Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Gliwic do Gliwic. Całą dobę na rowerze

Marlena Polok-Kin
Marlena Polok-Kin
Kolarze amatorzy wystartowali w sobotę z Gliwic, dziś o godz. 10. do Gliwic powrócili. Zrobili w tym czasie ponad 600 kilometrów.

Gliwiczanie, mieszkańcy Radlina, Katowic oraz silna grupa Krakusów - jedenastu śmiałków i zagorzałych fanów kolarstwa. Skrzyknęli się, by zmierzyć się z dystansem 600 km i z upływającym czasem. I udało się. Średnią prędkość osiągnęli ponad trzydzieści kilometrów na godzinę. Choć megamaraton Gliwice-Gliwice 31 lipca-1 sierpnia 2010 miał charakter towarzyski, był nie lada sportowym wyzwaniem. Tylko dla terminatorów.

Wyruszyli po godz. 10. w sobotę w deszczu i tak też przejechali ponad 50 kilometrów. Zmienna i dokuczliwa przez to aura towarzyszyła im na całej trasie, wykonywanej pętlą od Gliwic, poprzez m.in. okolice Tarnowskich Gór, Myszkowa, Częstochowy, Wielunia, Kluczborka, Namysłowa, Trzebnicy, Wrocławia, Oławy, Brzegu, Opola i Strzelec Opolskich.

- Obyło się na szczęście bez przykrych niespodzianek - jedyne, to dwie złapane gumy - mówi organizator i pomysłodawca oraz uczestnik maratonu, gliwiczanin Piotr Kurczyk.

lng=18.37463&amp

Na trasę, wraz z Piotrem Kurczykiem, wyjechali także Janusz Janczewski (Gliwice), Konrad Gałązka, Jacek Kozioł, Waldemar Socha, Michał Ziemnicki, Bogusław Szyszka (wszyscy z Krakowa) oraz Oskar Szproch z Olkusza, Leszek Ryczek i Andrzej Włodarczyk (obaj z Radlina) oraz Jarosław Kędziorek z Katowic.
Najtrudniej było w niedzielę nad ranem, w okolicach godziny 4, przed wschodem słońca. Temperatura bardzo spadła, było wilgotno i mgliście. Do mety na gliwickim placu Krakowskim mieli jeszcze jakieś 200 kilometrów.

- Byliśmy już naprawdę zmęczeni, a do tego wszystkim już bardzo chciało się spać, najtrudniej było pokonać senność - relacjonuje.
Jak dodają inni uczestnicy, organizm odczuwał już bardzo to wielogodzinny brak snu i odpoczynku. Trudno było się bowiem po takim wysiłku zregenerować na krótkich postojach, robionych średnio co 100 kilometrów.

O odpowiednie odżywienie zawodników zadbała Joasia Liściok. Musiała to być dieta bogata w węglowodany i witaminy, stosowna do wielkiego wysiłku sportowców. A ci na menu podczas maratony narzekać nie mogli. Zjedli pyszne naleśniki, przygotowane przez panią Asię wraz z mamą. Była sałatka ryżowa z kukurydzą i koperkiem, gulasz drobiowy w sosie pomidorowym z makaronem.
A ponadto także 45 kanapek z szynką i serem oraz pastą z makreli, a nawet - robione w samochodzie za pomocą specjalnego urządzenia - hot-dogi.

- Do tego napoje, głównie woda z odżywkami oraz soki, były także batony energetyzujące - wylicza pani Joanna, która zebrała od uczestników maratonu gromkie podziękowania.

Uczestnicy eskapady znają się z rajdów i wyścigów kolarskich organizowanych w całej Polsce, starają się uczestniczyć w każdej dużej imprezie - zarówno szosowej, jak i górskiej. Pierwszy raz, niejako na próbę i naprędce, wyjechali na kolarski maraton z Gliwic, z Rynku, w zeszłym roku. Była ich wówczas trójka. Zrobili ponad 500 kilometrów w dobę. Teraz poprzeczka poszła w górę - przejechali ponad 600 km.
Z sobotnio-niedzielnej eskapady wrócili wyczerpani, ale uśmiechnięci i szczęśliwi. W rozmowie z nami mieli jeszcze siłę na żarty i przekomarzania się. Jak mówią - ich maraton, zorganizowany dzięki pomocy przyjaciela, gliwickiego przedsiębiorcy branży budowlanej, Andrzeja Wnuka (także pasjonata sportów rowerowych) to przedsmak wielkiego wyzwania: słynnego wyścigu Bałtyk-Bieszczady (1008 km w 72 godziny). Rozpocznie się on 21 sierpnia.

Andrzej Wnuk, jak na prawdziwym wyścigu, uhonorował ich statuetkami oraz upominkami. On także przygotował i wyposażył wóz techniczny (jak mówią - znakomity), zadbał o świetnego serwisanta - Sławka. Sam nie zdecydował się wskoczyć na siodełko na tak wielkim dystansie. - Chętnie jeżdżę, także po górach, ale uczestników wspieram i podziwiam, dołączyć do ich grona nie czuję się na siłach - mówił nam pan Andrzej.

Uczestnicy maratonu mówią o sobie: amatorzy, zapaleńcy, a nawet - po prostu wariaci. - To było wyzwanie dla niezwyciężonych, terminatorów, oni właśnie tacy są - mówią o nich znajomi i kibice.

- Na to się nie porwie nikt normalny nie porwie - przytakują żartem kolarze. Przyznają, że uwielbiają ekstremalne kolarstwo. Choć dla wszystkich jest to jedynie - hobby - to tak naprawdę sposób na życie. W siodełku roweru spędzają każdą wolną chwilę. Tak, jak Bogdan Szyszka z Krakowa , który właśnie powrócił z urlopu - zrobił 3 tysiące kilometrów w podróży z małżonką do Francji.

Uczestnicy zmagań w rowerowym siodełku już obiecują sobie - na pewno wystartują znów z Gliwic za rok. Ale poprzeczka będzie jeszcze wyżej.
- Co najmniej o 100 km dłuższy dystans - śmieje się Andrzej Wnuk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!