Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ślązacy i Schlesierzy, czyli dwa oblicza Śląska

Hanna Wieczorek
11 listopada 1918 roku. Dla Polaków ta data ma szczególne znaczenie - tego dnia przecież wybuchła Polska... Wybuch ten usłyszano także na Śląsku

Zacznijmy od historii w miarę współczesnej. Profesor Jerzy Maroń opowiada to tak: - Kolega, zresztą też historyk, Górnoślą-zak, prof. Leonard Smołka mówił mi, że jak Ślązak, to Polak. To ja się pytam, a dlaczego nie Niemiec? Bo Niemiec to zawsze jest Schlesier.

Żeby zrozumieć to, co się działo na Śląsku w latach 1918-1921, trzeba się cofnąć o co najmniej kilkanaście lat. W XIX wieku w całym zaborze pruskim, czyli w Wielkopolsce, na Warmii i Pomorzu Gdańskim, działały polskie organizacje w większości związane z chadecją i endecją.

- Jednak od lat 80. tegoż XIX wieku władze pruskie krzyczały, że mamy do czynienia z agitacją Wielkopolan na Górnym Śląsku - mówi wrocławski historyk, prof. Jerzy Maroń. - I faktycznie: Wielkopolanie działali na rzecz pobudzenia świadomości narodowej Ślązaków. Prusacy uważali działaczy polskich organizacji działających na Śląsku za radykałów, nie tylko politycznych, ale też społecznych. Chyba mieli sporo racji, bo przecież na Górnym Śląsku nie było polskich magnatów przemysłowych, jak w Wielkopolsce.

Wystarczy przypomnieć, że Wojciech Korfanty, ten wielki bojownik o polskość Śląska, był ulubieńcem robotników. Bo jak było się nim nie zachwycać, kiedy szczuł niemieckich fabrykantów swoim psem Morycem, a na dodatek wygrażał im laską prawdy (ze śląska zwaną kryką prowdy).

W tym czasie Wrocław był ważnym miejscem dla polskich działaczy narodowych wywodzących się z Wielkopolski, i tych z Górnego Śląska. Bo to przecież tutaj wielu Górnoślązaków, w tym Wojciech Korfanty, przyjeżdżało na studia. O ich serca i dusze toczyli we Wrocławiu wojnę Niemcy i Polacy.

Studenci niemieccy wabili Ślązaków do swoich korporacji, oferując im braterstwo i pomoc finansową. Polacy nie byli gorsi. O sprawy bytowe dbał Bratniak, a o dusze takie organizacje, jak Związek Akademików Górnoślązaków czy Akademickie Towarzystwo „Concordia”. Jak wspominał później Korfanty: „Przerabiano ich na Polaków”. Pomagał w tym tajny Związek Młodzieży Polskiej - zwany ZET - związany z Ligą Narodową Dmowskiego.
Polskie organizacje działały także we wrocławskim seminarium, do którego uczęszczało sporo Górnoślązaków. Z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego było związane Kółko Polskie (1895-1906), grupujące seminarzystów polskich, którego dalszej działalności zakazał biskup wrocławski, kard. Georg Kopp. Zaraz po likwidacji Kółka Józef Czempiel (błogosławiony i męczennik Kościoła katolickiego, polski ksiądz) zorganizował w konwikcie podziemną tzw. Grupę Narodową, która w 1908 roku przyjęła nazwę „Swoi”.

- Trzeba pamiętać, że olbrzymią rolę w kultywowaniu języka i polskości na Górnym Śląsku odgrywał Kościół - ewangelicki oraz katolicki i powiązane z nim różne instytucje. Na przykład coś, co u nas zniknęło, a w Niemczech nadal odgrywa ważną rolę: towarzystwa śpiewacze, czyli chóry - opowiada prof. Maroń. - To pobudzało czy też umacniało polską świadomość. Bo przecież kazania miały być w języku zrozumiałym dla wiernych. Tu nie było możliwości, by kazania były po niemiecku, niezależnie od tego, że wyższa hierarchia duchowna była niemiecka. Proszę pamiętać, że Śląsk należał do diecezji wrocławskiej. Jeszcze mocniej widać to było w Kościele ewangelickim, nawet Niemcy, którzy byli pastorami, uczyli się po polsku, bo przecież oni mieli wiernych mówiących na co dzień innym językiem niż niemiecki.

