Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Czarnobylu apokalipsę mają już za sobą. Prypeć? Połączenie os. Tysiąclecia z Puszczą Białowieską

Tomasz Szymczyk
Czwarty blok czarnobylskiej elektrowni. To tutaj doszło do wybuchu
Czwarty blok czarnobylskiej elektrowni. To tutaj doszło do wybuchu Tomasz Szymczyk
26 kwietnia 1986 roku świat usłyszał o Czarnobylu. Katastrofa elektrowni atomowej pochłonęła wiele ofiar. Dziś do Prypeci jeżdżą wycieczki...

Do Czarnobyla? Życie ci niemiłe? - to najczęstsza reakcja na informację o tym, że chcę jechać zobaczyć miejsce, gdzie miało miejsce jedno z najtragiczniejszych zdarzeń w naszej części świata od czasów wojny. Od kilku lat władze Ukrainy zezwalają już na pobyt turystów w strefie zamkniętej. Sama jej ukraińska część to mniej więcej jedna trzecia dawnego województwa katowickiego. Zwiedza się ją w towarzystwie przewodnika, a trasa prowadzi przez te miejsca, gdzie radioaktywność nie jest groźna dla zdrowia. Zresztą, jeśli mieszka się w przemysłowym sercu kraju i pamięta z dzieciństwa pomarańczowe niebo w nocy, to czy można się bać Czarnobyla?

To nie była pierwsza awaria

Wybuch w elektrowni atomowej w Czarnobylu nie był pierwszym tego typu zdarzeniem w Związku Radzieckim. Już w 1957 roku doszło do podobnego wypadku w elektrowni w okolicach Czelabińska. Radioaktywna chmura nie przekroczyła wówczas jednak granic ZSRR, co dało możliwość ukrycia faktu wypadku. Co nieco mówiono i pisano na ten temat na Zachodzie, ale nikt nie znał szczegółów. Oficjalnie powiedziano o tym dopiero w 1989 roku na sesji Rady Najwyższej ZSRR.

Podobny brak informacji zastosowano również w przypadku wybuchu w Czarnobylu. Dopiero po kilku dniach radziecki program informacyjny "Wriemia" jednym zdaniem doniósł, że miała miejsce awaria. Chmura przesuwała się jednak nad Europę i ukrycie prawdy było niemożliwe. To właśnie wypadki czarnobylskie miały również spory wpływ na lansowaną przez Michaiła Gorbaczowa głasnost.

Pierwiastków nie widać

Wyjazd do zamkniętej strefy jest możliwy tylko wybranymi pojazdami, które posiadają specjalne zezwolenie władz. Do Czarnobyla kursują zresztą rejsowe marszrutki z Kijowa. Wydaje się, że to niedaleko, ale w rzeczywistości to około 100 kilometrów. W drodze do strefy nasz autobus zatrzymuje się w szczerym polu. Panie na prawo, panowie na lewo. W strefie lepiej tego nie robić. Mamy na sobie stare ubrania. Dobrze jest zabrać ze sobą odzież, której już nie używamy, która po powrocie powędruje do śmietnika. Krajobraz jest niemal bajeczny. Wielka podmokła łąka, lasy i prawosławny krzyż pokryty starą niebieską farbą. Nie wiadomo, czy to jeszcze ukraiński step, czy już poleskie błota. Ciekawe, jak ze szkodliwymi pierwiastkami...

Wkrótce dojeżdżamy do granicy skażonej strefy, tzw. zony. W oczekiwaniu wszyscy wychodzą z autobusu robiąc zdjęcia. Przewodniczka Olga z Kijowa każe wszystkim się uspokoić. Jeden nieodpowiedni gest i Ukraińcy wycieczki do strefy nie wpuszczą. Po sprawdzeniu paszportów (każdy wcześniej dostał indywidualną zgodę), wjeżdżamy na zakazany teren. Apokalipsa przyszła tu dwadzieścia osiem lat temu. Do autobusu dosiada się Władimir Władimirowicz. Człowiek z posturą funkcjonariusza KGB, zasadniczy, od stóp do głów w moro. To on będzie naszym przewodnikiem.
- Pracowałem tutaj przy likwidacji skutków awarii. Pamiętam wysiedlanie ludności. Miejscowi nie mogli zabierać zwierząt. W jednej chacie para staruszków zagłodziła psa, nie chcąc się z nim rozstawać - wspomina.

Droga dziś prowadzi przez lasy. Gdzieniegdzie widać resztki pól i chałup. Do połowy lat osiemdziesiątych były to tereny rolnicze. Dzisiaj to największy rezerwat świata.

