Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Kwiatkowski: Kolarz nie może patrzeć tylko na czubek swojego nosa [WYWIAD]

Arlena Sokalska
Arlena Sokalska
Michał Kwiatkowski
Michał Kwiatkowski Sylvia Dabrowa
Brak wzajemnego respektu, szacunku w peletonie to byłaby droga donikąd. Są dyscypliny, w których zwycięstwo nie zależy od tego, jak się zachowa nasz rywal. My, kolarze, musimy na sobie polegać. Wszystko zależy nie tylko od pracy naszego zespołu, ale też od tego, jak będzie jechał cały peleton. Trzeba doceniać to, że cię szanują, i szanować innych - mówi Michał Kwiatkowski, kolarz Team Sky, były mistrz świata, zwycięzca jednego z pięciu monumentów kolarstwa, Mediolan-San Remo, czego dokonał jako pierwszy Polak w historii.

Co zrobił Pan w tej wiosennej kampanii perfekcyjnie, to wszyscy wiemy. Czy jest coś, co mimo wszystko poszło nie tak, jak Pan zakładał? Jakbyśmy mieli szukać dziury w całym, co by to było?
Co poszło nie tak... Przede wszystkim popełniałem błędy taktyczne w samych wyścigach, sprint w Amstel Gold Race to jest coś, co mogłem zrobić lepiej. Tak samo meta na Mur de Huy. Niepotrzebnie oglądaliśmy się na to, co zrobi Alejandro Valverde. Łudziliśmy się, że możemy usiąść mu na kole, a potem wyjść z koła, jak gdyby nigdy nic. I podobnie było podczas Liège-Bastogne-Liège, gdy w końcówce byłem za bardzo z tyłu, zbyt zamknięty, z własnej winy zresztą. Są takie sytuacje, że potem człowiek myśli, co mógł zrobić lepiej, co poprawić. Pozostaje niedosyt, bo zwycięstwo było gdzieś tam niby niedaleko, ale przez takie błędy uciekło.

Kibice i eksperci zastanawiają się, co się stało w końcówce Staruszki, bo potem błyskawicznie minął Pan kilkunastu innych zawodników, by zafiniszować jako trzeci. To był moment zagapienia się czy raczej jakaś drobna niemoc?
Myślałem, że mam wszystko pod kontrolą i że za chwilę przejadę do tej czołowej grupki. Natomiast Dan Martin zaatakował dość wcześnie, czego nie przewidziałem. A potem doskoczył do niego Valverde i go wyprzedził. To był moment, którego nie cofnę, ale mam nadzieję, że nie popełnię takiego błędu w przyszłości. I to jest chyba najważniejsze.

Alejandro Valverde jest do pokonania?
Prędzej czy później tak. Tej wiosny widocznie nie był. Chapeau bas dla Alejandro, że w taki, a nie inny sposób zwyciężał, również w etapówkach.

Te wyścigi ułożyły się trochę - może nie pod jego dyktando - ale po jego myśli. W Walońskiej Strzale ostatnio zawsze tak jest, ale i w Liège-Bastogne-Liège, ta odpuszczona na wiele minut ucieczka Pana zdaniem działała na jego korzyść?
Z perspektywy kolarza patrzę na to tak, że jego ekipa wykonała świetną pracę podczas obu tych wyścigów. Wygrywanie, kiedy jest się faworytem, to olbrzymia sztuka. To, czego dokonał, to wielkie mistrzostwo. Oczywiście byłem w grze do końca, ale jednak okazało się, że wygrana jest poza zasięgiem.

Dobrym znakiem dla Pana jest to, że on - choć wcale nie zamierza spuszczać z tonu - jednak jest już prawdziwym weteranem?
Nie myślę o tym w tych kategoriach. Bardziej traktuję to w kategoriach wyciągania wniosków z tych wyścigów, myślenia o tym, co powinienem zrobić, by je wygrać. Nie siedzę w fotelu i nie myślę o tym, kiedy ten Valverde skończy się ścigać, bo wtedy będę mógł pojechać po swoje. Zupełnie nie. Myślę, że pojechał mistrzowsko te wyścigi, ale każdy jest do pokonania. I to jest motywacja na przyszłość.