Przychodzi 11 listopada 1918 roku, rozejm w Compiègne, symboliczny dzień dla Kongresówki. W Wielkoplsce nie zasypiano gruszek w popiele. W lutym 1918 roku powołano Polską Organizację Wojskową Zaboru Pruskiego, a już 3 grudnia 1918 roku w Poznaniu rozpoczyna obrady sejm dzielnicowy. Na obrady zjechali także delegaci z Górnego Śląska i Pomorza. Korfanty był delegatem z Górnego Śląska, powołano Naczelną Radę Ludową - jako organ wykonawczy.

27 grudnia 1918 roku wybucha powstanie wielkopolskie i powstańcy bardzo szybko opanowują większość Wielkopolski. Co prawda Niemcy przygotowali plan kontrofensywy opartej o Dolny Śląsk, ale francuski marszałek Ferdinand Foch powiedział: „Wojsko niemieckie wchodzi do akcji, zrywamy rozejm!”. Stąd taki kult Focha w Polsce. I kiedy 16 lutego 1919 roku w Trewirze podpisano rozejm między Ententą i Republiką Weimarską (w związku z upływem terminu rozejmu w Compiègne), Wielkopolanie zostali potraktowani jako część wojsk Ententy.

Powstanie oczywiście zauważono na Śląsku.

- Łączność między ziemiami „zaboru pruskiego” a Śląskiem istniała od dawna - mówi prof. Maroń. - To przecież było jedno państwo, nie było granic, jego mieszkańcy mogli się swobodnie przemieszczać i osiedlać. Przed 1918 rokiem gazety polskie ukazujące się w „zaborze pruskim”, na przykład „Gazeta Grudziądzka”, rozchodziły się na całym tym obszarze państwa pruskiego. Mówię o „Gazecie Grudziądz-kiej”, ponieważ w tym czasie było to największe polskie pismo o ogromnym jak na owe czasy nakładzie. W 1903 roku drukowano je w 54 tys. egzemplarzy, a w 1914 - już w 128,5 tysiąca.
Profesor dodaje, że prasa wówczas odgrywała taką rolę, jaką dzisiaj media elektroniczne. Przy tym poziom analfabetyzmu w Prusach był niezwykle niski, a więc dostęp do słowa pisanego był ułatwiony.

Z jednej strony mamy więc przykład Wielkopolski, z drugiej zaś postawę państw Ententy, które dostrzegły górnośląskie ambicje narodowościowe. To właśnie w czasie paryskiej konferencji pokojowej zapadła decyzja o plebiscycie, który miał rozstrzygnąć, do kogo będzie należał Górny Śląsk - do Polski czy do Niemiec. I co ważne, plebiscyt został zapisany w traktacie wersalskim.

- O Dolny Śląsk się nie spierano - mówi prof. Maroń. - Sytuacja tu była stabilna, a mieszkańcy czuli się Niemcami. Co więcej, na Dolnym Śląsku z biegiem czasu narastały nastroje antypolskie. Dowiodło tego choćby zdemolowanie w sierpniu 1920 roku polskiego konsulatu przy ul. Nowej we Wrocławiu. Spora część Polaków mieszkających we Wrocławiu i okolicach zdecydowała się po 1918 roku na wyjazd do Polski. Problemem był Górny Śląsk ze swoją labilną (chwiejną, niestałą - przyp. red.) narodowo-ściwo ludnością.

Na Górnym Śląsku odpowiedź niemiecka na traktat wersalski była szybka i brutalna. Działania administracji wspiera policja, straż graniczna (Grenzschutz) i wolne korpusy (czyli Freikorpsy). Niemcy nie ograniczają się do aresztowań polskich działaczy (między innymi członków Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska), są też prowokacje i mordy polityczne.

W Niemczech jak grzyby po deszczu powstają Freikorpsy. - Wstępują do nich ludzie wykrzywieni przez cztery lata wojny, wyrzuceni na margines społeczeństwa - mówi Jerzy Maroń. - To nie były zwykłe bojówki, lecz niezwykle sprawnie i sprężyście kierowane organizacje, w których dowódca cieszył się nieograniczonym zaufaniem podwładnych. To zjawisko zawsze podkreślał prof. Franciszek Biały, znakomity znawca tej tematyki. Antypolskie z definicji, broniły za wszelką cenę spraw niemieckich na Wschodzie. Nie tylko na Górnym Śląsku, ale też np. w Wielkopolsce i krajach bałtyckich.

