Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmarła znana aktorka Krystyna Sienkiewicz

Ryszarda Wojciechowska
Zmarła popularna aktorka Krystyna Sienkiewicz. Miała 81 lat. Zagrała w wielu filmach. W komedii sensacyjnej Jana Batorego „Lekarstwo na miłość" (1965) zagrała Jankę, przyjaciółkę Joanny (Kalina Jędrusik), w komedii wojennej „Rzeczpospolita babska" (1969) wystąpiła w roli szeregowego Anieli. W serialu „Rodzina Leśniewskich" (1978) wcieliła się w rolę matki, Jadwigi Leśniewskiej. Występowała w teatrach i w kultowym „Kabarecie Starszych Panów". Przeczytajcie Państwo wywiad, jaki kilka lat temu przeprowadziła z Krystyną Sienkiewicz Ryszarda Wojciechowska:

Nazwisko ma po Henryku. Na imię pracuje sama od lat. Niedługo do Gdańska przyjedzie ze sztuką "Zamknięty świat". Z aktorką Krystyną Sienkiewicz rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

Mała Krysia, ale duża... mówiono.
To w dzieciństwie często słyszałam: mała, mała, ale duża. Co nie znaczy, że wyrosłam na olbrzymkę. Byłam miniaturowym dzieckiem i zaczęłam rosnąć dopiero w okresie dojrzewania. A dlaczego duża, mimo że mała? Ponieważ miałam sporo talencików.

No i odporność psychiczną. Sporo Pani przeszła.
Ale to zasługa uniwersytetu, który nazywa się życiem. To on mnie utwardził. Ja sama najchętniej byłabym taką małą kobietką, zawieszoną w powietrzu, dyndającą nogami. Ale tak się nie dało. Bo faceci to gapy. Nauczyłam się lubić to życie paskudne.

"Lubię życie, bo gdybym nie lubiła, to bym się dawno powiesiła na rajstopie u klamki". To Pani słowa sprzed lat.
Fryderyk Jarosy [słynny przedwojenny konferansjer - dop. aut.] mówił, że ma sposób na karalucha. Jaki? - pytano. Polubić - odpowiadał. I ja tak robię. Życie jest karaluchem, którego trzeba polubić.

Za co można je lubić?
Do polubienia są pejzaże wokół nas. Merdam radośnie ogonem na widok przyrody. Smutno mi tylko, że życie też jest porami roku, ale w przyrodzie to właśnie jest najpiękniejsze. Dla mnie słońce, światło to coś wyjątkowego, nieprawdopodobnego. Ja w dalszym ciągu jestem trochę malarką. Skończyłam Akademię Sztuk Pięknych.
I jakbym chciała, to bym zrobiła karierę malarską. Tylko do tańca porwał mnie inny zawód.

Aktorstwo, które kocha Pani niezmiennie.
Inaczej nie da rady. Wkrótce przyjeżdżam do Gdańska ze sztuką "Zamknięty świat". Ja bym tak nie brykała na scenie, gdybym nie kochała tego zawodu. On mi daje siłę, energię. Gimnastykuje pamięć, ciało i psychikę. Dzięki niemu mam powód do wstawania. A sama sztuka jest niebywale interesująca i... niech Krysię zobaczą. Potrafię wirować na scenie, zachowuję się jak dziecko z ADHD. Ale chcę jeszcze wrócić do tego, co lubię. Ubóstwiam przyrodę, sama obrastam roślinami i otaczam się zwierzętami. Rośliny, zwierzęta i dzieci to uroda świata. A urody nigdy za dużo.

Ale aktorstwo to zawód nieco minoderyjny.
Może dla mężczyzn. Ja lubię tę świecę dymną. To, że się chowam pod jakąś inną postacią, po to żeby coś ludziom powiedzieć. Nie zagrałabym w reklamie, która może być szkodliwa, nie przyjęłabym roli, która w jakiś sposób otworzyłaby furtkę do złego. Nie, ja muszę być lekko dydaktyczna w aktorstwie, rozśmieszająca, rozbawiająca. "Zamknięty świat" to dramat. Ale nie można tak jednoznacznie grać. Dramat trzeba śmiechem dosmaczyć. I ja tak zrobiłam. Opowiem pani o innej sztuce, w której wkrótce zagram. To "Harold i Matylda". W starej kobiecie, w jej fantazji zakochuje się młody chłopak. I w sztuce Matylda popełnia samobójstwo. Słychać karetkę na sygnale. Moja Matylda często wchodzi na drzewo, żeby lepiej widzieć świat. I na koniec też wchodzi na drzewo, żeby... odfrunąć.

Czyli Pani tak po swojemu układa sobie bohatera.
Tak lubię i wszyscy muszą się zgodzić na moją wersję. Chociaż to nigdy nie jest jakaś rewolucja.

