Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co dzieje się z ludźmi, którzy w latach 90. tworzyli UOP?

Agaton Koziński
Konstanty Miodowicz kierował pracami kontrwywiadu działającego w strukturach UOP
Konstanty Miodowicz kierował pracami kontrwywiadu działającego w strukturach UOP Fot. Marcin Obara / Polskapresse
Co dziś robią osoby, które współtworzyły służby specjalne III Rzeczpospolitej na początku lat 90.? Czy odgrywają jakąś rolę we współczesnym sporze politycznym? Po ostatnich wetach Andrzeja Dudy pojawiła się wiele spekulacji na ten temat.

Emocje wokół prezydenckich wet rozgrywały się na kilku poziomach. Jeden z nich uaktywnił - kilka dni przed ogłoszeniem przez Andrzeja Dudę decyzji o odrzuceniu ustaw - Bartłomiej Sienkiewicz. Były minister spraw wewnętrznych w rządzie Donalda Tuska opublikował w „Rzeczpospolitej” artykuł pod bardzo wymownym tytułem „Postawmy na Dudę”. W tekście dowodził, że w prezydencie jako jedynym można upatrywać szans na zatrzymanie marszu Jarosława Kaczyńskiego do stworzenia w Polsce dyktatury. Dlatego apelował, by przestać śmiać się z Andrzeja Dudy (często nazywanym „Adrianem” - zapoczątkował to serial komediowy „Ucho Prezesa”), a zacząć traktować go poważnie. Tylko w ten sposób bowiem jest szansa na to, żeby on nabrał przekonania, że warto zablokować decyzje podejmowane przez PiS w parlamencie.

Ten tekst wywołał spore poruszenie w PiS. A gdy Andrzej Duda sięgnął po weta, tezy w nim zawarte zaczęły żyć ze zdwojoną energią. Pojawiła się obawa, że obóz liberalny zdołał przeciągnąć na swoją stroną prezydenta. Bartłomiej Sienkiewicz, w końcu prominentny przedstawiciel tego obozu, miał w swoim artykule napisać to, co staje się faktem. To właśnie dlatego w poniedziałek tuż po wecie prezydenta, na Nowogrodzkiej rozpętała się burza. Jarosław Kaczyński organizował naradę za naradą. Wezwał do siebie m.in. Mateusza Morawieckiego i Jarosława Gowina, bo krążyły plotki, że oni - pod auspicjami prezydenta - zawiążą koalicję razem z PSL, Kukizem, PO i Nowoczesną, która pozbawi PiS większości w Sejmie. Trwało sondowanie, jak bardzo niezależny Andrzej Duda zamierza być wobec swojej macierzystej partii.

Teorii było zresztą więcej. Jedna z nich dotykała kwestii służb specjalnych - jakoby one go rozegrały i przekonały do weta. Najdalej w tej teorii zabrnął dr Jerzy Targalski, związany z prawicą specjalista od służb. - Andrzej Duda wygrywa wybory prezydenckie. W tym momencie bezpieka zastanawia się, gdzie jest najsłabsze ogniwo. Zaczyna się od tworzenia portretu psychologicznego osoby rozpracowywanej, każdy oficer to wie. Stworzono portret Andrzeja Dudy i stwierdzono, że po pierwsze ma ego, po drugie jest słaby, a po trzecie, grając na ego można uzyskać to, czego sobie życzymy. Wtedy przystąpiono do realizacji serialu „Ucho Prezesa” - ogłosił Targalski na antenie Telewizji Republika.

Teoria wygląda - mówiąc eufemistycznie - na mocno przerysowaną, ale Targalski nie jest odosobniony w stawianiu takich tez. Podobną (choć bardziej teoretyczną niż opartą na konkretnym przypadku) przedstawił Bartłomiej Sienkiewicz. „Służba Bezpieczeństwa to była praca na największych brudach ludzkich. Na kłamstwie, na zdradzeniu żony, na innej orientacji seksualnej, na ukradzionych paruset złotych, na kwestiach kariery, ambicji, kompleksów. To byli specjaliści od rozkodowania, na czym danemu człowiekowi najbardziej zależy, a czego się najbardziej boi” - opowiadał Sienkiewicz w wywiadzie, który ukazał się w 2014 r. w książce „Czterech” Grzegorza Chlasty.

Konstanty Miodowicz kierował pracami kontrwywiadu działającego w strukturach UOP
Konstanty Miodowicz kierował pracami kontrwywiadu działającego w strukturach UOP Fot. Marcin Obara / Polskapresse

Oczywiście, teza Bartłomieja Sienkiewicza nie ma nic wspólnego z Andrzejem Dudą - w końcu powstała trzy lata rok przed tym, jak został on prezydentem. Ale opisał on techniki operacyjne, po które tajny służby sięgają. Targalski zasugerował, że mogły one być w użyciu w tym przypadku. Kto mógł po nie sięgnąć?