Wolne korpusy, składające się z doświadczonych i zdeterminowanych kombatantów, były bazą społeczną narodowej prawicy niemieckiej i podglebiem skrajnych ruchów narodowych w Niemczech, a potem dla NSDAP. Freikopserzy odgrywali znaczącą rolę w Niemczech do roku 1922. Historycy są zgodni, że to im Niemcy zawdzięczają brutalizację życia społecznego i politycznego (do zabójstw politycznych włącznie). Na Górnym Śląsku wsławił się szczególnie Oberschlesisches Frei-willigen-Korps.
13 stycznia 1919 roku komisarz Otto Hörsig ( zwany później „katem Polaków”) ogłosił stan oblężenia na Górnym Śląsku. Polakom zabroniono zwoływania wieców, wprowadzono godzinę policyjną, a wojsko mogło dokonywać rewizji i aresztować polskich działaczy narodowościowych. Mimo to, 1 maja na ulicach górnośląskich miast manifestowało ponad 200 tysięcy Polaków! W odpowiedzi Niemcy wzmogli szykany, między innymi aresztowali 160 polskich działaczy narodowych. Sytuacja zaogniła się, kiedy 11 sierpnia wybuchł strajk. Polscy górnicy i hutnicy żądali niedopuszczania do pracy członków bojówek nie-mieckich Oberschlesisches Freiwilligen-Korps, terroryzujących Górny Śląsk, oraz byłych grenzschutzowców. 14 sierpnia uczestniczyło w nim już 140 tysięcy robotników. Dzień później Ślązacy przeżywają kolejną tragedię. W Mysłowicach Grenzschutz otworzył ogień do górników i ich rodzin domagających się wypłaty wynagrodzenia. Zabitych zostało 7 górników, dwie kobiety i 13-letni chłopiec.

W nocy z 16 na 17 sierpnia 1919 roku wybucha I powstanie śląskie. Walki, o charakterze partyzanckim, trwają siedem dni. 24 sierpnia 1919 r. główny komendant powstania, porucznik Alfons Zgrzebniok, widząc, że Niemcy ściągają znaczne posiłki, wydał rozkaz zaprzestania walk.

W październiku 1919 roku Niemcy decydują się na reformę administracyjną Śląska. Do tej pory Prowincja Śląska ze stolicą we Wrocławiu obejmowała trzy rejencje: wrocławską, opolską i legnicką. Po reformie Rejencja Opolska została przekształcona w Prowincję Górny Śląsk (Provinz Oberschlesien). Historycy nie mają wątpliwości, że był to krok polityczno-propagandowy. Bo z jednej strony pozwalało to Niemcom na łatwiejsze kontrolowanie sytuacji na Górnym Śląsku, a z drugiej liczono, że ludność bardziej przywiąże się do „swojej” prowincji.

Powołanie Prowincji Ober-schlesien nie uspokoiło sytuacji. Polacy nadal przygotowywali się do plebiscytu, a Niemcy ich atakowali. Polacy demonstrowali, domagając się powołania mieszanej - polsko-niemieckiej policji, która miała zastąpić Sicherheitspolizei. Sipo, bo tak zwano tę jednostkę, zamiast pilnować spokoju wspomagała niemieckie bojówki nękające Polaków. Polscy uczniowie strajkowali, domagając się równouprawnienia dla języka polskiego w szkołach na Górnym Śląsku, a w tym czasie niemieckie bojówki napadły na Polski Komisariat Plebiscytowy w hotelu Lomnitz w Bytomiu oraz demolowały siedziby polskich powiatowych komitetów plebiscytowych, m.in. w Głogówku i Koźlu.

