MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Smutne odejścia bliskich, a słońce świeci tak samo i niebo też takie samo

Jan Dziadul
Nagle odeszła Iwa, córka naszych przyjaciół - takich od serca, najbardziej jak to możliwe. Kiedy kilkanaście lat temu odszedł Maciej, Gabriela została sama z Iwą.

Wiadomość przyszła w niedzielny poranek. Jedziemy jak szaleni. Po drodze dzwonimy do Rysia i Oli - mieszkają bliżej, szybciej mogą przytulić, zapłakać. Sami kilkanaście lat temu stracili w wypadku ukochaną córkę - Magdę. Znają tę beznadziejność i rozpacz jak nikt na świecie. Wiedzą swoje. Zjawiają się natychmiast. Jest już Basia, szwagierka. Z dalekich Suwałk jedzie Staś, najważniejsza teraz osoba dla Gabrieli.

Tej posępnej niedzieli starczyło jeszcze czasu, żeby zawiadomić najbliższą rodzinę. Potem tych rozsianych po świecie, też ważnych. Wszyscy chcą zaraz wsiadać do samolotu i być tutaj. Strasznie trudno ostudzić ich emocje - z trudem przyjmują do wiadomości, że wsparcie jest tak bardzo potrzebne, ale teraz najważniejszy jest spokój. Proszą więc o termin pogrzebowych uroczystości. Płaczą i czekają.

Z potrzebnymi zaświadczeniami idziemy do USC w Katowicach po akt zgonu - bez niego jesteśmy prawie bezradni w załatwianiu dalszych formalności. A przede wszystkim w ustaleniu daty uroczystości pogrzebowych. „Bułka z masłem” - mówimy sobie. Ale pani dostrzega błąd w dacie zgonu. Dzwonimy po instytucjach, które papiery wydały. Rozmawiają z USC i deklarują, że jutro przywiezione zostaną poprawne dokumenty, że urząd spokojnie może wydać akt zgonu, bo wiedzą, że czas się liczy…

USC jest nieustępliwy. Zachowuje najwyższe europejskie standardy, a takie kombinacje w nich się nie mieszczą. Nic nie poradzimy. Pozostaje czekać. Z aktem zgonu stawiamy się u ks. prałata Marka Spyry, proboszcza parafii pw. św. Michała Archanioła w Katowicach. Jesteśmy po godzinach pracy kancelarii, ale proboszcz uczynny, choć surowy. Idziemy do niego z duszą na ramieniu, bo nie mamy skrawka zaświadczenia o sakramentach Iwy. Zawieruszyły się gdzieś w kolejnych mieszkaniach Katowic i Krakowa, a nikt nie ma głowy, żeby ich szukać. Iwa, choć urodzona w Katowicach, wszystkie wielkie katolickie progi przekraczała w mazurskich Kutach, pod skrzydłami ukochanej babci Wisi i dziadka Ludwika. Możemy stanąć na głowie i przywieźć stosowne zaświadczenia w dwa dni. Szybciej nie da rady.

Ks. Marek daje wiarę słowu, ale jednej sprawy związanej z mszą świętą i pogrzebem nie może przeskoczyć. Potrzebna jest zgoda krakowskiego proboszcza z parafii Iwy na przeniesienie ceremonii pogrzebowych tutaj, do Katowic.

Iwa była ptakiem wędrownym, leciała do Włoch, gdzie miała bliskich sobie ludzi, często pomieszkiwała w Katowicach, u mamy. Teraz też muszą zostać blisko siebie. Ks. Marek dzwoni do kolegi po fachu i wyjaśnia, co trzeba. Proboszcz Franciszek Motyka z krakowskiej parafii pw. Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła mówi: „Przyjeżdżajcie natychmiast” - choć to piątkowy wieczór.

Już można coś konkretnego ustalić, coś postanowić, wyznaczyć rozpaczliwe daty i terminy. Ci z daleka mogą już bukować podniebne bilety… Pochówek odbędzie się w ewangelickiej części cmentarza przy ul. Francuskiej - kiedy pytam ks. Marka, czy potrzebne są jakieś dodatkowe uzgodnienia, jakieś szczególne działania z naszej strony, żachnie się … A jakie to ma znaczenie… I potwierdza, że będzie na pewno.

Teraz dalsze procedury - trzeba przewieźć Iwę do Parku Pamięci w Rudzie Śląskiej, gdzie będzie kremacja. Katowicki „Resurexit” okazuje się profesjonalny w najwyższym stopniu. Szukamy najpiękniejszej urny. Z kamienia, takiej, która przetrwa wszystkie ziemskie burze i niepokoje. Znaleźliśmy.

Po raz pierwszy uczestniczymy w kremacji. Czuliśmy się zaszczyceni, że było nam wolno, że było nam to dane. Ostatnie uściski, pocałunek, łzy, róża od mamy… I otwierające się drzwi pieca. I koniec? Może nie.

I po kilku minutach wychodzimy na nasz zwyczajny świat, który toczy się jak zawsze, jakby nic się nie stało. Przyplątał się do mnie Bułat Okudżawa ze strofami o przyjacielu. Że słońce świeci tak samo, że niebo takie samo, że ptaki śpiewają tak samo jak wczoraj i nic się nie zmieniło, tylko przyjaciel nie powrócił z bitwy…

Nic się nie zmieniło, tylko Iwy z nami nie ma. Biedni jesteśmy i mali w skali świata z naszymi rozpaczami. Co chwila tracimy kogoś bliskiego - dzieci, przyjaciół, rodziców, żony, mężów…

Tyle strat już było przed nami, tyle będzie po nas. Tru-dno w to uwierzyć - nas też nie będzie. A jednak jest is-kierka nadziei, że to nie na za-wsze - te rozstania, pożegnania, odejścia. Czepiamy się tej nadziei i idziemy z nią przez świat, od wieków. A jeśli tak jest naprawdę, to…

Iwa kochała góry. Najpierw szła w Beskidy i Tatry, potem w Dolomity i Alpy. Stamtąd bliżej do nieba. Martwiliśmy się, że teraz wybrała się na tę wędrówkę sama. Ale dobry Bóg zaradził temu. Kiwnął dłonią na Zbyszka Wodeckie-go. Idą sobie razem i on jej śpiewa. Że była Izoldą, niebieską jak ziemi tło. I jak sadów różowa mgła tej wiosny rozwiała się. Nie jest tam sama.

PS
Miałem całkiem inny, metropolitalny pomysł na ten felieton. Nie uprawiam prywaty, tylko nurtowało mnie pytanie żony: Boże, jak sobie samotni ludzie radzą w takich sprawach, nie mając przy sobie życzliwej duszy? No, jak?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!