Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Filipiak: Stać nas na transfery rzędu pół miliona euro

Rozmawiali Przemysław Franczak i Jacek Żukowski
Janusz Filipiak (z prawej) i trener Jacek Zieliński
Janusz Filipiak (z prawej) i trener Jacek Zieliński Wojciech Matusik
- Awans do europejskich pucharów otwiera nowe możliwości. Chcemy zakręcić tym kołem zamachowym i wejść na wyższy poziom piłkarski - mówi właściciel i prezes Cracovii Janusz Filipiak.

W ostatnich dniach więcej dyskutuje Pan o sprawach biznesowych czy piłkarskich?

O tych pierwszych. Moja rola w klubie, wbrew temu co mówią złośliwi ludzie, jest ograniczona, zajmują się nim oddelegowane do tego osoby. Ale już się przyzwyczaiłem, że ludzie raz krzyczą i narzekają, że wtrącam się w kompetencje trenera, a innym razem, że się nie wtrącam.

Teraz chyba nikt na nic nie narzeka, bo tak dobrze jeszcze nie było. Co Pan czuł, gdy podczas ostatniego meczu z Lechią pojawiła się na trybunach wielka sektorówka, na której była m.in. pańska podobizna?

Dużą radość. Proszę zauważyć, że przez te kilkanaście lat byłem krytykowany, czasem nawet ostro. Pretensje ze strony kibiców są zawsze. Dziesięć procent jest bardzo zadowolonych, dziesięć bardzo niezadowolonych, a reszta średnio usatysfakcjonowana. I teraz pierwszy raz miałem taką przyjemność i satysfakcję, że praca, którą wkładamy w klub, została doceniona w sposób znaczący.

Dużo czasu to zajęło.

Ludzie potrzebują wyrazistego sukcesu. Kibic nie dostrzega pewnych etapów budowania klubu. My zaczynaliśmy od zera, a nawet minusa w momencie przejęcia klubu. Sporo ludzi mówiło, że ma Cracovię w sercu, a wyciągali rękę po kasę, przynosząc zaległe faktury. Od tamtej chwili zmieniło się prawie wszystko. Jest stadion, hala lodowa, mamy tytuły mistrza Polski w hokeju, piłkarze regularnie grali ekstraklasie, z jednym spadkiem po drodze. Sportowo to nie był taki sukces, jakiego oczekiwali kibice.

Awansu do europejskich pucharów doczekał się Pan po 13 latach. Trzeba było być cierpliwym.

Zarządzanie klubem piłkarskim istotnie różni się od zarządzania firmą. Czasem pytano mnie, czemu tak dobrze jest w Comarchu, a dlaczego tak słabo w klubie. W firmie muszę podejmować wiele decyzji, nawet kontrowersyjnych, ale one są akceptowane. W klubie nie można iść na skróty. Podpisujemy np. długoletnie kontrakty z piłkarzami. Gdy spada się z ligi, to nie można zrobić tak, że wszystkie umowy się rozwiązuje, wyrywa kartkę z zeszytu i zaczyna wszystko od nowa. Może być tak, że ktoś jest nieudacznikiem, psuje ducha w drużynie, a my musimy go trzymać i czekać aż wszystko się wyczyści. Teraz mam taką drużynę, w której każdy chce coś osiągnąć. Grają dla siebie, chcą coś udowodnić, iść do lepszego klubu. Oczywiście muszą być pieniądze, premie, które idą w parze z ambicjami piłkarzy, żeby nikt nie czuł się wykiwany.

Po latach prób i błędów może Pan powiedzieć, że znaleźliście wreszcie odpowiednie rozwiązania i pomysły?

Doszliśmy do momentu, w którym każdy zawodnik chce wygrywać, być lepszy. Udało się nam dobrze skonstruować kontrakty, była dobra rekrutacja. Przy następnych ruchach chcemy wziąć zawodników na dorobku, by tego ducha utrzymać. I jest trener, który to wszystko odpowiednio układa. Jacek Zieliński swoją lekcję też w życiu odebrał, chociażby w Ruchu Chorzów. Wyciągnął wnioski i jest bardzo pozytywną postacią.

