Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Ania, nie Anna": Trzeci sezon na Netflixie. Druga seria też odbiega od oryginału. A jak będzie z serią trzecią? RECENZJA

Magdalena Nowacka
Magdalena Nowacka
Ania nie Anna: w czwartek 16 sierpnia, na portalach internetowych pojawiła się informacja, że produkcja III sezonu "Ani, nie Anny", rozpocznie się tej zimy, a premiera nowych odcinków na Netfllixie odbędzie się w 2019 roku. Moira Walley-Beckett, scenarzystka, a zarazem twórczyni serialu ", opublikowała na Twitterze wpis z prośbą do widzów, apelując o polecanie serialu znajomym. Netflix ponownie wchodzi więc w tę produkcję.

"Ania, nie Anna": Trzeci sezon na Netflixie

Przyznaję, że jako wierna od ponad trzydziestu lat miłośniczka cyklu Lucy Maud Montgomery, po prostu podskoczyłam z zachwytu, kiedy usłyszałam, że na Netflixie zobaczymy kolejną wersję przygód "Ani z Zielonego Wzgórza". Oczywiście wiedziałam, że nie będzie to (raczej) sielankowa wersja z Megan Follows z 1985 roku. Mimo wszystko liczyłam jednak na świetnie grających bohaterów, przepiękne krajobrazy Wyspy Księcia Edwarda i sporą dawkę humoru. Plus ulubione sceny.

Co dostałam w "Ani, nie Annie" , którą stworzyła Moira Walley-Beckett? Dużo łez, sensację, traumy i surowe krajobrazy. Jest mrocznie, a retrospekcje czy to z pobytu Ani w sierocińcu, czy z dzieciństwa jej opiekunów, są w konwencji psychologicznego dramatu. Zresztą film nie jest kinem familijnym, gatunkowo został określony jako dramat obyczajowy. Ogólnie sporo tu psychologii i "modnych" współczesnych problemów wrzuconych w ramy świata lat 70. i 80 XIX wieku. Poza brakiem akceptacji wśród rówieśników, mamy tu wątek sensacyjny związany z gorączkę złota, feminizm, rasizm, seksualizm (wątki homoseksualne aż w nadmiarze: nauczyciel, ciotka Józefina i kolega, który w książce nie występuje), postęp naukowy (okupiony wypadkiem), wychowanie młodzieży, patriarchat i równouprawnienie, prawie samobójstwo, ucieczkę sprzed ołtarza...zastanawiam się, co jeszcze można byłoby tu wcisnąć.

Część wątków ma swoje uzasadnienie i być może ta wersja zaprezentowana współczesnym nastolatkom (była lekturą chyba w piątej klasie) zdecydowanie o wiele bardziej przypadnie im do gustu. Dla przykładu- kwestia tolerancji i odmienności seksualnej.

Tak, warto pamiętać, że to nie jest dosłowna adaptacja powieści, a jedynie inspiracja. I może gdybym nie znała książki, byłabym w stanie oglądać to z zupełnie innej perspektywy.

Ale jako osobę, która praktycznie na pamięć zna treść książek cyklu irytowały mnie odstępstwa (w zasadzie - ogromne odstępstwa) od oryginału, a jeszcze bardziej przykre było dla mnie to, że zniknął ten pozytywny duch. Oczywiście, życie Ani nie było sielankowe, musiała się zmierzyć z wieloma problemami, ale mimo wszystko z książki tchnęło czymś zdrowym. Z filmu - przeciwnie.
Żeby jednak oddać sprawiedliwość - oczywiście jest tu trochę zabawnych sytuacji, a ostatni odcinek drugiej serii, kiedy Ania z kolegami przekonuje mieszkańców Avonlea, że nowa nauczycielka, panna Stacy, swoją nowoczesnością i nowymi metodami nauczania po prostu rozszerza horyzonty, wnosi powiew optymizmu. Pozytywnie zostały też rozwiązane relacje między państwem Barry, którzy nie tylko zmieniają stosunek do siebie - na bardziej partnerski, ale i stają się bardziej wyrozumiali dla swoich córek; w zabawny i wzruszający sposób przełamana zostaje trauma z dzieciństwa Mateusza.

Po pierwszych odcinkach wiedziałam już, że to nie jest opowieść o "mojej" Ani. Postanowiłam jednak oglądać dalej. I spróbować spojrzeć na tę ekranizację na chłodno (ale czy to możliwe?!).