Wolę Krzyże niż Paryże - powiedziała Pani w wywiadzie. Ktoś może zrozumieć, że to chodzi o krzyże religijne.
Uchowaj Boże. O tej historii pisałam w swojej książce pt. "Zgadnij z kim leżę?". Do Polski z Francji przed laty przyjechał Bruno Coquatrix. I chciał w Paryżu pokazać polskich artystów. Byłam wtedy w pierwszej dziesiątce do wyjazdu. Ale to był czas, kiedy wakacje spędzałam nad Jeziorem Nidzkim na Mazurach, w towarzystwie artystów. Miejscowość nazywała się Krzyże. I pewnie musiałam się wówczas w kimś zakochać. Bo wysłałam telegram do Janusza Rzeszewskiego, który miał koncert w paryskiej Olimpii reżyserować, z krótkim: "wolę Krzyże niż Paryże".

Musiał to być ktoś mało ważny, w kim się Pani wtedy zakochała.
Skoro go dzisiaj nie pamiętam? Może. Ale ja, poza tym, nie rozmawiam o nazwiskach. Mężczyznami nie będę się chwaliła. W tej sprawie postanowiłam się tajniaczyć. I jestem konsekwentna.

Ale były ważne osoby w Pani życiu zawodowym.
Tak, na przykład Agnieszka Osiecka. Grałam w jej wszystkich sztukach, w jej wszystkich "pisankach" telewizyjnych, "Listach śpiewających", musicalach, między innymi w słynnym "Niech no tylko zakwitną jabłonie". Występowałam tam w roli Krysi traktorzystki. Tak udanie, że na Festiwalu Sztuk Współczesnych we Wrocławiu miałam dostać główną nagrodę, którą był dwutygodniowy pobyt w Domu Chłopa w Warszawie. Ale ktoś z jurorów wymyślił, że skoro jestem z Warszawy, to taka nagroda pewnie mnie nie urządzi. I dostał ją ktoś inny. Dzięki Agniesi zadebiutowałam w teatrze zawodowym. Bo zaczynałam przecież od Studenckiego Teatru Satyryków. Drugą ważną kobietą była Olga Lipińska. Pod jej batem pracowałam wiele lat. Najpierw przy "Gallux Show", potem był "Właśnie leci kabarecik". W czasie emisji tych kabaretów wyludniały się ulice w Polsce. To były pierwsze, można powiedzieć, seriale, które przyciągały wielomilionową publiczność przed telewizory. I aktorom przynosiły ogromną popularność. Panna Krysieńka przylgnęła do mnie na długo, na zmianę z Siostrą Sister, którą byłam u boku Basi Wrzesińskiej.

I tak Pani pokochała estradę.
Pierwsza estrada taka naprawdę efektowna to był "Tingel-Tangel" - program napisany przez Agnieszkę Osiecką. Przy fortepianie zasiadał sam Krzysztof Komeda-Trzciński. To mało? Dzięki temu że robiłam zawodowo różne rzeczy i umiałam się jakoś w życiu towarzyskim pstrokacić, zaproponowano mi dublowanie Giulietty Masiny w niemieckim filmie "Jons und Erdme". Grał w nim też amerykański aktor Richard Basehart - linoskoczek z "La Strady". Wtedy znalazłam się na pierwszych stronach wszystkich gazet w Polsce. No i miałam miesiąc niezwykle interesującej pracy.
CZYTAJCIE DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Ale też czasami nazywa Pani swoje szczęście zezowatym.
Zezowate szczęście mam w przypadku kina. Zagrałam w dwóch kultowych filmach - "Rzeczpospolita babska" i "Lekarstwo na miłość". To były udane role. Ale ja najbardziej lubię film "To jest twój nowy syn", w którym wystąpiłam obok Danuty Szaflarskiej, Czesława Wołłejki, Wojciecha Pokory i Bobka Kobieli. Z sentymentem wspominam też serial z moim udziałem "Rodzina Leśniewskich".

Ale to filmy i seriale z dawnych lat. Ostatnio Pani nie widać na dużym i małym ekranie.
Bo mi proponują jakieś g...a, a ja tego nie przyjmuję. Mój elektroluks tego nie wciąga.

Nie żal jednak?
Nie, ponieważ ludzie chodzą do teatru i tam chcą mnie oglądać. Chcą zobaczyć, w jakiej jestem kondycji. Czy jeśli machnę ręką, to ona mi już odpadnie, czy jeszcze nie?

Niemożliwe, że przychodzą także dlatego.
Co niemożliwe? Ciekawość ludzka taka jest. A ludzie wiedzą, że ja już bardzo długo żyję. To, że tańcuję na scenie, to moja zasługa i zasługa tych, którzy chcą mnie oglądać.