Aleja wysiedlonych

Dojeżdżamy do Czarnobyla. Pierwsze wzmianki o mieście pochodzą z 1193 roku. Jest trochę starych domów, ale dominują betonowe budowle z czasów radzieckich, jakich pełno jest od Litwy po Władywostok. Większość sprawia wrażenie niezamieszkałych. Stoi też pomnik Lenina. Radioaktywny? Oglądamy pamiątkową aleję z nazwami miejscowości wysiedlonych po awarii. Robi wrażenie. Z Czarnobyla do całkowicie opuszczonej Prypeci jest jeszcze kilka kilometrów. Można ją zobaczyć na zdjęciach lub w telewizji, ale dopiero wizyta tutaj daje pojęcie o losie, jakiego doświadczyło prawie 50 tysięcy osób.

Wyobraźcie sobie połączenie katowickiego osiedla Tysiąclecia czy dąbrowskiego Manhattanu z Puszczą Białowieską... Można tę tragedię rozpatrywać w kategoriach politycznych czy przemysłowych, ale Czarnobyl to przede wszystkim tragedia ludzka.

- Nie wchodzić na mech - krzyczą przewodnicy. Niektórzy mają jednak ze sobą liczniki Geigera. Stopień radioaktywności nie jest wcale taki straszny. Staramy się jednak chodzić po betonie i nie dotykać liści i gałęzi.

Stoimy na głównym placu Prypeci. Ze wszystkich stron kilkunastopiętrowe wieżowce. Są też dawny hotel Polesie i dom kultury Energetyk.

- Za mną - mówi Władimir Władimi-rowicz. Idziemy i po chwili jesteśmy w dawnym wesołym miasteczku. To jeden z najbardziej znanych czarnobylskich obrazków - diabelski młyn. Na wylanym asfaltem placu liczniki promieniowania dosłownie wariują przy studzience kanalizacyjnej. Dla bezpieczeństwa obchodzimy ją dziesięć metrów wokół. Kontynuujemy spacer po wymarłym mieście. Idziemy leśną ścieżką. Gdzieś w krzakach widać skrzynkę pocztową, czasem wśród gałęzi mignie jakiś znak drogowy. Wśród krzewów wyglądają reklamy Komsomołu i XVII Zjazdu KPZR. Trudno uwierzyć, że kiedyś była to dwupasmowa droga z szerokimi chodnikami po obu stronach. Dochodzimy do szkoły. Tę bez problemów możemy zobaczyć od środka.
Opuszczone sale, resztki pomocy naukowych i sprzętów gimnastycznych, gazetki poświęcone napaści Niemiec na Związek Radziecki, szpiegowi Richardowi Sorge oraz - jak na ironię - zasadom postępowania w przypadku ataku biologicznego. Są też napisane dwadzieścia osiem lat temu wypracowania o russkiej bieriozońce. Jest też polska gazeta z wywiadem ze Zdzisławą Sośnicką.

Odwiedzamy też dawną pływalnię. Z rosyjskiego napisu "Pławatielnyj Bassiejn Łazurnyj" zostało raptem kilka liter. Cały teren stadionu klubu sportowego Stroitiel Prypeć pokrywa las samosiejek. W niektórych miejscach jak nowa wygląda za to prypecka komenda milicji.

- W Prypeci nie było żadnych przestępstw. W mieście były luksusy, o jakich gdzie indziej można było pomarzyć. Każdy miał telefon, w elektrowni dobrze płacili. Mieszkańcy wiedzieli, że za działanie niezgodne z prawem będą musieli opuścić miasto - opowiada Władimir Władimirowicz.

Rzeczywiście, milicyjne cele wyglądają jak nowe. Ciekawiej jest z tyłu budynku, gdzie oglądamy samochody, pozostawione przy ewakuacji w momencie remontu. Ził stoi z jednej strony podparty lewarkiem, w ładzie można sprawdzić miękkość siedzeń.

Ewakuacja była dla mieszkańców Prypeci czymś zupełnie nieoczekiwanym. W ciągu jednego dnia do miasta przyjechały autobusy z całego obwodu kijowskiego, wywożąc stąd prawie pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Wybudowano dla nich potem miasto Sławutycz. Mimo zakazów, mieszkańcy wracali po swoje rzeczy. Jeden z nich niedługo przed awarią przywiózł z Leningradu drogie futra. Nie zabrał ich w momencie ewakuacji, a złapany przez służby stracił pracę w elektrowni.