Skoro wspomniana była książka „Czterech”, to warto przypomnieć pomysł, jaką miał na nią autor. Oparł ją na rozmowach z ludźmi, którzy budowali Urząd Ochrony Państwa w 1990 r. UOP był organizacją tworzoną w miejsce dawnej Służby Bezpieczeństwa, skompromitowanej rozpracowywaniem (istnieje też podejrzenie graniczące z pewnością, że też mordowaniem) osób związanych z opozycją antykomunistyczną w latach PRL. Na czele Urzędu stanęli nowi ludzie, związani z tą opozycją, m.in. Sienkiewicz, Wojciech Brochwicz, czy Konstanty Miodowicz. Pierwszym szefem był Krzysztof Kozłowski, wcześniej minister spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.
I w tym miejscu pojawiła się największa obawa ludzi na prawicy. Przestraszyli się, że Andrzeja Duda został - mówiąc Sienkiewiczem - „rozkodowany”. Ale przez kogo? Targalski mówi o „bezpiece”, czyli o dawnej Służbie Bezpieczeństwa, którą zlikwidowali Kozłowski, Sienkiewicz, Brochwicz w 1990 r. Ale nie można wykluczyć, że mówiąc o tej „bezpiece” miał też na myśli UOP. Prawica od samego początku miała do ówczesnej ekipy dekomunizującej służby zarzut, że zrobiono tę dekomunizację zbyt płytko, zbyt powierzchownie. Że nie wypalono żelazem dawnych kadr. Wymieniono jedynie kierownictwo, a starych „esbeków” próbowano przysposobić do nowych realiów.

Tę obawy wzmacniał jeszcze jeden istotny szczegół: Kraków. UOP tworzyło środowisko powiązane z krakowskim „Tygodnikiem Powszechnym”, Krzysztof Kozłowski był przez kilkadziesiąt lat zastępcą redaktora naczelnego tej gazety. Z Krakowem związany jest też Andrzej Duda. Specyfika dawnej stolicy Polski sprawia, że jego mieszkańcy mają ze sobą silne więzi często nie mające związku z rolami publicznymi, jakie pełnią. To podejrzenia może tylko intensyfikować.

Ale czy jest w nich choć źdźbło prawdy? - To bzdura, fantasmagoria - twierdzi Wojciech Brochwicz, były dyrektor w UOP (miał legitymację UOP-u z numerem cztery. Jedynkę miał Kozłowski, dwójkę Andrzej Milczanowski, a trójkę Sienkiewicz).

- To bardzo mało prawdopodobne, żeby „stary UOP” próbował rozprowadzać prezydenta. To środowiska bardzo słabo zintegrowane, w dużej części emeryci - uważa Piotr Niemczyk, dawny funkcjonariusz UOP, obecnie ekspert ds. bezpieczeństwa z Collegium Civitas. - Gdyby prezydent miał jakieś związki z byłym UOP-em, na przykład przez Kraków, już dawno byśmy to zauważyli - dodaje Niemczyk.

CZYTAJ TAKŻE: Starzy, piękni, mądrzy. Autorytety, z którymi trzeba się liczyć

Dawni ludzie powiązani z UOP-em uważają, że łączenie ich z jakimikolwiek zdarzeniami we współczesnej polityce jest nieporozumieniem. Jest tak, nawet jeśli jeden z nich (Sienkiewicz) napisał tekst, który miał wydźwięk manifestu politycznego. - Tekstu o Dudzie nie czytałem, ale pan minister Sienkiewicz nigdy mnie nie urzekł swoimi analizami - zaznacza Wojciech Brochwicz, który po odejściu ze służb był m.in. wiceministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka. - W średniowieczu ludzie problemy wyjaśniali tajemniczymi mocami i czarownicami, teraz rozgrywkami służb. Ale to tylko forma usprawiedliwienia się, pójścia na łatwiznę intelektualną - dodaje.

Gen. Gromosław Czempiński, szef UOP-u w latach 1993-1996
Gen. Gromosław Czempiński, szef UOP-u w latach 1993-1996 Bartlomiej Ryzy/ Polskapresse

- Nie ma czegoś takiego jak „stary UOP”. My jesteśmy emerytami, jesteśmy passe. Teraz niech działają młodzi - zaznacza gen. Gromosław Czempiński, szef UOP-u w latach 1993-1996.