Awans do eliminacji Ligi Europy to bez wątpienia istotne wydarzenie w sferze symbolicznej, historycznej. A w sferze praktycznej? To może być dla klubu moment kluczowy, dający impuls do rozwoju?

Tak. Chcemy zakręcić tym kołem zamachowym i wejść na wyższy poziom piłkarski. Awans otwiera nowe możliwości. Może nie dla wszystkich jest to zrozumiałe, ale jeśli drużyna pęta się w dole tabeli, to dobrzy zawodnicy nie chcą do niej przyjść. Za włosy ich trzeba wyciągać. To jest niezależne od kasy. Oczywiście kogoś z nazwiskiem, taką „zużytą” gwiazdę, można kupić zawsze, ale to nie są dobre inwestycje. Natomiast perspektywa gry w pucharach jest kusząca dla wielu. Dla nas więc ten awans to bardzo ważny krok, bo pozwoli nam ściągać lepszych jakościowo zawodników. Chętniej do nas przyjdą, choć oczywiście jeszcze nie tacy, z którymi my tę Ligę Europy wygramy. Naszą intencją jest to, że skoro weszliśmy na tę pucharową półkę, to chcemy na niej zostać w kolejnych latach.

Jaki będzie budżet na nowy sezon? O ile większy od obecnego?

Raczej wyjdźmy od tego, jakich zawodników uda się nam ściągnąć. Jak ktoś jest dobry i chce do nas przyjść, to będą na to pieniądze.

Będą kominy płacowe?

A, to jest inny temat. Tego nie zrobimy. Udało nam się zbudować drużynę, w której jest dobra atmosfera. Wiosną przedłużyliśmy kontrakty z większością tych najlepszych zawodników, jak Cetnarski, Dąbrowski, Jaroszyński. To się wiązało z podwyżką średnich zarobków. Tego chcielibyśmy się trzymać. Możemy dać komuś trochę więcej, ale jeśli damy dwa razy więcej niż ma np. Cetnarski, to się zrobi straszny kwas.

Krótko mówiąc: kadra ma być znacznie mocniejsza, ale zarobki w miarę równe.

Tak jest. Bo w innym razie robią się takie historie, że jeden piłkarz mówi do drugiego: „Masz o wiele większą kasę, to weź wygraj mecz”.

Tak czy inaczej, to oznacza większe wydatki. Comarch zainwestuje więcej niż zapisany w umowie jeden procent od rocznych obrotów?

Zobaczymy.

A może projektowanie budżetu ma związek ze sprzedażą Bartosza Kapustki?

Nie możemy konstruować budżetu pod ten transfer, bo zawodników musimy kontraktować teraz. A co będzie z Bartkiem, to zobaczymy.

A Pan dopuszcza możliwość, że on mimo wszystko zostanie w Cracovii?

Wszystko zależy od tego, czy zagra na Euro i jak zagra.

O jakich kwotach mówimy w przypadku jego transferu?

Nie wiem, to rynek go wyceni. Snu z powiek mi to nie spędza. Jeśli Comarch ma zarobić 300 mln euro, bo taki mamy plan, to nie mogę patrzeć na tę grupę kapitałową z takiego punktu widzenia - czy sprzedam Bartka Kapustkę czy nie. Powiem za to z jego punktu widzenia - jeśli będzie klub, który będzie chciał dać za niego 1,5-2 mln euro, to on tam nie powinien pójść. Bo to oznacza, że jest to słaby klub, w którym utonie tak jak Klich. Przykładów jest zresztą więcej, aż szkoda się znęcać - Steblecki, Starzyński, Wolski, Furman.

Na stole macie sporo ofert od piłkarzy, zdarzają się takie nazwiska, że ze zdziwienia podnoszą się Panu brwi?

Jakiś np. dobry zawodnik z ligi francuskiej? Nie, coś takiego się nie wydarzy. Tacy zawodnicy wyjazd do Polski postrzegają tak, jakby mieli iść na front wschodni w czasie wojny. Zsyłka. A zgranych kart, jak mówiłem, nie ma co brać. To nie będzie nasza metoda budowania zespołu.