Do dramatycznego wydarzenia doszło 17 sierpnia 1920 r. Niemiecka prasa podała fałszywą oczywiście informację o zdobyciu Warszawy przez Armię Czerwoną. Niemcy byli zachwyceni wizją rychłego upadku państwa polskiego. Na ulice Katowic wyszły Freikorpsy. Tym razem nie wystarczyło demolowanie polskich sklepów, bojówki zaatakowały siedzibę powiatowego inspektora Międzysojuszniczej Komisji - pułkownika Blancharda. Żołnierze francuscy musieli otworzyć ogień do napastników - 10 z nich zginęło. W odwecie bojówki zlinczowały znanego polskiego lekarza Andrzeja Mielęckiego, który opatrywał rannych. Najpierw go pobito, a potem wyciągnięto z ambulansu wiozącego go do szpitala. Skatowane ciało doktora Mielęckiego wrzucono do rzeki Rawy. II powstanie śląskie wybuchło w nocy z 19 na 20 sierpnia 1920 roku. Na jego czele ponownie stanął Alfons Zgrzebniok. Powstanie, wsparte strajkiem generalnym, zakończono 24 sierpnia, kiedy Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku nakazała rozwiązać niemiecką Sicherheitspolizei. W jej miejsce powołano polsko-niemiecką policję plebiscytową. Polaków zapewniono także, że sprawcy brutalnych ataków zostaną ukarani. Strona polska poszła również na ustępstwa: zakończono strajk generalny i obiecano rozwiązać Polską Organizację Wojskową Górnego Śląska. I formalnie rozwiązano górnośląski POW, tyle że działał on nadal pod nazwą Centrala Wychowania Fizycznego.
20 marca 1921 odbył się plebiscyt, który miał zadecydować o przyszłości Górnego Śląska. Głosowanie nadzorowała Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku z siedzibą w Opolu. Wynik był niekorzystny dla nas - za Polską opowiedziało się 40,4 procent, a za Niemcami 59,5 procent głosujących.

- Sami sobie strzeliliśmy w stopę - mówi prof. Maroń. - Bo to Polacy wymyślili, by w plebiscycie mogli wziąć udział wszyscy, którzy urodzili się na Górnym Śląsku. Liczyli, że na głosowanie przyjadą Ślązacy z Westfalii czy Zagłębia Saary. Nie przyjechali. Okazało się, że Niemcy lepiej się zorganizowali. W efekcie głosy tak się rozłożyły, że to właśnie Niemcy powinni dostać 59-60 procent powierzchni Śląska.

I Polacy, i Niemcy zaczęli przygotowywać się do walki. W kwietniu 1921 roku opracowano plan wystąpienia zbrojnego, który został zatwierdzony przez Wojciecha Korfantego, a polskie władze wojskowe uzupełniały zapasy broni i amunicji nad granicą śląską. Niemcy kierowali na Górny Śląsk zdemobilizowane oddziały, przygotowywali magazyny broni i powołali Oberschlesischer Selbstschutz (Samoobrona Górnośląska), która w chwili wybuchu III powstania śląskiego liczyła kilkuset oficerów i około 20 tysięcy żołnierzy. Do akcji włączyli się niemieccy przemysłowcy, którzy masowo zwalniali polskich robotników, zastępując ich Niemcami, a na dodatek grozili unieruchomieniem zakładów przemysłowych w razie przyznania Polsce Górnego Śląska

Iskrą, która podpaliła lont, było opublikowanie 30 kwietnia 1921 roku w śląskiej prasie informacji o wysłaniu przez Komisję Międzysojuszniczą do Rady Najwyższej dwóch różnych propozycji podziału Górnego Śląska. Francuska, tzw. linia Le Ronda, praktycznie pokrywała się z tzw. linią Korfantego. Według niej Polsce miały przypaść wszystkie wschodnie powiaty Górnego Śląska razem z całym okręgiem przemysłowym. Angielsko-włoska, tzw. linia Percival-De Marinis, był niekorzystna dla Polaków. Rzeczpospolita miała otrzymać jedynie południowo-wschodnie obszary powiatów rolniczych i skrawki powiatu katowickiego, zaś powiaty północno-wschodnie i cały obszar przemysłowy miały przypaść Niemcom. Ślązacy obawiali się, że przyjęta zostanie brytyjska propozycja. O godzinie 2 w nocy z 2 na 3 maja wybuchło III powstanie śląskie.

