Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobiety mogą wszystko

Redakcja
Katarzyna Szala , 27 lat, bezrobotna siedem miesięcy. Pomysł na biznes: sklep ze zdrową żywnością CUD
Katarzyna Szala , 27 lat, bezrobotna siedem miesięcy. Pomysł na biznes: sklep ze zdrową żywnością CUD Fot. Arkadiusz Gola
50 kobiet z Mikołowa i okolic za pieniądze unijne założyło swoje firmy. Już nie siedzą i nie biadolą nad swoim losem, tylko pracują od rana do wieczora, dając też innym zarobić. O tym, jak z bezrobotnej zostaje się bizneswoman pisze Grażyna Kuźnik

Przez lata bezrobotne, bo dla pracodawców za młode albo przeciwnie, za stare, mikołowskie kobiety postanowiły się zbuntować. Założyły własne firmy; po pierwsze, żeby zarabiać, a po drugie, żeby nareszcie robić to, co lubią. No i co z tego, że jedna ma duszę dziecka i lubi kule do turlania, druga na emeryturze chciała mieć dom pełen śmiechu, trzeciej głos prababek podpowiadał, jak pomóc przyszłym matkom, a czwarta chciała, żeby niezwyczajni ludzie mieli gdzie pogadać. Okazało się, że takie marzenia to całkiem poważne pomysły na biznes. Warte unijnej dotacji.

Odważyły się spełnić swoje marzenia. Wczoraj bezrobotne, dziś są już na swoim

Powiatowy Urząd Pracy w Mikołowie osiągnął sukces, jakiego w kraju dotąd nie było. W projekcie "Własna firma - nowe horyzonty" 50 bezrobotnych kobiet zdobyło pieniądze w wysokości 40 tys. zł i założyło małe przedsiębiorstwa. Odważne. Takie, o jakich w okolicy nikt dotąd nie słyszał.
Zaczęły nowe życie zawodowe nie bez powodu. Po różnych osobistych zawirowaniach musiały się pozbierać. Zaufać samej sobie, a o to niełatwo, gdy traci się pracę, a często i miłość. Dostały pieniądze na firmy, ale wniosły też osobisty, bezcenny kapitał - własne doświadczenia. Wiedzę o o tym, czego potrzebują kobiety na różnych etapach swojego życia.

Rodzić ze Zdzisią
43-letnia położna Zdzisława Krzykała z Wyr od ponad dwudziestu lat odbiera porody w szpitalu. Napatrzyła się na młode matki, nieprzygotowane na to, co je czeka. Zestresowane, kalkulujące. Zamawiają szybki, bezbolesny poród i ładnego dzidziusia jak z reklamy telewizyjnej. Ból, depresja - wykluczone. Nie słuchają swojego instynktu kobiecego, bo nie wiedzą, że go mają. Nie ma kto im o tym powiedzieć.

Poród jest dla nich wielkim szokiem; potem zamiast szczęścia łzy i bezradność.
- Kiedyś przy położnicy były kobiety z różnych pokoleń, wiedziały, jak ją pocieszyć. Teraz rodzące często są osamotnione. Szpital nie ma pieniędzy na to, żeby poświęcać im więcej uwagi niż to jest niezbędne. A wiem, jak bardzo rozmowa im pomaga - mówi Zdzisława.
Kocha swoją pracę. Dlatego wciąż się doszkalała, kończyła różne kursy. Czasem z wyrzutami sumienia, że pieniądze zamiast na wakacje dwóch synów idą na jej kolejne szkolenie. Ale w szpitalu często nie miała okazji wykorzystać tego, czego się nauczyła. Wiedziała, jak przeprowadzić przez ciążę kobietę tak, żeby mogła zdrowo urodzić. Jak zadbać o jej psychikę, kondycję fizyczną, o urodę. Miała wiedzę medyczną i doświadczenie swoich prababek. Ale szpitalny kontakt z rodzącymi był za krótki. Czuła się sfrustrowana.

- Marzyłam o tym, żeby móc być z nimi od pierwszych miesięcy ciąży do urodzin dziecka i nie wiedziałam, jak to zrobić. Z zarobków położnej nie ma co marzyć o założeniu firmy - przyznaje Zdzisława.

Kiedy usłyszała o możliwości zdobycia unijnej dotacji, zrozumiała - teraz albo nigdy. Ale jak tu położna ma napisać biznesplan? Wciąż jest oszołomiona tym, że udało jej się przekonać komisję do swojej wizji. I tak powstała firma "Rodzić ze Zdzisią".

- Jeden z ojców mówi mi, Zdzisiu, ale po porodzie mieszkasz z nami - wspomina położna. - A ja na to, że sami nie będą chcieli. Bo ja sprawiam, że rodzice świetnie radzą sobie już beze mnie.

Szalone kule Joli
Czasem zdarza się , że trzeba zacząć życie całkiem na nowo. Jolanta Cwalina wróciła do Orzesza po 11 latach pobytu z Niemczech. Troje dzieci, które trzeba utrzymać, nieznany rynek pracy. Pomysłów na własną działalność jej nie brakowało, ale nie miała środków, żeby je wprowadzić w czyn. Pogodna, chętna do śmiechu, optymistka, wierzyła, że w końcu los się odwróci. Pojawi się jakaś szansa, którą wystarczy złapać.

