Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przygody misia Paddingtona na nowo

fragment książki
Jennifer Mitchell / Splash News/EAST NEWS
Do księgarni właśnie trafia wznowienie klasycznych książeczek dla dzieci o misiu Paddingtonie. Ich bohater, spopularyzowany przez film, jest gwiazdą w Wielkiej Brytanii. Teraz poznają go także polskie dzieci.

Państwo Brown po raz pierwszy ujrzeli Paddingtona na peronie stacji kolejowej. I właśnie to sprawiło, że Paddington otrzymał takie niezwykłe, jak na misia, nazwisko. Paddington bowiem jest nazwą stacji kolejowej w Londynie.

Państwo Brown przyszli na stację po córkę Judytę, która miała przyjechać ze szkoły do domu na wakacje.

Był ciepły letni dzień, na dworcu zebrały się tłumy ludzi wyjeżdżających nad morze. Lokomotywy gwizdały, taksówki trąbiły, tragarze biegali pokrzykując jeden na drugiego i w ogóle był taki hałas, że pan Brown, który pierwszy ujrzał niedźwiadka, musiał kilka razy powtórzyć żonie wiadomość o swym odkryciu, zanim zrozumiała, o co mu chodzi.

- Niedźwiedź? Na stacji? - spytała pani Brown, spoglądając na męża ze zdumieniem. - Co ty opowiadasz, Henryku! To niemożliwe!

Pan Brown poprawił okulary na nosie.

- A jednak - upierał się. - Widziałem go na własne oczy. O, tam, za workami z pocztą. Na głowie ma bardzo śmieszny kapelusz.

Nie czekając na odpowiedź żony, pan Brown wziął ją mocno pod ramię i zaczął się z nią przepychać przez tłum. Okrążyli wózek z czekoladą i herbatą, minęli kiosk z książkami i wąskim przejściem między stosami walizek przedostali się do biura rzeczy znalezionych.

- No, proszę! - z dumą oznajmił pan Brown, wskazując w stronę ciemnego kąta magazynu. - A nie mówiłem!

Pani Brown spojrzała w kierunku wskazanym przez męża i w ciemnym kącie z trudem dostrzegła coś małego i kudłatego. Siedziało to na walizce i miało zawieszoną na szyi kartkę, na której coś napisano.

Walizka była stara i bardzo zniszczona. Na jej boku ktoś napisał dużymi literami: BAGAŻ PODRĘCZNY. Pani Brown ścisnęła ramię męża.

- Och, Henryku! - zawołała. - Miałeś chyba rację. To jest niedźwiedź!

Przyjrzała się uważnie stworzeniu siedzącemu na walizce. Wyglądało ono na bardzo niezwykłego niedźwiedzia. Było brunatne, w brudnym odcieniu, a na głowie miało przedziwny kapelusz z szerokim rondem - śmieszny kapelusz, jak powiedział przed chwilą pan Brown. Spod ronda spozierała na panią Brown para dużych, okrągłych oczu.

Widząc, że w tej sytuacji wypada coś zrobić, niedźwiadek wstał i uprzejmie uchylił kapelusza, odsłaniając dwoje czarnych uszu.

- Dzień dobry - rzekł cicho i wyraźnie.

- Hm... dzień dobry - odparł pan Brown dość niepewnym głosem.

Nastała chwila ciszy.

Niedźwiedź obrzucił ich pytającym spojrzeniem.

- Czym mógłbym służyć? - zapytał.

Na twarzy pana Browna odmalowało się zakłopotanie.

- Eee... niczym. Hm... prawdę mówiąc, to myśmy się zastanawiali, czy nie moglibyśmy panu w czymś pomóc.

Pani Brown schyliła się.

- Jest pan bardzo małym niedźwiedziem - powiedziała.

Miś wypiął pierś.

- Jestem niezmiernie rzadko spotykanym okazem niedźwiedzia - oświadczył z wielką godnością. - Niewiele nas już zostało tam, skąd pochodzę - dodał.

- To znaczy gdzie? - spytała pani Brown. Miś, zanim odpowiedział, bacznie się rozejrzał.

- Tam, w mrocznych ostępach Peru. Szczerze mówiąc, w ogóle nie powinno mnie tu być. Jestem pasażerem na gapę!

