 handlarzy, którzy przyjeżdżają do Będzina zewsząd.

- Opłaciło mi się, jadę za 3,80 zł, bo tyle kosztował mnie bilet w obie strony, a będę jechał, tracił paliwo i jeszcze się męczył w tym samochodzie. A tu w pociągu klima, można rozprostować nogi - śmieje się. Zbliżamy się do stacji Będzin. Pan Waldek bierze swoje pachnące truskawki i wysiada. Ja jeszcze chwilę siedzę zamyślona. Na siedzeniu obok jakiś mężczyzna, w koszuli pod krawatem, z perfekcyjną fryzurą, przegląda serwisy informacyjne w swoim nowiutkim, nienagannie czystym tablecie. Jakby jego palce nie dotykały ekranu. Hmm... mój jest wiecznie wypalcowany. Siedzę tak jeszcze dziesięć minut, potem wstaję i przechadzam się po pociągu. Patrzę, gdzie mogę się przysiąść.

W Łazach kiedyś wszyscy pracowali na kolei

Przepraszam, czy tu jest wolne? - pytam panią siedzącą pod oknem. - Tak, proszę - odpowiada. Na wprost niej siedzi szpakowaty pan w okularach, w pierwszej chwili nie domyśliłam się, że to jej mąż. Jadą w ciszy, którą postanowiłam przerwać. - Pani w dłuższą podróż się wybiera? - pytam.

- Nie, już wracamy z mężem do domu, do Łaz - odpowiada. Na jej twarzy pojawia się uśmiech. - Byłam kiedyś w Łazach, ładna miejscowość - zagaduję. - Proszę teraz przyjechać, po rewitalizacji jest pięknie. Przebudowali całe centrum, zmiany widać gołym okiem - odpowiada.
Anna i Jan Ziajowie mieszkają w Łazach całe swoje życie. No właściwie pani Anna, bo to pan Jan za miłością przeprowadził się do Łaz. W tej miejscowości w zasadzie wszyscy się znają. Większość mieszkańców pracowała na kolei. - Łazy to miasto kolejarzy, mój tata pracował na kolei. Pracę zaczął po wojnie, jak wrócił z Niemiec. Wtedy wszyscy szli na kolej pracować. Mój mąż wciąż pracuje na kolei, ja też pracowałam, ale już jestem na emeryturze - opowiada pani Anna. Ma krótkie ciemne włosy, okulary, a w uszach złote wiszące kolczyki. - Teraz to już kolej upadła w Łazach, kiedyś było tu wszystko, przeładunek, parowozownia. Ja pracowałam w biurze telekomunikacyjnym, mój mąż pracuje jako dyżurny ruchu - opowiada kobieta.

Zaraz, zaraz, czy wszyscy pasażerowie jadący tym pociągiem pracowali na kolei? Eeee... to niemożliwe. - Przepraszam, czy państwo są podstawieni - śmieję się, a razem ze mną wszyscy, którzy przysłuchują się rozmowie. - Pracowałam w dalekopisach, wypuszczałam do dyżurnych na trasę informacje o różnych ograniczeniach telegramem, chodziło o to, by pociągi były powiadamiane, jak były jakieś prace prowadzone, a mąż - jak to dyspozytor - rządził ruchem towarowym - śmieje się pani Anna. Dodaje jeszcze, że do pracy na zmiany można się przyzwyczaić, nawet była lepiej zorganizowana. - Teraz to człowiek się rozleniwia. Mąż właśnie wraca z nocki w Katowicach - kontynuuje. - Tak, teraz pracuję w centrali - dodaje pan Jan. Zbliżamy się do stacji Dąbrowa Górnicza-Sikorka, po prawej stronie siedzą dwie studentki i żywo dyskutują. Podnoszę się z siedzenia. Napotykam uśmiechniętą twarz pana po trzydziestce.

Projektanci wnętrz to prawdziwi optymiści i pozytywni wariaci

A pan czemu się tak uśmiecha? - zagajam. - Szkoda, że nie jechała pani tym pociągiem wczoraj. Dzisiaj jestem sam, bo jadę do pracy trochę później, zazwyczaj jeździmy w czwórkę, zawsze jest bardzo wesoło - odpowiada mężczyzna. Tomek Janik dojeżdża do pracy pociągiem każdego dnia, dokładnie tym relacji Gliwice-Częstochowa. Zajmuje się między innymi projektowaniem wnętrz. Dojeżdża do pracy z Sosnowca. Zaczynamy rozmawiać w zasadzie tak, jakbyśmy się znali od dłuższego czasu. - Ostatnio wyliczyliśmy, że kolega dojeżdżając pociągiem osiem lat do pracy, to już 11 razy objechał Ziemię dookoła - śmieje się.

