Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wybuch tłumionych emocji, czyli polska drzazga w oku Anglika [REPORTAŻ]

Dorota Abramowicz
Po ostatnich wydarzeniach w Harlow, gdzie najpierw zginął jeden Polak, a niedługo potem dwaj inni zostali pobici, ludzie są przerażeni - mówi Wojtek
Po ostatnich wydarzeniach w Harlow, gdzie najpierw zginął jeden Polak, a niedługo potem dwaj inni zostali pobici, ludzie są przerażeni - mówi Wojtek AFP PHOTO/JUSTIN TALLIS/east news
Jak mówi mieszkająca od czterech lat w Londynie młoda gdynianka, w dobie recesji kreatywni, ambitni, zdeterminowani Polacy stają się drzazgą w oku sfrustrowanego Brytyjczyka.

Elżbieta, nauczycielka z Gdyni, od dwóch tygodni sypia gorzej. - Strach jest - mówi, rozglądając się po pustym mieszkaniu.

W mieszkaniu pusto, bo rodzina Elżbiety jest na Wyspach. Mąż, budowlaniec, od kilkunastu lat pracuje w Glasgow. Ostatnio do ojca dojechała córka Asia. Syn Kamil, informatyk, z żoną, specjalistką HR, pracują i mieszkają w Londynie. Tylko Elżbieta, związana pracą w szkole, została w Polsce.

- Po referendum w sprawie Brexitu wszystko się zmieniło - twierdzi Elżbieta. - A już po napaści na Polaka w Harlow jestem z nimi w stałej łączności telefonicznej. Uspokajają, że wszystko w porządku, ale i tak codziennie myślę, czy coś złego się nie dzieje.

Wojtek z Gdańska (najpierw w Luton, po narodzinach dzieci wyprowadził się na typową angielską prowincję), pytany o nastroje wśród polskich emigrantów, odpowiada: - Po ostatnich wydarzeniach w Harlow, gdzie najpierw zginął jeden Polak, a niedługo potem dwaj inni zostali pobici, ludzie są przerażeni. Czujemy się bezsilni. Nie jest to pierwszy przypadek agresji i nienawiści wobec Polaków, która jest wyczuwalna na każdym kroku.

W pracy żony Wojtka dla „żartu” jeden z kierowników, mijając grupkę Polek, spytał, czy już się spakowały. Znajoma wracająca z imprezy natknęła się na bójkę dwóch Anglików. Próbowała ich rozdzielić, lecz kiedy się zorientowali, że jest Polką, całą agresję przenieśli na nią. Skutkiem było złamanie szczęki.

- Policja oczywiście z tym nic nie zrobiła - twierdzi z żalem Wojtek. - Takich przypadków jak ten, nieopisywanych w prasie, jest mnóstwo! Odnoszę wrażenie, że jest na to ciche przyzwolenie.

Czytaj też: Brexit: Polacy mieszkający na Wyspach nie zamierzają pakować walizek [REPORTAŻ]
Niechęć nie zawsze demonstrowana jest w agresywny sposób. Katarzyna Piotrowska, fotograf z Trójmiasta (dwoje dzieci, cztery lata w Londynie, jej mąż Krzysztof już 11 lat mieszka w Wielkiej Brytanii), opowiada o znajomych, którym po referendum w sprawie wyjścia Brytyjczyków z Unii przestał się kłaniać przemiły do tej pory, kulturalny starszy sąsiad. I o doświadczeniach z pracy męża, gdzie kelnerom Polakom daje się rzadziej napiwki.

- Osobiście nie spotkałam się z takim zachowaniem - zastrzega Kasia.

Jest nas prawie milion

Przed rokiem Narodowe Biuro Statystyczne w Wielkiej Brytanii policzyło mieszkających w tym kraju obcokrajowców. Okazało się, że największą grupą narodową stali się Polacy - prawie 900 tysięcy osób. Wyprzedzili oni dzierżących do tej pory palmę pierwszeństwa Hindusów (niecałe 400 tys.).

Niektórym Brytyjczykom wydaje się nawet, że jest nas o wiele więcej. Krzysztof, gdyński przedsiębiorca, od ponad 20 lat współpracujący z angielską firmą, spytał ostatnio swojego brytyjskiego partnera w interesach, czy jego rodacy nie lubią Polaków. - Bardzo się mitygował - relacjonuje rozmowę Krzysztof. - W końcu zaczął tłumaczyć, że przez tak dużą populację Polaków na Wyspach jesteśmy myleni z innymi obywatelami Europy Środkowo-Wschodniej. I nawet jeśli gdzieś źle zachowa się lub popełni przestępstwo Rumun, Słowak czy Czech, to i tak wszystko idzie na nasze konto.
- Nie czuję strachu - mówi Małgorzata Skibińska - pod koniec lat 90. reporterka „Dziennika Bałtyckiego”, od dziewięciu lat mieszkająca w Londynie. Przewodnicząca Polish Professionals in London i współorganizatorka kongresów Polek w Wielkiej Brytanii. Przyznaje jednak, że wynik brytyjskiego referendum uwolnił tłumione wcześniej negatywne emocje i patologiczne zachowania.