Wszyscy rozmówcy podkreślają, że pracownicy dawnego UOP-u (Urząd został rozwiązany w 2002 r., w jego miejsce powstały dwie instytucje: Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencja Wywiadu) nie utrzymują ze sobą bliskich związków. Nie ma nawet zwyczaju cyklicznych spotkań. - Dawnych kolegów spotykam najwyżej raz w roku. Przypadkiem, na jakichś konferencjach, czy u wspólnych znajomych - zaznacza Piotr Niemczyk.

Od samego początku swego istnienia UOP musiał borykać się z cieniem swej poprzedniczki - SB. Gdy Urząd powstawał, dokonano weryfikacji kadr. Wojciech Brochwicz w „Czterech” jasno opowiadał, jakim problemem była chociażby weryfikacja - kto ze starych „esbeków” nadaje się do nowej służby, a kto nie. Był to problem prawny, kompetencyjny, ale także moralny - bo trzeba było stworzyć klucz, na podstawie którego dokonywano oceny, jakiego typu działania w SB dyskwalifikowały do pracy w służbach III Rzeczpospolitej, a które nie. To od razu położyło się cieniem na nowej służbie. I ciąży w ocenach jej działań do dziś.
Bo to nie jest tak, że UOP do niczego się nie nadawał. Tego, że pracowali tam profesjonaliści, dowiodła choćby operacja „Samum”, kiedy ludzie z wywiadu UOP-u wyciągnęli w 1990 r. z Iraku funkcjonariuszy CIA zagrożonych aresztowaniem przez służby Saddama Husajna. Innym sukcesem była operacja „Most” w latach 1990-1992, kiedy UOP pomógł w ewakuacji Żydów z rozpadającego się Związku Radzieckiego do Izraela. Polska strona wywiązała się ze swych zadań bardzo efektywnie, ułatwiając przerzut uciekających mieszkańców ZSRR do Wiednia. Udało się, mimo że polskie służby musiały pracować z wywiadami państw dla siebie do niedawna wrogich: amerykańskich i izraelskich.

To wszystko spadło jednak na plan dalszy, gdyż niemal od początku istnienia UOP-u istniały wątpliwości dotyczące prawdziwych intencji tej służby. Z całą mocą wybuchły one w 1993 r., kiedy Jarosław Kaczyński, ówczesny poseł Porozumienia Centrum, ujawnił Instrukcja 001 z 1992 r., z której wynikało, że Urząd prowadzi nielegalną inwigilacją partii prawicowych w Polsce. Sprawa natychmiast znalazła się w samym centrum sporu politycznego w Polsce, zajął się nią Trybunał Konstytucyjny - ale bez konkluzji, gdyż UOP z tej instrukcji się wycofał i sprawę umorzono.

Sprawa zaczęła żyć drugim życiem, gdy pojawiła się kwestia tzw. szafy Lesiaka. Płk Jan Lesiak, funkcjonariusz SB pozytywnie zweryfikowany do UOP, zajmował się inwigilacją prawicy - a w szafie trzymał teczki rozpracowywanych osób. Tej sprawy również nigdy nie udało się rozwiązać do końca. Mimo że działania były ewidentnie nielegalne, nie było żadnych wyroków dla osób łamiących przepisy.

CZYTAJ TAKŻE: Starzy, piękni, mądrzy. Autorytety, z którymi trzeba się liczyć

Właśnie wokół tych dwóch spraw zaczęła się tak silna niechęć prawicy do służb III RP. I właśnie w nich jest źródło teorii (obaw) o tym, że stare służby mogły „rozkodować” Andrzeja Dudę. I te obawy będą tak długo, jak prezydent nie pokaże własnych, równie daleko idących ustaw o sądownictwie jak te, które zawetował. Jeśli prezydent spróbuje zaproponować projekty łagodniejsze, może się spodziewać takich komentarzy jak ten, który wygłosił Jerzy Targalski. I będzie o sobie czytał, że przeszedł do „obozu zdrady” - bo ludzi związanych z dawnym SB, ale także UOP-em tak na prawicy się określa.

Podejrzenia, że „stary UOP” próbuje działać, nasilają się, po tym, jak wielu funkcjonariuszy Urzędu (związanych z dawnym SB) straciło dużą część swych emerytur. - Boli, boli to, co się dzieje. Odbierają nam emerytury, mówią, że jesteśmy wszystkiemu winni. Gdy tylko jest jakaś demonstracja, natychmiast krzyk, że robi je esbecja. Ale my od wszystkiego trzymamy się z dystansem. A w sprawie byłych emerytów nie zostajemy bierni - mówi Czempiński.

Wojciech Brochwicz twierdzi jednak inaczej. - Nigdy nie wychodzi się ze służb? Ktoś, kto tak twierdzi, naczytał się za dużo Suworowa - mówi człowiek, który miał legitymację UOP z numerem 004.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Co dzieje się z ludźmi, którzy w latach 90. tworzyli UOP? - Portal i.pl