Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sławomir Pietras: Jeśli ktoś wyciągnie rękę do opery, wiemy, jak ją złapać

Magdalena Nowacka-Goik
Waldemar Wylęgalski
O trendach w operze i współczesnych reżyserach. O tym, że sztuka operowa ma się całkiem dobrze, ale czekają ją zmiany. O operach przynoszących pecha i o tym, jak stać się operomanem - mówi Sławomir Pietras, wybitny znawca teatru operowego

Sławomir Pietras: Jeśli ktoś wyciągnie rękę do opery, wiemy, jak ją złapać

Solistka, z którą rozmawiałam, zwróciła uwagę, że kiedyś do opery ciągnęły tłumy i nie była to tylko intelektualna elita. Kiedy pojawiły się inne formy przekazu kulturalnego, dostępne w kinie, a potem w telewizji, sytuacja nieco się zmieniła. A jak jest teraz?

O zmierzchu opery mówiono od dawna, to ulubiony temat dyletantów w tej dziedzinie. Prawda jest jednak inna. Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że opera jest dziedziną sztuki. Podciąganie jej pod jakąkolwiek rozrywkę jest rzeczą ryzykowną. Oczywiście, ona może dostarczać wiele przyjemności (i tak się dzieje) wielu milionom ludzi na świecie. Także za pomocą współczesnych, elektronicznych środków przekazu. Jeżeli przyjrzymy się funkcjonowaniu wielkich scen operowych, zobaczymy, że w ostatnich latach transmisje spektakli bardzo poszerzają krąg widowni. Nawiasem mówiąc, nie jestem tym zachwycony. Uważam, że opera ma wtedy sens, kiedy się ją odbiera bezpośrednio. Jednak te transmisje, przekazy za pomocą internetu i mediów społecznościowych, świadczą o wielkim wzroście popularności tego gatunku. I ma to wpływ na zainteresowanie operą. Gdziekolwiek jestem, a praktycznie co miesiąc bywam w jakimś zagranicznym teatrze operowym, to wszędzie widzę komplety widzów. Na czele z osobami korzystającymi ze słynnego, abonamentowego systemu niemieckiego, gdzie ludzie z góry wykupują abonament na cały rok. Namnożyło się też festiwali operowych, które także odbywają się przy kompletach na widowni. A dla tych festiwali to podstawa, bo inaczej nie byłoby ich stać na utrzymanie tak kosztownych, operowych produkcji. Nie należy się więc martwić o losy gatunku operowego. On się ma co najmniej dobrze. Pod warunkiem, że nie mówimy o operze współczesnej.

Trzeba jednak zauważyć, że nawet przy klasycznych widzimy jednak zmiany, znak czasu. Reżyserzy coraz częściej sięgają po współczesne środki, czy jeśli chodzi o dekoracje, scenografię, kostiumy. Z klasycznej opery robią współczesną.

Zmiany w sztuce operowej, których jesteśmy świadkami, są zmianami bardzo niekorzystnymi. Nastąpił okres dominacji realizatorów, którzy są reżyserami. Spowodowało to zepchnięcie na drugi plan interpretacji wokalno-muzycznych, a przede wszystkim znaczenia gwiazd operowych, dla których bardzo często te opery były pisane. Reżyserzy popisują się, w większości mając narzędzia dyletanckie, jeśli chodzi o operę. Próby uwspółcześniania klasycznych dzieł operowych są w 90 proc. próbami chybionymi. Nie po to te opery były osadzane w konkretnych epokach historycznych, określonej estetyce artystycznej, stylistce muzycznej, aby robić z nich dzieła współczesne. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem ingerencji reżysera w oryginalne libretto, a także muzykę. Żądam od reżyserów profesjonalnego sposobu prezentowania tych dzieł, zgodnie z didaskaliami librecisty, według wskazówek kompozytora i zgodnie z tradycją wykonawczą. Ta ostatnia ma naprawdę wyjątkowe znaczenie.

W takim razie, jaką wartość prezentują opery współczesne? Mają szansę, aby stworzyć nowy kanon i przetrwać, interesować?

Jeśli chodzi o dzieła współczesne, reżyserzy mogą pozwolić sobie na swobodę. Trzeba jednak pamiętać, że opera nie żyje ze współczesności. Opera, mimo że nie grozi jej zagłada, to jednak w głównej mierze żyje z repertuaru XIX-wiecznego, powiedzmy, jeszcze z wybitnych dzieł powstałych w pierwszych dziesięcioleciach wieku XX. Współczesne spektakle realizuje się, tworzy, dla tzw. podtrzymania gatunku. Ze średnim rezultatem i nie ma tutaj sojuszników wśród publiczności. Z wieloletniego doświadczenia wiem, że te dzieła współczesne tylko wtedy są honorowane przez widzów, jeśli pochodzą spod piór takich kompozytorów jak Krzysztof Penderecki. Ale i tak nie mogą równać się w swojej popularności z twórczością Verdiego, Pucciniego, Czajkowskiego czy Mozarta.
**

Ale mamy wyjątki. „Ubu Król” Krzysztofa Pendereckiego, prezentowany w ubiegłym roku na deskach Opery Śląskiej w Bytomiu, zdobył uznanie krytyków i publiczności, otrzymał nagrody. A jest bardzo współczesny. Były sceny, kiedy artyści ubrani w dresy pojawiali się w siłowni...

Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że ta opera stworzona została na podstawie sztuki Alfreda Jarry’ego. Jego można wystawiać w różnej stylistyce, jak się chce. Natomiast to był reżysersko świetny spektakl. Jeden z najlepszych w historii Opery Śląskiej, a mam prawo to mówić, bo znam tę operę, towarzyszyłem jej od dziecka i widziałem prawie wszystkie wystawiane tu spektakle. Z pewnością to jednak jeden z nielicznych wyjątków. Tu warto więc wrócić do kwestii reżyserów. W nich jest wiele zarozumiałości, najwięcej niekompetencji, dużo bezczelności i tupetu. A to wszystko kosztem pozostałych elementów, które składają się na sztukę operową. Na czele z artystami, poprzez marginalizowanie warstwy wokalno-muzycznej, a skończywszy na częstym lekceważeniu publiczności. I wmawianiu jej rzeczy haniebnych. Zaczęło się to w teatrach niemieckich i rozprzestrzeniło na cały świat. W Polsce ma wyjątkowo dyletancki charakter - u tych, którzy tak się zachowują. Na szczęście, ta fala trochę mija. I my ją przeczekamy. Reasumując: reżyseria w operze powinna być kompetentna wobec materii dzieła i nie powinna - w osobie reżysera - wysuwać się przed kompozytora i librecistę.

Jak wygląda kwestia trendów, jeśli chodzi o wybór spektakli operowych? Verdi czy Puccini?

Ta moda trwa wiecznie. Na tych wielkich. Jej złym skutkiem jest to, że ciągle gramy... to samo. Świadczy to jednocześnie o małej odwadze ludzi odpowiedzialnych za teatry operowe. Małej odwadze, aby proponować repertuar, ten klasyczny, ale tak przecież bogaty. Z ponad 600 dzieł można przecież wybierać te, które są rzadziej grane. Dla przykładu, jeśli chodzi o polski repertuar: od niepamiętnych czasów nie grano „Hrabiny” Stanisława Moniuszki czy „Legendy Bałtyku” Feliksa Nowowiejskiego. Teraz trochę się to zmienia. Podejrzewam, że jest to też związane m.in. z uwarunkowaniami politycznymi. Obecnie rządząca partia wykrzykuje ciągle hasła o dziedzictwie narodowym...

Czeka nas sugestia, co do repertuaru i wskazywanie bardziej patriotycznych, polskich dzieł?

Myślę, że już tak jest. Chociaż w tym przypadku to akurat nie jest rzeczą złą. Bo dziedzictwo narodowe i zwrot ku polskiej tematyce w sztuce operowej jest nadzwyczaj pożądany.

A ta tendencja w światowych teatrach?
Wpływ ma rynek i sprzedaż biletów. Oczywiście gra się przede wszystkim właśnie te najbardziej pożądane. Z literatury słowiańskiej jest to Piotr Czajkowski, ale często też dzieła kompozytorów czeskich, czyli Bedřicha Smetany, Leoša Janáčka. Popularna jest cały czas „Rusałka” Antonína Dvořáka. Mniej wystawianych jest oper francuskich, aczkolwiek duże powodzenie w Metropolitan Opera miała ostatnio „Manon” Jules’a Masseneta.

Francuska opera jest też w repertuarze Opery Śląskiej, w październiku oglądaliśmy „Romea i Julię” Ch. Gounoda. Publiczność była zachwycona.
„Romea i Julię” generalnie rzadko się gra, bo to opera długa i przez to trochę nudna. Ale jak się ją dobrze zrobi, a słyszałem, że w Bytomiu zrobiono ją dobrze...