- Na gapę? - pan Brown zniżył głos i niespokojnie obejrzał się przez ramię. Wcale by się nie zdziwił, gdyby zobaczył, że za jego plecami stoi policjant z notesem i ołówkiem w ręce i skrzętnie wszystko notuje.

- Tak - przyznał niedźwiadek. - Wyemigrowałem, pan rozumie? - Oczy mu posmutniały. - Mieszkałem w Peru u cioci Lucy, ale ciocia musiała pójść do domu dla emerytowanych niedźwiedzi.

- Nie powie pan chyba, że całą podróż z Południowej Ameryki odbył pan samotnie! - zawołał pan Brown.

Miś skinął głową.

- Ciocia Lucy zawsze mówiła, że chce, bym wyemigrował z Peru, jak tylko podrosnę. Dlatego właśnie nauczyła mnie mówić po angielsku.

- Ale jak pan radził sobie z jedzeniem? - spytała pani Brown. Pewnie pan głodował.

Miś się schylił, otworzył walizkę kluczykiem, który - wraz z kartką - miał zawieszony na szyi, i wyjął ze środka prawie pusty, duży, szklany słój.

- Jadłem marmoladę - oświadczył nie bez dumy. - Niedźwiedzie lubią marmoladę. Ukryłem się w łodzi ratunkowej.

- Ale co pan teraz będzie robił? - zapytał pan Brown. - Nie można przecież siedzieć na stacji Paddington i czekać na zmiłowanie boskie.

- Och, jakoś sobie poradzę... jestem dobrej myśli.

Pochylił się, by zamknąć walizkę. Pani Brown zerknęła na kartkę wiszącą na szyi niedźwiadka. Było na niej napisane tylko tyle: PROSZĘ ZAOPIEKOWAĆ SIĘ TYM NIEDŹWIADKIEM. DZIĘKUJĘ. (...)
Paddington w teatrze
Całą rodzinę ogarnęło niemałe podniecenie. Pan Brown dostał bilety do loży w teatrze. Była to premiera najnowszej sztuki, w której główną rolę miał grać światowej sławy aktor sir Sealy Bloom. Nawet Paddington zaraził się ogólnym podnieceniem. Odbył kilka wypraw do swego przyjaciela, pana Grubera, żeby mu wyjaśnił, co to jest teatr. Pan Gruber uznał, że niedźwiadka spotkało wielkie szczęście, skoro będzie miał możność być na premierze nowej sztuki.

- Zjawią się tam różni sławni ludzie - oświadczył. - Nie sądzę, by wielu niedźwiedziom, choćby raz w życiu, zdarzyła się taka gratka.

Pan Gruber pożyczył Paddingtonowi parę używanych książek o teatrze, jakie miał na składzie. Paddington nie był zbyt biegły w sztuce czytania, ale w książkach znalazł mnóstwo ilustracji, a w jednej z nich był model teatralnej sceny z grubego papieru. Złożony, gdy książka była zamknięta, model niemal sam się ustawiał w miniaturową scenę, ilekroć Paddington otworzył książkę w odpowiednim miejscu.

Paddington postanowił, że jak dorośnie, zostanie aktorem. Często więc wchodził na toaletkę w swoim pokoju i przed lustrem przybierał aktorskie pozy, jakie widział w książkach o teatrze.

Pani Brown miała wyrobione zdanie w tej sprawie. - Miejmy nadzieję - powiedziała do pani Bird - że będzie to przyjemna sztuka. Sama pani wie, jaki jest nasz Paddington... niezwykle serio traktuje rzeczy tego rodzaju.

- Ano właśnie - odparła pani Bird. - Ja będę siedziała w domu, spokojnie słuchała radia i nic mi nie grozi. Ale dla niego będzie to przeżycie, bardzo jest łasy na nowe wrażenia. Trzeba jednak przyznać, że ostatnio dobrze się sprawował.

- Wiem - powiedziała pani Brown. - I to mnie najbardziej niepokoi!

Jak się okazało, sama sztuka nie przyczyniła pani Brown żadnego kłopotu. W drodze do teatru Paddington siedział nad podziw cicho. Po raz pierwszy znalazł się poza domem po zapadnięciu zmroku i po raz pierwszy zobaczył światła Londynu. Jechali samochodem - pani Brown pokazywała Paddingtonowi sławne miejsca, jakie mijali w drodze do teatru. W końcu wesoła gromadka Brownów wmaszerowała do budynku teatru. Paddington z radością stwierdził, że wszystko dokładnie się zgadza z opisem pana Grubera, nawet portier w generalskim mundurze, który otworzył im drzwi i zgiął się w ukłonie, gdy wchodzili do foyer.