- III powstanie śląskie było przemyślane i przygotowane - mówi prof. Jerzy Maroń. - Podjęto decyzje, że po pierwsze - nie walczymy w miastach, po drugie - opanowujemy linię Odry i odcinamy Górny Śląsk od Niemiec. Ta koncepcja, opracowana zresztą przez polskich sztabowców, miała jak najbardziej ręce i nogi. Stąd przeciwdziałanie niemieckie, oparte właśnie o Freikorpsy, doprowadziło do walk na Górze św. Anny, a nie w Katowicach, Gliwicach czy Zabrzu. A więc znacznie dalej na zachód, w stronę Opola.
Na czele powstania stanął, jako dyktator powstania, Wojciech Korfanty. Słowo „dyktator” nie niosło wówczas jeszcze negatywnych skojarzeń, było to odwołanie się do tradycji powstania listopadowego i styczniowego. Pierwszym dowódcą wojskowym powstania został Maciej Ignacy Mielżyński, pseudonim „Nowina-Doliwa”, Wielkopolanin, a drugim - ppłk Kazimierz Zenkteller, powstaniec wielkopolski. Wśród dowódców oddziałów powstańczych byli eksżołnierze niemieccy - Górnoślązacy wcieleni do armii kajzera. Mieliśmy nawet Śląski Oddział Szturmowy Marynarzy pod wodzą kpt. Roberta Oszka. To byli marynarze (nosili nawet marynarskie mundury), którzy wcześniej służyli we flocie kajzerowskiej. Oddział był elitarny, miał nawet na wyposażeniu samochody pancerne.

Walki były krwawe, a straty poniesione przez obie strony nieporównywalne do tych, które Polacy i Niemcy ponieśli w trakcie dwóch pierwszych powstań śląskich, a nawet powstania wielkopolskiego. Walki zakończyły się 24 czerwca, wtedy też przystąpiono do pertraktacji, którym pośredniczyli oczywiście alianci. III powstanie śląskie przekreśliło wyniki plebiscytu i niekorzystny dla Polski podział Górnego Śląska. W granicach II Rzeczypospolitej znalazło się 2/3 prowincji Oberschlesien, w tym najbardziej uprzemysłowione tereny. Nie ma co ukrywać, kluczowe dla takiego rozstrzygnięcia było poparcie Francji.

- Oczywiście musieliśmy pójść wówczas na określone ustępstwa - mówi prof. Maroń. - Powstało województwo śląskie z Sejmem Śląskim. Ten Sejm nie był duży, ale jeśli ktoś reprezentował partię polską, to przemawiał po polsku, jeśli niemiecką, to po niemiecku. Prof. Jarosław Macała, biograf biskupa Stanisława Adamskiego, opowiadał mi, że kiedy śledził stenogramy Sejmu Śląskiego, to wyglądało to tak: niemiecki poseł coś mówił z mównicy, a Polak z ław poselskich odpowiadał mu po polsku. I obaj doskonale się rozumieli, ponieważ w większości byli dwujęzyczni.

Zakończenie powstania, ostateczne ustalenie granic nie zakończyło konfliktów narodowościowych. Mieszkańcy Górnego Śląska mogli wybrać opcję polską lub opcję niemiecką. Ci, którzy decydowali się na niemiecką, wyjeżdżali. Podziały były czasem dramatyczne i przebiegały w rodzinach. Niektórzy Ślązacy dowiadywali się dopiero w latach 80. XX wieku, że mają krewnych w Niemczech. Wiekowi już kuzyni chcieli przyjechać przed śmiercią do rodzinnej miejscowości. Bywało że zbierała się rodzinna rada i często zapadała negatywna decyzja. Bo krewni wybrali przecież opcję niemiecką!

Natomiast sprawy ekonomiczne i wzajemnej ochrony praw mniejszości regulowała konwencja genewska o Górnym Śląsku. Konwencja, podpisana 15 maja 1922 roku, miała obowiązywać piętnaście lat.

- Kiedy przestała obowiązywać, skończyło się to polsko-niemiecką wojną celną - mówi prof. Maroń. - Wojnę ostatecznie wygrała Polska, choć początkowo kiepsko to wyglądało.

Czy we Wrocławiu odczuwano skutki podziału Śląska? W niewielkim stopniu. W tym czasie na Dolnym Śląsku walczono z wszechobecnym kryzysem. I dewaluacją marki, która była znacznie większa niż ta panująca w tym czasie w Polsce.

Alfons Zgrzebniok

Dowódca dwóch pierwszych powstań śląskich urodził się w rodzinie szewca z Dziergowic (obecnie woj. opolskie). Zgrzebniok studiował filozofię, ekonomię i teologię na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie wstąpił do wrocławskiego koła polskiej tajnej organizacji „Zet”. Po wybuchu I wojny światowej musiał przerwać naukę, ponieważ został powołany do niemieckiego wojska i wysłany na front.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!