W pierwszym sezonie Ania, dziewczynka z Domu Sierot trafia - przez pomyłkę - pod opiekę rodzeństwa, Maryli i Mateusza. Ta para chciała adoptować chłopca, ale oczywiście wiemy, jak to się skończyło.

Sama bohaterka, którą gra Amybeth McNulty, wizualnie przepięknie wpisuje się w wyobrażenie o rudowłosej sierotce. I nie chodzi tu tylko o kolor włosów czy piegi (namalowane jednak, ale tego nie widać). Młoda aktorka świetnie eksponuje walory swojej "brzydoty", która tak naprawdę ma w sobie oryginalność, a mimika twarzy, wielkie oczy i gesty sprawiają, że tak, to jest Ania z naszych wyobrażeń.
Na tym jednak to podobieństwo się kończy. Egzaltacja Ani w książce nie jest jednak aż taką histerią, jak w przypadku, kiedy pokazuje to Amybeth McNulty. Ania dużo krzyczy, dużo płacze. Za dużo. Tak, oczywiście nie zapominamy, że nasza bohaterka wpada w "otłchłań rozpaczy" i jest bardzo wrażliwa, ale w wersji "Ani, nie Anny" jest to zbyt mocno podkreślone. Przerysowane. I zupełnie niepotrzebne. Ania swoim zachowaniem zaczyna więc lekko irytować, zwłaszcza kiedy jest wścibska , na co zwraca uwagę jej panna Stacy.

Na szczęście - ostatni odcinek II serii zwiastuje już kwestię pewnej dojrzałości i opanowania. Ania nie działa już chaotycznie, wykazuje się opanowaniem i zimną krwią, kiedy postanawia wystąpić w obronie ukochanej nauczycielki. I to rokuje, że jednak będzie się zmieniała.

Nie skrytykuję gry młodej aktorki - bo gra naprawdę bardzo dobrze. To co zgrzyta, dla mnie osobiście wynika z takiego a nie innego poprowadzenia roli i koncepcji reżyserki. I przyznam, jestem ciekawa, jak będzie się rozwijała.

Aktorzy grający jej opiekunów stworzyli fantastyczne kreacje. I chociaż ich postacie są też nieco odmienne, porównując do tych, do których przyzwyczailiśmy się czytając książkę, czy oglądając poprzednią ekranizację, tu jednak nie rażą.

Maryla oczywiście surowa, ale nie tak konserwatywna. Grająca ją Geraldine James jest bardziej tolerancyjna i otwarta, a nawet przez moment...kokieteryjna. Co też ciekawe, z filmu dowiadujemy się trochę o dzieciństwie jej i Mateusza ( w tej roli również bardzo dobry Robert Holmes Thomson), ich latach szkolnych. To wszystko, co miało wpływ na ukształtowanie charakterów rodzeństwa ma swoje uzasadnienie i reżyserka miała dobry pomysł, aby to pokazać. Przez to stają się równorzędnymi bohaterami, a nawet - momentami - wysuwają się na plan pierwszy.

Ciekawy jest też Gilbert (Lucas Jade Zumann), aczkolwiek nie do końca podoba mi się to, jak reżyserka poprowadziła jego wątek. Gilbert bardzo szybko zostaje - tak jak Ania - sierotą (w książce nic takiego nie miało miejsca, przeciwnie, bohater ma pełną rodzinę), emigruje, pracuje na statku, potem wraca wraz z poznanym czarnoskórym przyjacielem, marzy o medycynie, ale jednocześnie musi radzić sobie z prowadzeniem gospodarstwa. Lucas Jade Zumann gra od początku bardzo dojrzale i co ciekawe, antagonizm między nim a Anią, tak mocno i długo eksponowany w książce, tu znika dość szybko, a nawet mamy wrażenie, że jest nieco naciągany.

Z przyjemnością ogląda się też pozostałych młodych aktorów - Diana Barry (Dalila Bela) jest tak ciepłą, mądrą i energiczną przyjaciółką, jaką była w książce. Tych relacji między dziewczynkami na szczęście nie zepsuto.

I uspokajam. Ania ufarbuje sobie włosy na zielono, chociaż nie popłynie łódką, jako Elaine z Astolat.

Ania, nie Anna
serial obyczajowy, USA/Kanada 2017- twórca: Moira Walley-Beckett,
wyk. Amybeth McNulty, Geraldine James, R.H. Thomson
seria 1. (8 odc.) i seria 2. (10 odc.) dostępne w Netflix

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!