Paddington w odpowiedzi na ukłon portiera pomachał mu grzecznie łapą, po czym pociągnął nosem. Wszystko było wymalowane na czerwono i złoto, a teatr miał zapach przyjemny, ciepły i przyjazny. Przy szatni doszło do małego nieporozumienia, gdy się okazało, że za przechowywanie flauszowego płaszcza i walizki trzeba zapłacić sześć pensów. Szatniarka okazała się osobą po prostu źle wychowaną, kiedy Paddington zażądał zwrotu swoich rzeczy. Donośnym głosem jeszcze się wypowiadała w tej sprawie, gdy bileterka prowadziła korytarzykiem całe towarzystwo, by wskazać miejsca. Stanęła przy wejściu do loży.

- Program dla pana? - zapytała Paddingtona.

- Owszem - odparł Paddington, biorąc pięć programów.

- Bardzo pani dziękuję - dodał.

- Czy podać kawę w czasie przerwy? - spytała bileterka.

Paddingtonowi błysnęły oczy.

- A jakże, proszę - powiedział przekonany, że teatr stara się dogodzić im wszystkim. Chciał się przepchnąć do loży, ale dzielna kobieta zagrodziła mu drogę.

- To będzie razem dwanaście szylingów i sześć pensów - oświadczyła. - Po sześć pensów za programy i po dwa szylingi za pięć kaw.

Paddington zrobił taką minę, jakby własnym uszom nie wierzył. - Dwanaście szylingów i sześć pensów - powtórzył. - Dw a n a ś c i e s z y l i n gów i s z e ś ć p e n s ów - powiedział jeszcze raz z naciskiem.

- Nie ma o czym mówić, mój drogi - wtrąciła się pani Brown w obawie, że będzie nowa awantura.

- Dzisiaj ja funduję. A ty wejdź do loży i usiądź sobie wygodnie.

Paddington usłuchał i jak bomba wpadł do loży. Niemniej obdzielił bileterkę paroma cierpkimi spojrzeniami, kiedy układała mu poduszki na fotelu w pierwszym rzędzie. (…0

- Och, Paddington! - pani Brown spojrzała na niego z wyrazem rozpaczy w oczach. - Po co przyniosłeś do teatru kanapki z marmoladą?

- Nic nie szkodzi - wesoło odparł Paddington. - Mam więcej kanapek w drugiej kieszeni, gdyby ktoś z państwa chciał się poczęstować. Pewnie trochę się zgniotły, bo siedziałem na nich w samochodzie.

- Zdaje się, że na parterze doszło do awantury - powiedział pan Brown, wyciągając szyję, by spojrzeć w dół. - Jakiś facet grozi mi pięścią. O jakich to kanapkach z marmoladą mówiliście przed chwilą?
Pan Brown czasem myślał dość wolno.

- Nic takiego - szybko zapewniła go żona.

Wolała przemilczeć sprawę kanapek. Na dłuższą

metę łatwiej było żyć, jeśli się czasem nabierało wody

w usta.

Paddington w tym samym czasie walczył z sobą, by

nie ulec pokusie. Zobaczył na barierce loży pudełeczko

z napisem: LORNETKA, SZEŚĆ PENSÓW. W końcu,

po dłuższym namyśle, otworzył kluczykiem walizkę

i z tajnego schowka wyciągnął sześciopensową monetę.

- Nie jestem zachwycony tą lornetką - powiedział

po chwili, obserwując przez nią publiczność. - Wszyscy

zrobili się mniejsi. Boś, głuptaku, przytknął lornetkę do oczu odwrotną

stroną - powiedział Jonatan.

- To prawda, ale i tak wielkie cudo to nie jest - oświadczył

Paddington po odwróceniu lornetki. - Gdybym

wiedział, tobym jej nie kupił. - Namyślił się i dodał: -

A jednak może mi się przyda następnym razem.

Paddington i kosiarka
- Paddington jest dzisiaj wyjątkowo spokojny - powiedziała pani Brown. - Mam nadzieję, że nic mu nie dolega.