Co teraz będzie robił kolarz, który wiosną dał z siebie wszystko. Jak planuje Pan odpoczynek?
Ostatni raz w Polsce byłem 2 stycznia, więc fajnie będzie złapać trochę oddechu, pobyć z dziewczyną, z rodziną, ze znajomymi. Dwa tygodnie spędzę w Toruniu, ale nie zamierzam leżeć w łóżku i oglądać telewizji. Muszę nadrobić zaległości z kibicami czy fanami kolarstwa, jak chociażby 7 maja podczas Velo Toruń. Serdecznie wszystkich zapraszam, to już trzecia edycja tej imprezy. W zeszłym roku mieliśmy 1500 osób na starcie, już pobiliśmy ten rekord i zanosi się, że będzie ok. 2 tys. I fajnie jest spędzić czas z kibicami. A amatorzy mogą się sprawdzić  na trzech dystansach, jest też wyścig rodzinny i dla dzieci, więc to naprawdę będzie święto kolarstwa.

Lubi Pan spotykać się z kibicami? Właśnie w taki sposób jak podczas Velo Toruń, na trasie, na rowerze? Takie spotkania Pana nakręcają?
Tak, z drugiej strony trzeba pamiętać o tym, że przez większą część roku jestem skupiony na wyścigach, na swojej pracy. Często na treningach chciałbym mieć „job done”, a to nie idzie w parze z pogawędkami na trasie. Teraz, kiedy mam przerwę od ścigania, jestem na to jak najbardziej otwarty. Ale też proszę kibiców o zrozumienie. Jestem kolarzem, sportowcem, który przez większą część roku musi skupić się na swojej pracy.

Widziałam niedawno takie zestawienie sportowców, którzy w marcu najczęściej pojawiali się w mediach i wylądował Pan na drugiej pozycji...

...niech zgadnę, kto był pierwszy... (śmiech)

Tak, Robert Lewandowski na razie jest poza wszelką konkurencją. Tym niemniej rzadko się zdarza, że kolarz przebija się tak wysoko w takich rankingach. Nie wiem też, co mógłby zrobić inny sportowiec, żeby pokonać Lewandowskiego.
Strzelić kilka bramek Realowi. (śmiech) Dajcie mi tylko szansę.

Gra Pan w piłkę nożną?
W sezonie nie, ale w październiku czy w listopadzie trochę czasu spędzam z piłką w hali. Choć chyba częściej gram w kosza, bo koszykówka jest mniej kontuzjogenna.

A w dzieciństwie biegał Pan za piłką?
Jak każdy chłopiec. Grałem z tatą, z kolegami w szkole. Ale wtedy uprawiałem różne dyscypliny. I grałem w dwa ognie. Pamięta Pani dwa ognie?

Oczywiście, chyba wszyscy w to grali w podstawówce. A wracając do tego rankingu - odczuwa Pan większą rozpoznawalność niż choćby rok temu?
Nie wiem, czy odbieram to w takich kategoriach. Wiadomo, że w Toruniu jestem bardziej rozpoznawalny niż w okolicach Nicei, gdzie spędzałem zimę i wiosnę.

Ale zdarza się, że np. w Warszawie czy w Toruniu ktoś Pana zaczepia, podchodzi, o coś pyta? To jest miłe?
Zazwyczaj tak. (śmiech) Wszystko zależy od człowieka. Ale tak, to jest bardzo miłe.

W tym roku znowu nastawia się Pan na Tour de France. Ale ja - i wielu kibiców - zastanawiamy się, jaka będzie Pana rola w tym wyścigu. Bo wiadomo, że celem Sky jest kolejne zwycięstwo Chrisa Froome’a w klasyfikacji generalnej. Czy istnieje cień szansy na to, że będzie mógł Pan pojechać w jakiś odjazd, powalczyć o zwycięstwo etapowe?
Chciałbym zobaczyć szansę na to - a ona chyba jest - że zakończymy wyścig w Paryżu jako zwycięzcy Tour de France. I to jest cel numer jeden. Jeżeli spojrzę na to, jak wiele trzeba poświęcić na wygraną w klasyfikacji generalnej, to wiem, że trzeba zapomnieć o swoich pragnieniach i ambicjach. I fajnie będzie być w Paryżu u boku trzykrotnego zwycięzcy touru.