- Emigranci są dogodnym celem na wyładowanie frustracji, która narasta w społeczeństwie brytyjskim od lat - tłumaczy Małgorzata. - W ciągu dwóch tygodni od referendum brytyjska policja odnotowała ponad 3 tysiące przestępstw na tle nienawiści. Szkoda, że zmiany personalne i przetasowania w partii rządzącej zaraz po referendum osłabiły moc przekazu potępiającego pierwsze incydenty ksenofobiczne. Zauważamy też eskalację tych incydentów, ograniczających się wcześniej do agresji słownej (np. napis na budynku Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie), aby krótko później przyjąć formy wymierzone przeciwko mieniu i zdrowiu ludzi. Podpalono szopę na terenie mieszkalnym, teraz mamy do czynienia z pobiciem ze skutkiem śmiertelnym. Oczywiście to świeża sprawa i pochopnie jest klasyfikować w tej chwili powód zajścia jako hate crime, czyli przestępstwo z nienawiści.

Wielu moich rozmówców zwraca uwagę na miejsca, gdzie atakowani są Polacy. W wielokulturowym, rozbrzmiewającym różnymi językami Londynie rodacy czują się bezpiecznie. Im dalej od stolicy, tym gorzej.

- Harlow to taka nasza Orunia - mówi Paweł z Gdańska, który studiował i pracował wiele lat w Anglii. - Wyższe od przeciętnego bezrobocie, dużo rodzin na socjalu, 85 tysięcy mieszkańców, w tym prawie 18 procent Polaków. Tam o wiele mocniej wybrzmiewa obcy język, o wiele łatwiej wyróżnić się na tle lokalnej społeczności. I łatwiej się narazić, gdy się w weekend siądzie na placu, by wypić z kumplami. Nie radzę też nocą wybierać się na piwo z egzotycznym obcokrajowcem do lokalu na gdańskiej Oruni, by zobaczyć, jaka będzie reakcja miejscowych...

Czytaj również: Brexit: Tysiące Polaków zapłaci rachunek za wybór Brytyjczyków

Do tragedii w Harlow doszło późnym wieczorem, gdy trójka spożywających wcześniej alkohol Polaków wyszła przed pizzerię. Doszło do wymiany zdań z grupą nastolatków, jeden z nich podszedł do Arkadiusza J. i uderzył go w twarz. Mężczyzna, upadając, uderzył głową w krawężnik i zginął. Tydzień później, po zorganizowanym w Harlow marszu milczenia, upamiętniającym śmierć Arkadiusza, o 3.30 w nocy przed jednym z klubów grupa czterech lub pięciu mężczyzn pobiła dwóch młodych Polaków.

- Jeden z poszkodowanych Polaków miał na sobie koszulkę z orłem, a drugi z napisem „Polska Kibolska” - mówi proszący o anonimowość przedstawiciel młodej polskiej emigracji. - Wbrew doniesieniom polskich mediów, policja nadal ustala przebieg zajścia, sprawdzając, kto pierwszy wszczął bójkę i kto pierwszy użył krzeseł do ataku czy obrony. Marsz wprawdzie przebiegał bardzo spokojnie, ale był dość mocno inicjowany przez pewnego działacza ze środowiska narodowców, który jest wymieniany na liście Jana Kobylańskiego, prezesa Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polonijnych Ameryki Łacińskiej (tego samego, który twierdzi, że na czele PiS i PO stoją Żydzi), jako „najprawdziwszy Polak”. Dlatego wielu z nas ostrożnie się wypowiada na ten temat.

Podać ręce, wcześniej pobić

Dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS, uważa wręcz, że protestujący przeciw obecności Polaków „prawdziwi Anglicy” są bardzo podobni do naszych konserwatystów - wyznają bliskie sobie wartości i posługują się podobnym językiem.

- Gdyby postawić ich naprzeciw siebie i namówić na dialog, zapewne podaliby sobie ręce - twierdzi psycholog społeczny. - Oczywiście wcześniej by się pobili.
Skąd jednak w tolerancyjnym, jakby się do tej pory wydawało, brytyjskim społeczeństwie, taka eskalacja, po referendum, przestępstw na tle nienawiści?