- Doczekałam się. Usłyszałam o możliwości dotacji, pod warunkiem, że ma się ciekawy pomysł. To coś dla mnie - opowiada Jola. - Zaczęłam się rozglądać wokół, zastanawiać, czego w okolicy brakuje. To moje dzieciaki podsunęły mi pomysł, bo zachwycały się zorbingiem. A ja z nimi. Nikt tu nie wiedział, o co chodzi, a na świecie to popularna zabawa.

Zorbing polega na staczaniu się ze zbocza w ogromnej, przezroczystej, odpornej na wszelkie uszkodzenia, plastikowej kuli. Pasażer siedzi w samym jej środku, przeżycia są ekstremalne. Kule stają się główną atrakcją na wielu plenerowych imprezach na świecie, w Polsce jednak są rzadkością. Jola ma trochę duszę dziecka i cieszy się, że zabawą może zarabiać na życie. Ale potrafi też liczyć.
- Kule są drogie. Bałam się je sprowadzać bezpośrednio z Chin, bo trzeba wpłacić sto procent wartości i czekać dwa miesiące na ich dostarczenie. A przecież ryzykowałabym pieniędzmi z dotacji. Dlatego sprowadziłam je przez pośrednika. Wszystko się udało i mogłam otworzyć firmę - mówi Jola.
Powodzenie kul zależy od pogody, kapryśnej u nas, ale Polakom zorbing się spodobał. Kiedy oferowała go latem koło basenu w Łaziskach, ustawiały się kolejki. Zorbing był lokalną sensacją.

- Wiem, że z samych kul nie utrzymam domu. Moja firma wynajmuje też sprzęt czyszczący i sprzedaje chemię pochodzenia niemieckiego. Uważam, że firmy powinny być wielobranżowe i elastyczne - mówi poważnie Jola. I dodaje z śmiechem: - Ale kule to był fajny pomysł!

Magiczne miejsce Kasi
Kiedy 27-letnia Katarzyna Szala pracowała w krakowskiej perfumerii, widziała, że wiele osób interesuje się ekologicznymi kosmetykami. A gdy wróciła do Orzesza, zauważyła, że ludzie o podobnych zainteresowaniach nie mają gdzie się spotkać. W jej rodzinie wiele osób cierpi na alergię. Gdyby znali sklep, gdzie można wybierać w kosmetykach dla alergików.

W marzeniach widziała własny lokal z takimi kosmetykami i kulinariami, gdzie będzie też można wypić kawę i herbatę, coś zjeść. Pracowała w wielu miejscach, ale właśnie taki sklep był jej niedosięgłym marzeniem. I wtedy od koleżanki dowiedziała się, że może dostać dotację, jeśli ma oryginalny pomysł. A gdyby tak w Orzeszu powstał Eco-Sklep? - Chciałam, żeby ciekawi ludzie mieli gdzie się spotkać. Znam artystkę, która pięknie, trójwymiarowo maluje ściany. Przeze mnie można zamówić u niej pracę. Znam też osobę, która wykonuje artystyczną biżuterię. Chciałabym zgromadzić grupę niebanalnych osób, która byłaby związana ze sklepem. Żeby klienci wiedzieli, że zawsze coś się u nas dzieje, a oni są mile widziani - mówi Katarzyna.

Sklep od niedawna istnieje przy Rynku 22; to adres z dobrą energią liczb. Grupka klientów spokojnie gra w karty, Kasia wypatruje kolejnych gości. Oby Orzesze przyjaźnie przyjęło i to czyjeś marzenie, które niespodziewanie się ziściło.

Imperium Marii
Nauczycielka wychowania początkowego Maria Swadźba miała 55 lat, kiedy poczuła oddech konkurencji za plecami. Na jej miejsce czekała młoda dziewczyna. - Nie czułam się już w pracy najlepiej. Wiedziałam, że czekają, aż odejdę z powodu wieku. To nie było miłe. Zostałam przyparta do muru - przyznaje Maria.

Nie wytrzymała psychicznie, odeszła. Była pewna, że przysługuje jej już emerytura nauczycielska, ale okazało się, że jeszcze nie. Została z niczym, bez pracy, bez świadczeń. A tu mąż też stracił pracę, jego zakład upadł, dwie córki się uczyły. Wszyscy żyli z zasiłku przedemerytalnego, który dostawał mąż. To niewiele. Maria w panice zapisała się do urzędu pracy. Propozycji nie było.

- Kto by chciał zatrudnić panią w moim wieku? - nie dziwi się Maria. O ofercie dotacji na firmę dowiedziała się z "Polski Dziennika Zachodniego". Uważa, że to był chyba cud, bo nasza gazeta wpadła jej w ręce na dzień przed zakończeniem zapisów.

- Chciałam założyć przedszkole. Mamy dom w Orzeszu, marzyłam, żeby tu było dużo dzieci. Pomyślałam, że to świetne miejsce, jest ogród, a ja mam odpowiednie wykształcenie i uwielbiam dzieci. W dodatku moje córki pomagają, jedna ukończyła kolegium języków obcych, uczy angielskiego i włoskiego, druga jest pedagogiem. Uczymy też tańca towarzyskiego, ostatnio salsy. Dzieciaki mają talent - opowiada Maria z entuzjazmem.

Tylko mąż jest na nie. Maria się nie przejmuje: - Mąż uważa, że własna firma to wielkie ryzyko, nie podoba mu się to, co robię. Ma mnie za szaloną. Ale jak dam mu pracę woźnego, to może przyzna mi rację.

Teraz nie jest zdołowaną bezrobotną, ale zapracowaną bizneswoman, która myśli o założeniu kolejnego przedszkola. Może z czasem powstanie rodzinne imperium przedszkoli Piccolo?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!