Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz Rafał Śpiewak żegna się z Duszpasterstwem Akademickim w Rybniku: Nie zatrzymuj mnie [LIST]

Ks. Rafał Śpiewak, opublikował A.Król
Ksiądz Rafał Śpiewak żegna się z Duszpasterstwem Akademickim w Rybniku
Ksiądz Rafał Śpiewak żegna się z Duszpasterstwem Akademickim w Rybniku
Po 10 latach pracy duszpasterskiej, ks. dr Rafał Śpiewak żegna się z Duszpasterstwem Akademickim w Rybniku, zostawiając studentom i miastu wyremontowany kościółek, kaplicę na Kampusie przy Rudzkiej, Hospicjum Domowe im. Św. Rafała Kalinowskiego, czy też WAP - “Wóz albo przewóz”, czyli akcję, podczas której potrzebujące rodziny stąd otrzymują pomoc materialną “nie od dzwona”, ale regularnie, co miesiąc. Publikujemy list pożegnalny ks. Rafała Śpiewaka.

Pożegnanie i podziękowanie za 10 lat posługi Duszpasterza Akademickiego w Rybniku 2006-2016
Noli me tangere
Moi kochani!

Podczas homilii w ostatnią niedzielę (19. 06. 2016) mówiłem: Jezus uczy tracić bez żalu. Tracenie to wręcz warunek kroczenia za Nim. «Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa». Łk 9, 24. Trudno to zrozumieć a jeszcze trudniej czynić. Dlatego potrzebna jest łaska. Tego się nie da wypracować, wyćwiczyć, wysłużyć. To można wymodlić. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy się jest z Nim. Bycie z Nim daje poczucie bezpieczeństwa i pewność, że jeśli niedomagam On wszystko dopełni. To przekonanie miałem od zawsze. Wyraziłem je w wierszu – modlitwie do Dobrego Pasterza, przed laty…

„kiedy miałem
więcej pytań
niż miłości
Ty słuchałeś

i szedłeś za mnie
i modliłeś się za mnie
układałeś kazania
po nocach
aż do świtu
kiedy jeszcze spałem
albo w słoneczny letni dzień
szarugę czy deszcz

chciało Ci się
odgadywać moje myśli
kiedy ja nie miałem
siły
Ci o tym wszystkim
Powiedzieć (…)

Od lat miałem i mam najgłębsze przekonanie, że nie tyle ja jestem z Nim, co On jest ze mną. Na ogół w różnych homiliach, kazaniach, katechezach zachęca się ludzi, żeby byli z Bogiem, z Jezusem, kochali Go, żyli według Jego przykazań. Ja myślę, że największym szczęściem jest odkryć, że to On jest ze mną. I jest nie dlatego, że jestem taki czy inny, ale dlatego, że jestem. Istniejemy kochani przez Boga. I niestety tylko bardzo nieporadnie i z rzadka udaje się nam w pełni tę Miłość odwzajemnić. Nie stać nas na wiele. Stać nas na okruchy. Bóg właśnie żyje z naszych okruchów. Pięknie wyraził to ks. Twardowski w wierszu „Na szpilce”:

Chodzi Anioł Stróż po świecie 
sprząta po miłościach co się rozleciały 
zbiera jak ułomki chleba dla wróbli 
żeby się nic nie zmarnowało 
listy tam i z powrotem 
telefony od ucha do ucha 
małe śmieszne pamiątki co były wzruszeniem 
notes z datą spotkania ukryty w czajniku 
blizny po śmiechu 
sprzeczki nie wiadomo po co 
wszystko na szpilce 
to co na zawsze już się wydawało 
mądrość przy końcu że nie o to chodzi 
radość że się kocha to co niemożliwe

Nasza ludzka miłość jest krucha, stąd każdy jej przejaw bezcenny. Kryje się w tym ważna prawda. Otóż, jako ludzie na ogół czekamy na rzeczy wielkie, chcemy wielkich dokonań, osiągnięć, podczas, gdy szczęście jest utajone w drobiazgach, często skromnych i dlatego zbyt często pominiętych. Pisałem o tym w wierszu:

To co wielkie
bywa często niepozorne
przypadkowe
niewiarygodne
zwyczajne
i dlatego niebezpiecznie
niezauważalne
Jest to niebezpieczne w obliczu przemijania, kiedy to po utraconych szansach, niedocenionych chwilach, zostaje żal. Największy, „że się za mało kochało, że się myślało o sobie”. Niszcząca jest w tym nasza jakże częsta drobiazgowość. Czyli skłonność do wyolbrzymiania spraw drugorzędnych, małoistotnych, nieważnych. Gdybyśmy umieli nad tym panować, wznosić się ponad, ile pięknych relacji trwało by nadal, ile dzieł byłoby dokończonych, ile spełnionych marzeń.
Najważniejszym wyzwaniem naszego życia jest: nie przeoczyć Jezusa. On stale do nas dociera. „Stoi u drzwi i kołacze.” Na różne sposoby zostawia ślady swojej obecności, znaki, drogowskazy. To jest język Jego komunikacji z nami. Ludzie z pasją, albo w wyniku potrzeby uczą się różnych języków. Często wymaga to sporo wysiłku i kosztów. Ale najważniejszym i najpiękniejszym językiem, którego warto się nauczyć to język znaków Pana Boga. Ta sztuka też wymaga czasu, cierpliwości i wytrwałości. Jednak, gdy już człowiek zaskoczy, wstępuje na niezwykły poziom życia. Rozpoczyna się życie duchowe. Ono i tylko ono daje człowiekowi największą wolność! Nie zrozumie tego nikt, kto tego nie doświadcza. Pisze o tym św. Paweł w Liście do Rzymian: „I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.” Rz 8, 38-39. Gdy się prowadzi życie duchowe w Jezusie nic a nic nie jest w stanie nam zaszkodzić a tym bardziej zniszczyć. Do takiej duchowej wolności warto stale dążyć.
Bóg mówi poprzez liturgię, Pismo Święte i niezliczone wydarzenia naszej szarej codzienności, które zwykle określamy „zbiegami okoliczności”. Spójność wszystkich tych „parametrów” staje się nagle jakąś niesamowitą przemową, która z oczywistością do nas dociera, która olśniewa. Daje światło na każdy dzień. Tego nauczyłem się w szczególny sposób właśnie w kościółku akademickim. Z czasem stało się to też jednym z moich ważniejszych zadań duszpasterskich. Nauczyć ludzi komunikacji z Bogiem – jak rozpoznawać znaki. Jezus kiedyś z żalem zwrócił się do tłumów, które za Nim szły: „Szukacie mnie nie dlatego żeście widzieli znaki, ale że jedliście chleb do sytości.” J 6, 31 Rozmnożenie chleba na pustkowiu było cudem nie tylko po to by ludzie nie byli głodni, ale żeby zrozumieli, że Jezus ma moc i przy Nim zawsze są bezpieczni. A przede wszystkim, że ma im do dania dużo więcej niż pragną i oczekują. „Jam jest chleb życia, kto mnie spożywa nie umrze na wieki.” J 6, 49
Mimo wielu trudności mam przekonanie, że ważnym warunkiem komunikacji z Bogiem jest komunia z Kościołem. To dla wielu ludzi dziś wydaje się wątpliwe i niekonieczne. Nic w tym nowego, a nawet dziwnego. Często nadmiar ludzkiego czynnika, jakże słabego i ułomnego, może powodować różne rozczarowania i komplikacje. Kościoła i bycia w Kościele też trzeba się nauczyć. Tu z pomocą może przyjść przede wszystkim sam jego założyciel, czyli Jezus. On od początku miał problemy z apostołami. (Bo sprzeczali się, który z nich jest ważniejszy, bo grubiańsko odpędzali dzieci od Jezusa, bo bali się czy idąc za Nim nie będą stratni, bo zamiast Go wspierać na Górze Oliwnej posnęli, bo w obliczu zagrożenia, zamiast Go chronić uciekli a nawet, jak Piotr, zaparli się Go. Gdy umierał był tylko Jan.) Ale na żadnym etapie z nikogo z nich nie zrezygnował. Dlaczego? Bo innych by nie znalazł. Nie ma innych ludzi jak tylko słabi, ograniczeni, skłonni do egoizmu, zmęczenia, wypalenia, zawodni. Szukanie innego, lepszego Kościoła to gonitwa w kółko, czyli ucieczka przed uciekającym tzn. przed sobą samym. Po czasie zawsze znajdziemy się znów w tym samym miejscu i z tymi samymi dylematami. To nie Kościół jest taki czy siaki, tylko my. Trwanie w Kościele jest trwaniem przy Jezusie mimo wszystko. Tego nauczyłem się od Henri de Lubaca dzięki jego książce „Medytacje o Kościele” i ks. prof. Wacławowi Hryniewiczowi dzięki książce „Kościół jest jeden”. I dzięki niezliczonym świętym, którzy dali świadectwo, że prawdziwe złoto próbuje się w ogniu. (o. Pio, s. Faustyna, ks. Popiełuszko, i inni.)
Na ile miałem świadomość i możliwości starałem się budować wspólnotę Kościoła ponad wszelkimi podziałami i różnicami, które były, są i będą. Są nieuniknione. Kościół akademicki miał być źródłem inspiracji dla wszystkich ludzi dobrej woli. Nawet dla sceptycznych czy wręcz niewierzących. Dla mnie kategoria „niewiary” była kategorią wzywającą do wyjątkowej troski, gdyż to właśnie zagubiona owca w oczach Chrystusa była tą, dla której warto było zostawić dziewięćdziesiąt dziewięć. Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego wiara jest dla mnie czymś oczywistym, dlaczego religijność jest jak oddychanie. To skłaniało mnie to przyjęcia wniosku, że jest to łaska. Niczym nie zasłużona. Jedyne co mogę zrobić to chcieć tego samego dla innych. Bo wierząc niczego nie tracimy a zyskujemy nowe fascynujące przestrzenie, energie i motywy życia. Rozumiałem jednocześnie i potrafiłem się z tym pogodzić, że ktoś z tego dobrodziejstwa skorzystać nie chce. Nauczyły mnie tego kontakty z niezliczoną rzeszą studentów czy innych ludzi, którzy szanowali mnie jako księdza, byli wspaniali, wartościowi, ale do Kościoła czy w ogóle do chrześcijaństwa byli zdystansowani. Może jeszcze nie ten czas? Przykra jedynie była, odczuwana czasem wrogość, uprzedzenia, ale i one mogą być korzystne. To uczy pokory. W ogóle wszelkie porażki, niepowodzenia, upokorzenia i bezsilność są uprzywilejowanym miejscem doświadczania czułości Boga, do którego, jak dziecko do ojca, biegnie się z płaczem.
Wiele wytchnienia i spokoju zawdzięczałem studiowaniu pism św. Bernarda z Clairvaux, zawartych w książce „O miłowaniu Boga”. Szczególnie dużo zyskałem dzięki listowi św. Bernarda, który napisał do swojego dawnego podopiecznego a następnie papieża Eugeniusza III. Zalecał mu, aby „umiał gardzić zaszczytami wśród zaszczytów”. Aby miał dystans do sukcesów i pochwał i nie uległ ich powabowi. „Nie ma sensu poddawać się urokowi wysokiej godności, gdy idzie za nią większe niebezpieczeństwo. Godność niebezpiecznie pragnie wyróżnienia, i owo niebezpieczeństwo jest próbą przyjaźni. Stawiajmy na przyjaźń, jeśli nie chcemy ze wstydem zejść na ostatnie miejsce.” Największym zaszczytem w życiu księdza jest bycie księdzem a nie duszpasterzem akademickim, proboszczem, prałatem, biskupem, a nawet papieżem. Bycie księdzem to inaczej bycie przyjacielem Jezusa i przyjacielem tych, których i On kocha. Wdzięczność ludzka daje radość, ale jej brak nie sprawia przygnębienia. Nawet ze strony przełożonych. Jezus przestrzegał swoich uczniów: „Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”. Łk 17, 10
Każdy, choć trochę realnie i szczerze patrzący na siebie, ma świadomość uchybień, niedoskonałości, przywar czy też niezawinionej ograniczoności. O ile chodzi o te ostatnią nie spędza mi ona snu z powiek. Nie byłem i nie jestem wszechmogący. Nie mogłem zadośćuczynić wszystkim oczekiwaniom, nadziejom i prośbom. Bardziej przejmuje mnie jednak to, że były sprawy, dla których zabrakło mi wytrwałości, hartu ducha, dystansu, miłości i poświęcenia. Mimo iż starałem się wywiązywać z różnych zadań mam świadomość, że osobiste słabości wiele z nich pomniejszyły, zniekształciły a nawet unicestwiły. I choć niedoskonałość jest cechą ludzką wcale mnie to nie pociesza. Św. Bernard do papieża Eugeniusza III pisał w takiej sytuacji: „Życzę Ci, byś się wspinał ku wyżynom doskonałości, lecz jednocześnie, byś się sam nie uważał za doskonałego i nie chciał, by Cię za takiego miano, zanim doskonały się nie staniesz. (…) Nie zaniedbuj poszukiwania swych braków i nie wstydź się do nich przyznać, gdy ja odkryjesz. (…) Dlatego też Mędrzec mógł wyznać: «Ból mój przed obliczem moim jest zawsze» Ps 37, 18.” Ubolewam szczerze jeśli kogoś skrzywdziłem i za to przepraszam. Proszę by mi wspaniałomyślnie wybaczono.
Choć niewspółmiernie więcej otrzymałem niż ucierpiałem, nie zabrakło też różnych krzywd i niesprawiedliwych osądów względem mojej osoby. To wszystko jest wkalkulowane w życie każdego człowieka tym bardziej księdza. „Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować.” Mt 10, 17– ostrzegał swoich apostołów Pan Jezus. „A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie.” Łk 21, 17-19. Śmierć to nie tylko odebranie życia. To czasem o wiele boleśniejsze odebranie dobrego imienia, zdrada czy nielojalność. Choć to tak bardzo ludzkie i chyba nieuchronne, zadaje realny ból i pozostawia rany. One paradoksalnie są najcenniejsze, bo upodabniają nas do Mistrza, którego nawet po Zmartwychwstaniu właśnie po ranach poznano. „Pokazał im ręce i bok”. J 20, 20. Podejmuję ten wątek nie po to by wzbudzać czyjąś litość czy powodować wyrzuty sumienia, ale po to by uspokoić, dać wytchnienie. „Miłość nie pamięta złego.” 1 Kor 13, 5. Kard. Stefan Wyszyński w jednym z kazań do kapłanów powiedział: „Chrystus ukazuje drogę, na którą może wejść tylko człowiek wewnętrznie wolny, który nie lęka się już nikogo – nawet nieprzyjaciół, bo wie jak sobie z nimi poradzić. Wyzbywa się ograniczeń dla serca, śmiało odrzuca dotychczasową sprawiedliwość, dzielącą ludzi na przyjaciół i nieprzyjaciół.” Doświadczywszy bezmiaru Miłosierdzia Bożego i ludzkiej wyrozumiałości (człowiekowi trudno się zdobyć na miłosierdzie), wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mnie skrzywdzili z serca wybaczam.
Po 10 latach spędzonych w Rybniku czuje przede wszystkim ogromną wdzięczność i radość. To był cudowny czas w moim życiu. Szczęśliwa dekada. Szmat czasu miedzy 33 a 43 rokiem mojego życia. Mawiają, że najpiękniejsze, najbardziej twórcze lata życia. Czy tak było? Nie mnie sądzić. Ale czasu zatrzymać nie sposób.