Pani kocha ten żywy kontakt z publicznością.
Ja muszę mieć szybką recenzję. Wtedy wyjmuję swoje wewnętrzne sito, przesiewam i zostawiam to, co się podoba. Plewy odpadają. Kocham publiczność, a publiczność kocha mnie. To miłość z wzajemnością. Tak uważam. I to nie jest podyktowane zarozumiałością. Oni wiedzą, że ja chcę być ich doktorkiem. Leczyć śmiechem.

Z wiekiem nam optymizmu ubywa. A u Pani optymizm - w normie.
Co prawda w moim życiu zbliża się pora roku niezbyt ciekawa, czyli jesień, za chwilę przyjdzie w zimę, ale ja przed spadaniem liści zamykam drzwi. Staram się znajdować rzeczy, które mnie pocieszają i które są takim moim namacalnym sukcesem.

Pytam o optymizm, bo Pani kłopoty ze wzrokiem są ogólnie znane.
Ale to kłopoty, które można polubić. Ja wszystko, co mi nawala, podpieram żartem, że mi to za chwilę odrośnie. Odrastamy przecież. W internecie można przeczytać o sobie różne bzdury. Jak również i tę, że ja prawie wcale nie widzę. Owszem, kiedyś miałam 85 procent utraty wzroku. Ale teraz jest dużo lepiej niż było. Lekarze potrafią zdziałać cuda. Pani profesor Adrianna Gierek w Katowicach podleczyła mi wzrok na tyle, że śmigam po scenie. Ludzie widzą, że się nie przewracam i potrafię się nauczyć roli.

Jak coś raz wpadnie w sieć, to zostaje na zawsze. Takie czasy.
Czytam o sobie też inne głupoty. Dużo mniej przyjemne dla mnie. Niedawno na konferencji prasowej "Zamkniętego świata" podszedł do mnie jakiś idiota z pytaniami. Napisał potem o mnie tekst i podpisał się NN - jak ja to mówię - nieznany, niezdolny. W tym tekście pojawiły się takie bzdury o moim dziecku, że powinnam się z nim procesować. Ale nie starczyłoby mi na to życia.

Co napisał?
Że moja córka Julka, którą przed laty adoptowałam, uciekała z domu, piła, paliła, ćpała. To wszystko nieprawda. Jak tak można. I pomyśleć, że potem moja Julka też może to przeczytać i pomyśli, że ode mnie są te informacje. Wypisują takie rzeczy, żeby było ciekawiej dla czytelnika? Przecież nie ma być ciekawie, ma być prawdziwie. Prawda? Albo inna sprawa. Już od roku nie jeżdżę ze sztuką "Klimakterium". Ale nadal jestem na plakatach i na mnie sprzedaje się bilety. Ludzie przychodzą i pytają: a gdzie ta Sienkiewicz? Wtedy słyszą: zachorowała. Ja nie choruję, jestem silna. A w "Klimakterium" nie gram, dlatego że już dawno przekwitłam.

O politykę zapytam. Wyczytałam, że w 2010 roku znalazła się Pani w komitecie honorowym Janusza Korwina-Mikkego.
Lubię go za tę jego amerykańską demokrację. Lubię jego pióro, ale z polityką nie ma to nic wspólnego. W kampanii prezydenckiej pogłaskałam go kilka razy po głowie, ale mocniej się nie angażowałam. To nie w moim stylu.

Śledziła Pani to, co się wokół niego działo, po tym jak na blogu napisał o paraolimpiadzie?
Nie. Pewnie znowu coś chlapnął? Korwin potrafi zafałszować. Jak w tym, co mówił o kobietach. Ale to jest mężczyzna (śmieje się).

I to ma zamknąć temat?
Mój temat, bo ja w polityczne targi się nie wdaję. Nie będę już nikogo popierała. Wiem tylko, że głosować trzeba, bo tym sobie człowiek kupuje prawo do narzekania. Wolę rozmawiać o teatrze. O nowej, pięknej sztuce "Harold i Matylda", która na pewno zrobi w Polsce szum. Wolę mówić o tym, że chciałam leżeć po choinką. Ale nie będę pod nią leżała.

Brzmi intrygująco.
Chodzi o to, że przed świętami miała wyjść moja trzecia książka - "Cacko". Ale poczekam jednak z jej wydaniem, kiedy nie będzie już takiej drożyzny. Sam empik żąda 50 tysięcy złotych za umieszczenie książki w witrynie. Więc "Cacko" musi poczekać. Ale czy to znaczy, że ja stoję w kącie? Nie. Ja tańczę, i to na stole.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!