Traktuje Pan to w takich kategoriach, że w wiosennych wyścigach dostał Pan bardzo wiele od drużyny, wielu kolarzy pracowało na Pana, a teraz trzeba to niejako oddać?
Na tym polega kolarstwo. Więcej się przegrywa, niż wygrywa. Sezon jest bardzo długi i często to ja jestem na kole rywala, a następnego dnia to rywal jest na moim kole. Jeżeli w drużynie nie będziemy na sobie polegać, jeżeli jakiś kolarz będzie widział tylko czubek własnego nosa, to nic z tego nie wyjdzie. Najlepszy przykład tego, jak działa drużyna, był na mistrzostwach świata w Ponferradzie. Ale też i w innych wyścigach, które wygrywałem, zawsze czułem wsparcie teamu i kolegów z zespołu. To jest kluczowe. Zawsze jestem gotowy pomóc komuś innemu z zespołu, jego zwycięstwo to jest frajda porównywalna z własną wygraną.

Kolarstwo w ogóle jest bardzo specyficzne. Jakiś czas temu wrzucił Pan na Facebooka film z treningu, w którym widać było Sylwestra Szmyda, Pana, Petera Sagana. Jeździcie tak sobie - jeden mistrz świata z drugim mistrzem świata, razem trenujecie, a potem na wyścigu rywalizacja jest taka, że aż iskry lecą.
Bo w kolarstwie polegamy na sobie. Brak wzajemnego respektu, szacunku to byłaby droga donikąd. Są dyscypliny, w których zwycięstwo nie zależy od tego, jak się zachowa nasz rywal. My, kolarze, musimy na sobie polegać. Wszystko zależy nie tylko od pracy naszego zespołu, ale też od tego, jak będzie jechał cały peleton. Trzeba doceniać to, że cię szanują, i szanować innych.

A jak to jest z rywalizacją? Kiedyś Sylwester Szmyd powiedział mi, że jak jeszcze jeździł, to bardzo nakręcała postawa Przemysława Niemca, nie mógł odpuścić, kiedy tamten był w formie i zawsze starał się być w tej samej grupce na wyścigu, nawet jeśli musiał zaciskać zęby. Między Panem a Rafałem Majką jest coś podobnego? Motywuje Pana to, że on też jest z przodu i szarpie?
To nie jest rywalizacja. Myślę, że sukces napędza sukces. Kiedy Robert Lewandowski strzela bramkę, to chyba u każdego Polaka dzieje się coś w sercu czy też w mózgu. Podobnie się czuję, gdy patrzę na sukcesy Rafała. I zaczynam się zastanawiać: skoro on potrafi, to ja chyba też.

To fajne uczucie, gdy w takim wyścigu jak Liège-Bastogne-Liège w tej wyselekcjonowanej czołówce obok Pana jest Rafał Majka, kolega z reprezentacji, drugi Polak, który też nie odpuszcza i też walczy?
Tak, a nawet w takich luźniejszych momentach wyścigu możemy sobie porozmawiać. W Liège-Bastogne-Liège był taki moment, gdy jechaliśmy razem z Tomkiem Marczyńskim, Rafałem Majką, Michałem Gołasiem obok siebie i mogliśmy trochę się pośmiać, porozmawiać. To jest fajne. Nie mam wiele okazji do ścigania w Polsce, więc miło jest jechać w peletonie z Polakami.