- Jeszcze godzinę temu w najlepsze myszkował w garażu pana Browna - odparła pani Bird. - Szukał tam jakichś nożyc. Gdyby mnie kto spytał, to on coś szykuje. Przed chwilą natknęłam się na niego, jak maszerował alejką z kluczem francuskim w łapie i miną winowajcy. Wyglądał, jakby już coś przeskrobał.

- Klucz francuski? - zapytała pani Brown, zdziwiona. - Do pracy w ogrodzie?

- Ja tam nic nie wiem - stwierdziła pani Bird ponuro. - Lecz mam niemiłe przeczucie, że on znów wpadł na jakiś pomysł. Rozpoznaję objawy.

Ledwie pani Bird zdążyła zamknąć usta, gdy z zewnątrz dobiegła seria głośnych eksplozji.

- Dobry Boże! - krzyknęła pani Bird, ruszając ku oszklonym drzwiom. - Zza krzaków malin wydobywa się mnóstwo dymu!

- A to mi wygląda na kapelusz Paddingtona - oświadczyła pani Brown, wskazując na bezkształtny przedmiot, który nagle zaczął wyskakiwać zza krzaków niczym diabeł z pudełka. - Może zrobił sobie ognisko. Podskakuje tak, jakby nastąpił na coś gorącego.

- Hm - stwierdziła pani Bird z powątpiewaniem. - Jeśli to jest ognisko, to ja się nie nazywam Bird.

Pani Bird odznaczała się dużą intuicją, gdy chodziło o Paddingtona, lecz zanim zdołała ubrać swoje myśli w słowa, nieokreślone dudnienie przeszło w głośny ryk i kapelusz Paddingtona, niewidoczny przez kilka sekund, nagle znów się pojawił - tylko po to, by z wielką prędkością przemknąć ponad krzakami malin.

Wszelkie przypuszczenia pani Bird dotyczące tego, co rozgrywa się w ogródku, szybko okazały się chybione. Zza krzaków bowiem wysunęła się nagle kosiarka pana Browna oraz kurczowo trzymający się jej jedną łapą Paddington. Drugą łapą miś rozpaczliwie przyciskał do łepka swój oryginalny kapelusz.

Kosiarka uderzyła w płot, przebiła go z głośnym trzaskiem, po czym zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, pozostawiając po sobie wielką dziurę i chmurę błękitnego dymu.

Jeżeli obie panie zdawały się mocno zaskoczone dziwnymi wydarzeniami, które właśnie rozgrywały się w ich ogrodzie, to co dopiero mówić o Paddingtonie! Prawdę powiedziawszy, tak wiele rzeczy zdarzyło się w tak krótkim czasie, że sam Paddington nie potrafiłby chyba wyjaśnić, co takiego mu się przytrafiło.

Kosiarka pana Browna była dość stara i raczej duża i choć Paddington nieraz z bezpiecznej odległości obserwował, jak pan Brown ją uruchamia, to jednak sam nigdy dotąd nie próbował przyłożyć do tego łapy.

Sprawa okazała się znacznie trudniejsza, niż mógł przypuszczać. Po kilku falstartach już niemal był gotów się poddać, gdy nagle silnik zaskoczył. W jednej chwili miś majstrował przy dźwigniach i drążkach, z zainteresowaniem przyglądając się mechanizmowi, w następnej zaś gnał przed siebie, kurczowo trzymając się szalejącej maszyny.

Kolejnych kilka minut sprawiło, że słowo „koszmar” nabrało dla misia zupełnie nowego sensu. Paddington pamiętał, jak razem z kosiarką bez większego wysiłku staranował płot pana Curry’ego, a potem kilka razy okrążył trawnik, przy czym piekielne urządzenie z każdym okrążeniem zdawało się nabierać szybkości. Pamiętał także, jak wielką poczuł ulgę, gdy zobaczył, że boczna furtka ogrodu pana Curry’ego stoi otworem. Nie dane mu było jednak zbyt długo o tym rozmyślać, gdyż przemknął przez nią z wielką prędkością i znalazł się na drodze. Tego już było za wiele. Zamknął oczy i pomknął przed siebie, ze wszystkich sił starając się nie stracić nadziei, że wszystko dobrze się skończy. (...)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Przygody misia Paddingtona na nowo - Portal i.pl