„stajemy na przystankach
jeden po drugim
na chwilę
na moment
i trzeba iść dalej”

Dlatego pozwólcie mi się z Wami pożegnać.
Tak bliska i pomocna wydaje się tu scena z dwudziestego rozdziału Ewangelii wg. Św. Jana, kiedy to Maria Magdalena przyszła do grobu Jezusa. Chciała być blisko Tego, który ją kiedyś uratował a teraz sam został pokonany. I gdy w poczuciu bezsilności płakała nagle, niespodziewanie usłyszała swoje imię: „«Mario» A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy: Nauczycielu!” J 20, 17. I mogłoby się wydawać, że właśnie teraz, kiedy Go rozpoznała, Zmartwychwstałego, żywego, który zwyciężył wszystko, nigdy Go nie utarci On powiedział do niej: noli me tangere! to znaczy „nie zatrzymuj mnie”. Cóż za przedziwny paradoks! Wydarzenie to miało jednak głęboki sens. „Jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego».” J 20, 18 Jezusa nie można zatrzymać to znaczy sprywatyzować. On zawsze jest dla wszystkich. Tak samo i kapłan. Ten rodzaj relacji, miłości, choć autentyczny i ludzki jest znakiem tego, że nic tu nie jest na zawsze. Poznanie Jezusa, doświadczenie Jezusa to misja. „Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: «Widziałam Pana i to mi powiedział»” Jeśli te wspólnie przeżyte lata pomogły nam wszystkim doświadczyć Zmartwychwstałego to idźmy dalej. Do tych, którzy w lęku, samotności i ciemności potrzebują naszego słowa. Tak pięknie ujął to w wierszu Noli me tangere ks. prof. Janusz Stanisław Pasierb:

powiedzieć łące
idąc po niej lekko jak w tańcu
nie zatrzymuj mnie

podnosząc ramię
pozłocone słońcem
nie zatrzymuj mnie

powiedzieć wiośnie
ze szczęścia kwitnącej
nie zatrzymuj mnie

z czerwoną różą
przypiętą na sercu
nie zatrzymuj mnie

powiedzieć Magdalenie
wiernej aż do końca
nie zatrzymuj mnie

każdemu kto gorąco
pragnie byś nie odszedł
nie zatrzymuj mnie

powiedzieć ziemi
bez żalu jak w tańcu
nie zatrzymuj nie zatrzymuj
mnie
Naszemu pożegnaniu pomaga także dzisiejsza ewangelia, nadając mu głębszy sens. Słyszymy w niej o Jezusie, który nieustannie wędruje. „Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by mógł głowę położyć” Łk 9, 51-62. A zatem, jeśli chce się być z Nim również trzeba być w drodze. Każdy uczeń musi być tego świadomy i myślę, że jest. Nic nie może nas zatrzymać. Misja nie cierpi zwłoki. Żadne relacje. Nawet te najbliższe. «Panie, pozwól mi najpierw pójść pogrzebać mojego ojca». Odparł mu: «Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże». Bo czymże jest nasza ludzka miłość wobec Miłości Jezusa i Jego Królestwa. Jak mawiała św. Teresa, „kto ma Boga ma wszystko, bo Bóg sam wystarczy. Solo Dios basta!” Niech nas zatem ucieszy, żeśmy Go poznawali tyle razy w kościółku akademicki „po łamaniu chleba” kiedy dzień miał się ku zachodowi. Niech w nas na zawsze pozostanie poczucie szczęścia, że dana nam jest łaska wiary.
I na koniec pozwólcie, jeszcze jeden wiersz mojego autorstwa, jak dotąd niepublikowany. Napisałem go już jakiś czas temu. Wydaje mi się, że doczekał odpowiedniej chwili:

***
wiesz…
mówiła wiosna -
jeszcze mi się lato śniło
przyjdzie po mnie
z kwiatami w dłoniach
ze światłem słońca
długim o zachodzie
czerwonym dywanem
ciepłem mchów
pląsem motyli
słodyczą malin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!