Czyli taki Krasić, który przyszedł do Lechii, was nie zainteresuje, ale…

...ale na przykład ktoś taki jak Vestenicky już tak.

A on zostanie w Cracovii?

Trener go chce, my też. Będziemy próbowali go wykupić z Romy. Potencjał ma spory, musi tylko nauczyć się grać zespołowo.

Ile trzeba dać za takiego zawodnika? Pół miliona euro?

Udało wam się trafić. To taka kwota.

Ile transferów zamierzacie przeprowadzić?

Na tę chwilę mamy dogadanych trzech piłkarzy. Proszę mnie jednak nie ciągnąć za język o nazwiska i pochodzenie, bo sobie strzelimy w czoło. Chcemy, żeby byli na pierwszym treningu. Negocjujemy, nie jest to takie hop-siup.

Trzeba było za nich płacić, czy to zawodnicy do wzięcia za darmo?

Za darmo to dzisiaj nic nie ma.

Prowizje menedżerskie, wiadomo. Dobrze Pan jednak wie, o co pytamy.

Jeden zawodnik jest za dosyć znaczące pieniądze, jeden za mniejsze, a jeden to wolny transfer.

Znaczące, czyli jakie?

Nie mówię o tym konkretnym przypadku, ale stać nas na transfery rzędu 500 tys. euro, a więc 2 miliony złotych. Drożsi tu nie przyjdą. Możemy chcieć kupić kogoś fajnego, ale się nie da. Jeśli Panowie chcą kupić ferrari i mają Panowie pieniądze, to je Panowie kupią. Ale ferrari nie ma własnego zdania, idzie się do salonu i kupuje. Z piłkarzami jest inaczej. Zawodnik, którego rzeczywista wartość rynkowa wynosi dwa-trzy mln euro nie przyjdzie do nas. Oczywiście ja mogę być frajerem i kogoś kupić za taką kwotę, ale niekoniecznie musi być tyle wart. Na etapie rozwoju, na jakim jest Cracovia, jaka jest jej pozycja, jako klubu wchodzącego do Europy, to realnie możemy liczyć na zawodników, którzy są wyceniani na 500-700 tys. euro.

W celach transferowych musicie uwzględniać fakt, że od nowego sezonu limit dla zawodników spoza Unii Europejskiej w polskich klubach będzie zmniejszony z trzech do dwóch piłkarzy. Ogranicza się więc pole manewru.

Deleu złożył papiery o polskie obywatelstwo, miejmy nadzieję, że je dostanie, bo mu się ono należy. Zostają nam Covilo i Dialiba, w tym drugim przypadku zastanawiamy się jeszcze, co dalej.

Z kim się rozstaniecie?

Kończą się kontrakty kilku zawodnikom, m.in. Łukaszowi Zejdlerowi, Dariuszowi Zjawińskiemu.

A Anton Karaczanakow?

Ma ważny kontrakt. Według trenera Zielińskiego jest zawodnikiem, który potrzebuje aklimatyzacji. Pamiętacie, jak to było z Denissem Rakelsem? Przez rok siedział na ławie, zanim zaczął grać.

Damian Dąbrowski, Miroslav Covilo nie mają ofert z innych klubów?

Damian, powiem brutalnie, został „skazany” na to, by z nami zostać, bo musi odbudować się po kontuzji. Rok na pewno będzie grał u nas, sam to powiedział, a potem zobaczymy. Z Covilo prowadzimy rozmowy o przedłużeniu kontraktu, mówi, że chce zostać.

Wkrótce część druga wywiadu. Czy Janusz Filipiak wierzy w awans do piłkarskiej Ligi Mistrzów? Czemu wysyłają sobie ze Zbigniewem Bońkiem złośliwe SMS-y?

Tu znajdziesz więcej najnowszych informacji o piłkarzach Cracovii

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Janusz Filipiak: Stać nas na transfery rzędu pół miliona euro - Gazeta Krakowska