Tak. Naprawdę warto zobaczyć. A wracając do pytania o te najbardziej popularne opery, mówiliśmy głównie o kompozytorach, a tytuły?
To się nie zmienia od lat. Wszędzie grywana jest „Tosca”, „Traviata”, „Madame Butterfly”. To tytuły bardzo oczywiste. Nie mówię, żeby ich nie grać... Rzadko gramy niektóre opery Verdiego. I „Giocondę” Amilcare Ponchielliego. Z rosyjskich brakuje oper Nikołaja Rimskiego-Korsakowa. Z francuskich dzieł chciałbym częściej oglądać „Poławiaczy pereł” G. Bizeta. W tej operze jest trudna partia tenora i teatry jej unikają, bo nie ma kto jej śpiewać. Powinny chodzić częściej „Diabły z Loudun” Krzysztofa Pendereckie-go. Bo są najbliższe percepcji publiczności. Mnóstwo przedstawień oglądam, ale nie umiem ich klasyfikować pod kątem ulubionych. To trudne. Na pewno Mozart i „Wesele Figara”, które uważam za szczyt geniuszu z jednością akcji i niekosztowną inscenizacją. Podzielam też ogólne panujące gusty. Jeśli chodzi o francuskie spektakle, to oczywiście „Carmen”. W przypadku rosyjskich dzieł, może zaskoczę, bo nie „Eugeniusz Oniegin” Czajkowskiego, a bardziej jego „Dama pikowa”. Ale sam bym jej nigdy nie wystawił z powodu przesądu. Po jej wystawieniu, albo wyrzucają dyrektora z opery, albo umiera na stanowisku. Opera włoska to oczywiście „Aida”, „Otello” Giuseppe Verdiego. „Moc przeznaczenia” nie, bo też przynosi pecha. Ostatnio widziałem świetną „Traviatę” w Teatrze Operowym w Busseto. Verdi tam nie chodził, nie lubił go. A teatr jest piękny, to kopia Opery Śląskiej. Znakomicie odbiera się przedstawienie. O, jeszcze Wagner. Najcenniejszy jest „Lohengrin”, tu zgadzam się z publicznością.

A widzowie opery? Wciąż tacy sami? Może część idzie tylko na zasadzie snobizmu?
Publiczność akurat się zmienia. Każdy z widzów operowych i melomanów jest niezwykle interesującą osobą. Ale jako zbiorowość, przejawiają bardzo często naganne odruchy w reakcji na prezentowaną sztukę. W teatrach operowych, co dawniej było nie do pomyślenia, elegancko ubrani dżentelmeni wchodzą na widownię z butelkami napojów w rękach. Damy kłócą się z portierkami, o jakieś drobiazgi. Nie jest to tylko zjawisko polskie, ale mnie najbardziej boli to w przypadku moich rodaków. Wszyscy robią zdjęcia podczas spektakli, traktując artystów trochę jak obiekty turystyczne, nie jako część dzieł sztuki. To jeśli chodzi o widzów. Ale jednocześnie, mam też zastrzeżenia do drugiej strony. Po zakończeniu spektaklu, następuje oklaskiwanie chóru przez śpiewaków, solistów przez chór, wynoszenie śpiewakom na scenę... słonia czy butelkę z piciem. To brak wychowania zespołu operowego. Podejrzewam, że dyrektorzy z tym walczą, ale nadal to widać. Stąd taka moja cierpka uwaga...Każda droga do opery jest dobra. Przez snobizm, lekkomyślność - też. Bo opera ma w sobie coś magnetyzującego. Opera wciąga. I jak tylko widzowie wyciągną łapę w kierunku opery, to my, antreprenerzy, wiemy, co zrobić, żeby ją schwytać i nie wypuścić. Do tego potrzeba tylko jednego. Przychodzić. I uczyć się zachowania. Pierwszy raz spektakl operowy odbiera się emocjami. Drugi, trzeci, kolejny, więcej się widzi. Nawet, jak się nie ma przygotowania muzycznego. Najlepiej chodzić po prostu po kilka razy na ten sam spektakl. Do opery nie da się muzycznie przygotować. Jeżeli człowiek koncentruje się na kilku dziełach, to powinien do nich wracać. Tak się staje operomanem.

Sławomir Pietras (ur. 28 listopada 1943 w Czeladzi) - polski menedżer kultury, dyrektor naczelny polskich teatrów operowych, wybitny znawca opery i baletu, z wykształcenia prawnik. Ukończył liceum w Będzinie i studia na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Otrzymał tytuł Zasłużonego Działacza Kultury. Honorowy obywatel Poznania, Łodzi, Wrocławia, Będzina, Czeladzi, Lądka-Zdroju, Kudowy-Zdroju i Warszawy.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

Trudne śląskie słowa i dziwne tradycje bożonarodzeniowe SPRAWDŹ, CZY ZNASZ

Życzenia na Boże Narodzenie TRADYCYJNE, RELIGIJNE SMS IDEALNE NA ŚWIĘTA

Czy dostałbyś się do pracy w policji? PRAWDZIWE PYTANIA TESTU MULTISELECT

Która choinka w naszych miastach jest najpiękniejsza GŁOSUJ!

Magazyn informacyjny tyDZień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!