- Kiedyś czytałem artykuł o takich kolejowych znajomościach właśnie i przyznam, że to funkcjonuje doskonale. Te relacje są na tyle silne, że jedna dziewczyna, która jeździła pociągiem na uczelnię do Częstochowy, jest naszą serdeczną koleżanką. Przestała z nami jeździć, ale znajomość przetrwała - opowiada. I nie zgadniecie. Tomek co prawda nie pracował na kolei, ale jego tata owszem - przez całe życie. Czy tylko ja w tym pociągu nie mam nic wspólnego z koleją? - zastanawiam się. - Najpierw jeździłem z Sosnowca do Gliwic. Uwielbiam jazdę pociągiem, poza tym jest to dla mnie dużo bardziej ekonomiczne. Próbowałem jeździć samochodem, mieszkam w centrum Sosnowca, firma, w której pracuję, w Zawierciu mieści się trzy minuty od dworca. Jak jeździły cudownie nam Koleje Śląskie, to do pracy jechałem 35 minut, teraz godzinę. Samochodem jechałbym 50 minut. Paliwo miesięcznie na sam dojazd wychodziło około 400 złotych, bilet miesięczny na pociąg 190 złotych. Zauważyłem, że ludzie przyjeżdżają samochodem do Sosnowca i zostawiają go pod dworcem, a następnie przesiadają się na pociąg. Bo taniej, bo przyjemniej i jeszcze można sobie pogadać - kontynuuje.

- Trafiła pani na smutny dzień. Spoglądam na mojego rozmówcę z zaciekawieniem: - Dlaczego? - Tak jak mówiłem, dzisiaj jadę sam, normalnie podróżujemy w czwórkę, zazwyczaj z naszych żartów śmieje się cały ten malutki przedział - uśmiecha się zawadiacko. - Daleko nam do narzekania, wydaje mi się, że jak pewne rzeczy przyjmiemy z uśmiechem, to wszystkim jest przyjemniej, bo po co się denerwować rzeczami, na które nie mam wpływu - pyta retorycznie. - Ostatnio podzieliłem sobie ludzi na dwie grupy. Na tych, co wiecznie narzekają, i na tych, co są wiecznie zadowoleni, tacy szczęśliwi wariaci. Ja należę do wariatów. Okradli mnie dwa razy w pociągu, no cóż miałem robić dalej, jeżdżę już szósty rok - śmieje się. Trasa z Dąbrowy do Zawiercia minęła błyskawicznie, Tomek prawie przegapił swój przystanek. Wybiegając z pociągu, życzył miłego dnia.

Studencki luz i pomysły na ogłoszenia towarzyskie

Nie byłabym sobą, gdybym nie przysiadła się do studentek, widząc, że jedna z nich trzyma pracę magisterską. Jaki temat pracy? "Rola i znaczenie pracy w życiu człowieka po odbyciu kary pozbawienia wolności, a możliwości rynku pracy". Tak, tak, te dwie urocze studentki są po licencjacie z resocjalizacji, teraz kończą magisterkę z doradztwa zawodowego. Karolina Małek jedzie do Częstochowy, by złożyć pracę do oceny, towarzyszy jej Joanna Tarka.

- Dlaczego studiujesz dwa kierunki? - Bo podobno tak lepiej, ale nie jestem przekonana, czy to był dobry pomysł - mówi Karolina. Jak sama podkreśla, nie chce zostawać w Częstochowie po studiach, bo szybciej pracę znajdzie w Katowicach na Śląsku niż u stóp Jasnej Góry. Co ciekawe, dziewczyny miały praktyki w gimnazjum i szkole podstawowej w trakcie studiów. - Panuje takie rozluźnienie wśród uczniów, że ja tego nie pojmuję. Kompletne zero szacunku do nauczycieli - mówi Asia. W trakcie rozmowy dziewczyny wpadają na pomysł, by koleje udostępniły monitory w pociągach na ogłoszenia pasażerów. No przecież mnóstwo ludzi poznaje się w pociągach, znam nawet takie małżeństwa. A tak jak chłopak nie zdąży wziąć numeru, to mógłby napisać, a nuż dziewczyna to przeczyta i się odezwie - śmieje się Karolina. Zbliżamy się do stacji Częstochowa - oznajmił głos w pociągu. - To już?! Tak szybko? Nawet nie zauważyłam, kiedy ta podróż minęła. Wysiadam na dworcu w Częstochowie. Niestety, poranna kawa tylko z automatu. No cóż, wolę tę z Katowic.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!