- Złodzieje tutaj zaglądali? - pytam Władimira Władimirowicza. - Kanieszna - odpowiada bez wahania. - Oni zawsze byli, są i będą. Żołnierzom, którzy patrolowali miasto, nie wolno było do nich strzelać. Był przypadek, gdy rozjechali go czołgiem - opowiada o zdarzeniach sprzed lat.
Minuta na zdjęcie

Jednym z miejsc, gdzie poziom napromieniowania może dać się nam we znaki, jest plac przed reaktorem, w którym doszło do wybuchu. Dojeżdżamy od strony Prypeci. Najpierw widzimy wielką zardzewiałą konstrukcję, którą bierzemy za czwarty blok. To jednak bloki piąty i szósty, które miały sprawić, że Czarnobyl byłby największą elektrownią atomową na świecie, a których budowę przerwano po 1986 roku. Dziś wszystko, od małej śrubki po wielkie kawałki blachy, jest tak napromieniowane, że nie można tam wejść. Czwarty blok stoi obok.

- Wyskakujecie z autobusu na pięć minut, robicie zdjęcie i wchodzicie z powrotem - dowodzi Władimir Władimirowicz.

Rzeczywiście, pod reaktorem liczniki Geigera pokazują 3,97 mikrorentgena przy dopuszczalnym stężeniu 0,30. Obok reaktora powstaje nowy sarkofag, który, gdy będzie gotowy, zostanie nasunięty na obecny. Jego stan pozostawia wiele do życzenia.

Poziom napromieniowania na terenie zakładu jest bardzo różny. Kilkaset metrów od reaktora jemy obiad w zakładowej stołówce. Tutaj jest bezpiecznie, chociaż przed wejściem przechodzimy kontrolę dozymetryczną. Menu? Tłusta zupa z pieczywem, na drugie danie ziemniaki, kawałek mięsa, marchewka i groszek, a na deser kolejna surówka oraz babeczka. Całkiem smaczne.

I po radarze

Podczas powrotu do punktu kontrolnego w Dytiatkach, widzimy z okien autobusu jeszcze jedną "ofiarę" wybuchu w Czarnobylu. Od 1976 roku w pobliżu elektrowni stał olbrzymi radar zwany Okiem Moskwy. W zasięgu miał biegun północny, całą Europę, a nawet skrawki Ameryki. To przy jego pomocy zagłuszano Radio Wolna Europa i Radio Swoboda. Po awarii i napromieniowaniu radar nie nadawał się już do użytku. 300-metrowa konstrukcja wciąż jednak jest elementem krajobrazu tych rejonów.
Dawno temu w Kijowie

Prypeć jest dzisiaj skansenem ostatnich lat czasów radzieckich. W momencie ewakuacji w mieście, podobnie jak w całym bloku wschodnim, trwały przygotowania do pochodów pierwszomajowych. Mieszkańcy Kijowa nic nie wiedzieli o tragedii. Szef Komunistycznej Partii Ukrainy Wołodymyr Szczerbicki, aby uniknąć paniki, nie zdecydował się na odwołanie manifestacji w ukraińskiej stolicy. - Nic nie wiedzieliśmy. Nie wiadomo, czego można się było spodziewać. Matka mojego kolegi leciała akurat samolotem do Erewania. Udało jej się zabrać mojego syna - wspomina w drodze powrotnej z zony Olga.

Najpierw autobus, a potem my przechodzimy raz jeszcze kontrolę dozymetryczną. To barierka przypominająca wejście na stadion. Wynik pozytywny. Wracamy do życia.

Czy dzisiaj mieszkańcy ukraińskiej stolicy odczuwają skutki Czarnobyla? Dzisiaj już chyba nie. Olga mówi, że często bywa z wycieczkami w zonie, a po powrocie do domu nie wyrzuca ubrań, a tylko je pierze...

***

Czarnobylska Elektrownia Atomowa im. Lenina

Pierwszy reaktor zaczął działać w Czarnobylu w 1977 roku. Od 1983 roku reaktory były już cztery. To właśnie w czwartym, 26 kwietnia 1986 r., w rezultacie przegrzania reaktora doszło do wybuchu wodoru, pożaru oraz rozprzestrzenienia substancji promieniotwórczych. Skażenie objęło ok. 140 tys. kilometrów kwadratowych. Przesiedlono 350 tys. osób. W 2000 roku pod presją państw zachodnich elektrownia została zamknięta. O wybuchu jako pierwsze poinformowały zachodnie media.


*Egzamin gimnazjalny 2014 ARKUSZE + KLUCZ ODPOWIEDZI
*Pogoda na weekend majowy 2014: Będzie ciepło, ale nie upalnie MAJÓWKA 2014
*\

Eurowybory 2014: Sprawdź, kogo naprawdę popierasz [TEST WYBORCZY]

*

Sprawdź, czy znasz geografię woj. śląskiego [QUIZ DZ]

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: W Czarnobylu apokalipsę mają już za sobą. Prypeć? Połączenie os. Tysiąclecia z Puszczą Białowieską - Dziennik Zachodni