Mówił Pan wiele razy, że ma niezałatwione porachunki z Mediolan-San Remo, bo w tym wyścigu przez kilka kolejnych edycji prześladował Pana pech, coś szło nie tak. Ale ma Pan też niezałatwione sprawy z naszym Tour de Pologne. Jest szansa, że zobaczymy Pana w sierpniu w kraju i załatwi Pan sprawę jak w Mediolan-San Remo?
Prędzej czy później muszę to załatwić. Natomiast muszę patrzeć na cele w następnej części sezonu. Są to mistrzostwa świata, jest to Tour de France. Jeżeli będzie mi po drodze z Tour de Pologne, to jak najbardziej wystartuję. A jeśli nie, to te porachunki będę musiał odłożyć na później.

Zapytałam kibiców na Twitterze, o co chcieliby Pana zapytać. Jeden z użytkowników, @D3vilofficial chciałby wiedzieć, kim byłby Pan dziś, gdyby nie został Pan kolarzem.
Trudno powiedzieć. Nie wyobrażam sobie życia bez sportu. Uprawiając kolarstwo, spotkałem ludzi, którzy mnie wielu rzeczy nauczyli. Z pewnością byłbym innym człowiekiem.

A myślał Pan kiedyś o swojej przyszłości po zakończeniu kariery? Co prawda Valverde pokazuje, że to jeszcze co najmniej dekada ścigania, ale kiedyś ten moment pożegnania nastąpi.
Na razie spełniam się jako zawodnik, ale też w Akademii Kolarskiej Copernicus czy organizując Velo Toruń. Bycie kolarzem naprawdę sprawia mi frajdę i mam nadzieję, że nie przekręcę tej śruby, nigdy nie będę miał dosyć i zostanę w świecie kolarskim. Nie wiem, czy świat się zmieni do tego czasu. Mam nadzieję, że to na tyle odległy termin, że nawet jeśli się zmieni, ja się do niego zaadaptuję.

Po tym smutnym wydarzeniu sobotę, gdy zginął Michele Scarponi, miałam taką refleksję, że akurat Włosi dość dobrze traktują kolarzy, nawet zwykłych rowerzystów. W mediach społecznościowych posypały się za to oskarżenia wobec polskich kierowców o niebezpieczną jazdę. Miał Pan kiedyś takie złe doświadczenie z polskich dróg?
To nie zależy od kraju, ale od osobowości kierowcy. Wszędzie zdarza się - zresztą w różnych dziedzinach życia również - agresja wobec innych. To dotyczy nie tylko tego, co się dzieje na drogach. To jest nie tylko walka rowerzystów z kierowcami, to jest walka na ulicach, w domach, w internecie. Pewna grupa po prostu nie potrafi szanować drugiego człowieka. Są też przypadki losowe, na które nie mamy wpływu. Śmierć Michele Scarponiego była dla nas olbrzymim ciosem. Trzeba pamiętać, że sportowcy są często wystawiani na próbę, tak jak ostatnio Tomasz Gollob. Mam nadzieję, że wróci szybko do zdrowia. Jest mu teraz bardzo potrzebne wsparcie kibiców. A wracając do Michele, był to cios nie tylko dla mnie, ale dla całego peletonu. Trudno to zrozumieć.

Znał Pan dobrze Michele Scarponiego?
Raczej dobrze niż bardzo dobrze. Była między nami bariera językowa, bo on świetnie mówił po włosku, ja gorzej. On gorzej po angielsku, ja za to lepiej. Ale to go nie powstrzymywało od pokazywania swego ogromnego poczucia humoru. Był przyjazny dla każdego. To była wyjątkowa postać w peletonie, osoba nie do zastąpienia.

Miał Pan kiedyś bardzo niebezpieczną kraksę podczas Mediolan-SanRemo, czego efektem był na szczęście tylko rozbity kask. Bliscy się o Pana boją? Wyrażają to czasem?
Zdaję sobie sprawę, że moi bliscy bardzo się przejmują. A z biegiem lat każdy dopiero zaczyna otwierać oczy i myśleć, jak wiele dobrego ma w życiu. Że to nie tylko sport, wyniki, osiągnięcia, ale też bliscy, rodzina. I uświadamia sobie, że można to wszystko w jednej chwili stracić.
 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Michał Kwiatkowski: Kolarz nie może patrzeć tylko na czubek swojego nosa [WYWIAD] - Portal i.pl