- Zwycięstwo zwolenników Brexitu pomogło policzyć się ludziom o podobnych poglądach - wyjaśnia dr Baryła. - Nie wiedzieli, ilu ich jest, póki nie zagłosowali w referendum. I o ile wcześniej się ukrywali, to teraz poczuli siłę. Nałożyło się to na uczucie niepokoju, zagrożenia związanego ze wzrastającą liczbą emigrantów, umiejętnie podsycane przez brytyjskie tabloidy, przekonujące - niezgodnie z prawdą - że Polacy to pasożyty wykorzystujące pieniądze wypracowane przez brytyjskich podatników. Nie oszukujmy się - za to, co się obecnie dzieje na Wyspach Brytyjskich, w głównej mierze odpowiedzialna jest tak zwana wolna prasa. Walcząc o wzrost sprzedaży, o większe pieniądze, wystąpiła przeciw członkostwu Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej i rozpętała nienawiść oraz agresję.

Tylko dlaczego padło na Polaków, a nie np. na Hindusów czy na innych mieszkańców byłych brytyjskich kolonii? Otóż, jak dowodzą badania, czynnikiem najmocniej łączącym ludzi nie jest kolor skóry, ale język. Przybysze z byłych kolonii Korony mówią z lepszym akcentem po angielsku niż większość Polaków.

A poza tym, jak mówi Kasia Piotrowska, w dobie recesji kreatywni, ambitni, zdeterminowani Polacy stają się drzazgą w oku sfrustrowanego Brytyjczyka.

Zobaczyć człowieka w sąsiedzie

Czy można odwrócić spiralę konfliktów? Najlepszą metodą na integrację jest kontakt z przedstawicielami mniejszości.

I to się już robi.

- W West oraz East Midlands polonijni liderzy nawiązują współpracę z lokalnymi władzami, co skutkuje na przykład wspólnymi szkoleniami zapoznającymi lokalnych policjantów ze specyfiką polskiej kultury, polskim systemem wartości, tradycjami - mówi Małgorzata Skibińska. - W Szkocji, gdzie aktywność polonijnych liderów już dawno wyszła poza ramy skierowane jedynie na polską społeczność, ksenofobicznych nastrojów jest zdecydowanie mniej. Na Acton, jednej z dzielnic zachodniego Londynu, brytyjska organizacja Safer Neighborhood zorganizowała majówkę z okazji polskiego Narodowego Święta 3 Maja. Z kolei w dzielnicy Lambeth od kilku już lat z powodzeniem funkcjonuje finansowany przez tamtejsze lokalne władze projekt aktywizujący polskie społeczeństwo, o nazwie Poles Connect. We wrześniu będziemy mieć kolejny wysyp lokalnych festynów organizowanych przez polonijne grupy i organizacje. Bardzo aktywna społeczność w Luton kończy przygotowania do pierwszego w tym mieście festiwalu polskiego. Niemal w tym samym czasie w Braintree (zaledwie pół godziny jazdy od Harlow) już po raz trzeci będzie się odbywać Dzień Polski, z prezentacją polskich inicjatyw, jedzenia i tradycji. Oczywiście nadal bardzo ważne i potrzebne są okazywane licznie przez brytyjskie społeczeństwo oznaki sympatii, szacunku i solidarności z polską społecznością. Ilością zdecydowanie przewyższają one te, na szczęście incydentalne, wydarzenia wymierzone przeciwko naszym rodakom.

Nie wszyscy jednak chcą czekać na efekty tych działań. - Ja zostaję, ale znam takich, którzy już wyjechali lub zamierzają to zrobić - twierdzi Kasia Piotrowska. - Ostatnio do Polski wróciła bardzo przebojowa koleżanka, Agata, świetnie dająca sobie radę w biznesie. Powiedziała, że jeśli jej nie chcą, to da sobie radę gdzie indziej.

- Też wyjeżdżam - oznajmia Wojtek. - Nie czujemy się z rodziną bezpiecznie, obecnie nawet ograniczam wyjścia do centrum miasta tylko do minimum. Planuję więc sprzedaż domu i zjazd do Polski w przyszłym roku. Podobną deklarację złożyło już czterech Polaków z mojej pracy. Należę do forum na FB „Polak w Northampton”, gdzie niedawno padło pytanie „czy ktoś zjeżdża do kraju?”. Odpowiedzi „na tak” było mnóstwo, nawet nie spodziewałem się, że tak wiele osób planuje powrót.

Ministrowie w Londynie

W związku z atakami na Polaków do Londynu udali się szef MSZ Witold Waszczykowski i szef MSWiA Mariusz Błaszczak. Podczas spotkań ze stroną brytyjską rozmawiano m.in. o programach edukacyjnych, które miałyby pokazać Brytyjczykom, jak duży jest wkład Polaków w rozwój gospodarki, kultury i życia społecznego w Wielkiej Brytanii

Czytaj też: Wielka Brytania: Dwóch Polaków pobitych w Harlow. Polscy ministrowie lecą do Londynu

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wybuch tłumionych emocji, czyli polska drzazga w oku Anglika [REPORTAŻ] - Dziennik Bałtycki