Zwolennicy tego poglądu twierdzą, że społeczności lokalne są w zaniku, ojczyzny prywatne gasną i w ogóle nie warto nad tym zjawiskiem ubolewać. To normalny, ich zdaniem, proces, że powiększa się cmentarzysko idei, na którym ląduje edukacja regionalna. Z drugiej jednak strony, jest przecież zdeklarowana grupa admiratorów tego typu kształcenia, miłośników ojczyzn prywatnych, mniejszego nieba czy świata najmniejszego. W ich przekonaniu edukacja regionalna ma głęboki sens i dopełnia wiedzę o wielkim świecie.
Prawda jest brutalna. Wszystkie badania socjologiczne pokazują, że wiedza mieszkańców województwa śląskiego, podobnie jak obywateli wszystkich innych regionów RP, na temat miejsca zamieszkiwania jest niska, by nie powiedzieć -żałośnie skromna. Podobnie jak aktywność obywateli na rzecz ojczyzny prywatnej.
Od ćwierćwiecza, także w regionie śląskim, nic się nie zmieniło w tym zakresie. Ledwie co dziesiąty z nas zrobił cokolwiek altruistycznego dla społeczności, w której żyje. Zazwyczaj lokował swe obywatelskie namiętności w szkole, w której uczą się jego dzieci lub wnuki, w parafii, w której się modli lub we wspólnocie mie-szkaniowej, której lokal zasiedla. Czasem poświęcał swój czas organizacjom pozarządowym, związanym z jego osobistymi pasjami lub życiowymi dramatami, chorobami czy uzależnieniami.
Ajednak edukacja regionalna, pardon - lokalna - ma głęboki sens. Przenoszę punkt ciężkości z regionu na małą społe-czność, gdyż nie wiem, co mogłoby się stać przedmiotem edukacji regionalnej. Śląsk w historycznych granicach, a może Górny Śląsk czy w końcu województwo śląskie. To ostatnie jest tworem administracyjnym, grupującym regiony o odrębnych losach historycznych, innych systemach kulturowych i cywilizacyjnych.
Jest dla mnie zupełnie oczywiste w tej sytuacji, że edukacja winna być poświęcona społecznościom lokalnym, w których żyje i uczy się młody człowiek. Odniesienia do losów regionu o zmiennym terytorium są również ważne, chociaż drugoplanowe. Młodzi Górnoślązacy winni znać skomplikowane dzieje ich ojczyzny prywatnej i regionalnej.
Czy jednak zaludniający szkoły uczniowie Sosnowca, Dąbrowy Górniczej lub Czeladzi muszą podlegać temu typowi edukacji? Z całą pewnością nie. W bagażu ich wiedzy podręcznej winny znaleźć się informacje o ojczyznach lokalnych ulokowanych blisko Górnego Śląska, ale historycznie i kulturowo od niego odległych.
Jestem jednoznacznym zwolennikiem edukacji regionalnej i lokalnej, ale nie wymuszonej, a związanej z przestrzenią, w której młody człowiek żyje. Dobrze jest i cnotliwie, jak mawiał mistrz antycznej filozofii Sokrates, jeśli pomnażamy wiedzę, ale jeszcze lepiej, jeśli dotyczy ona nas bezpośrednio. Jaka zatem - w mojej ocenie - ta edukacja lokalna i regionalna winna być?
W pierwszej kolejności całościowa, opisująca ojczyznę lokalną poprzez jej sytuację ekologiczną, ekspozycję lokalnych bohaterów i zdarzeń historycznych, nad którymi nie pochyli się uczony z Warszawy. Zrobić to może tylko badacz o lokalnym zacięciu i pasji poznawczej. Kto opisze skomplikowane losy pułkownika Kiełbasy, bohatera wrześniowej kampanii, jak nie mieszkaniec Wyr, Mikołowa i regionu? Ten rodzaj edukacji musi już dzisiaj być, przepraszam za terminologię, organoleptyczny.
Uczeń czy student mają prawo do bezpośredniego kontaktu z eksponatami muzealnymi, nie oddzielonymi od niego sznurami i ponurym spojrzeniem pań pilnujących zabytkowej przestrzeni. Kształcenie w tym zakresie ma mieć charakter uczenia rozumiejącego, a nie wkuwania na blachę dat, reguł i definicji. Ważny jest również przekaz ciekawy, ale nie ciekawostkowy. Zadziwiający i intrygujący zarazem. Śmiertelnie nudny nauczyciel, o najbogatszej nawet wiedzy i głębokim zaangażowaniu, zrobi niepomiernie więcej szkód w umysłach wychowanków niż można sobie wyobrazić.
Ten typ kształcenia, jestem tego pewien, winien rozwijać potrzebę poznania mniejszego nieba w dobrowolnej, a nie wymuszonej formie. I wreszcie, konieczne jest sięganie po nowoczesne formy przekazu, bliskie młodziakom ze szkół podstawowych, gimnazjów, liceów i szkól wyższych. Ich świat ma sieciowy charakter i na tego typu przekaz nie wolno się obrażać.
W nieznośnym języku socjologii istnieje od lat termin „glo-kalizm”. Oznacza on penetrację małych ojczyzn przez świat największy, jego technologie, gadżety i idee. To proces nieodwracalny, w którym jednak los społeczności lokalnych jest niezagrożony. Zakorzenić ucznia czy studenta w dwóch światach, w Bieruniu, Tychach, Lędzinach czy z drugiej strony -- w Waszyngtonie, Brukseli, Paryżu lub Londynie, to wyzwania godne nowoczesnej edukacji regionalnej.
*Sklepy czynne w Boże Ciało WYKAZ + Godziny otwarcia sklepów
*Sensacyjne odkrycie w Muzeum Auschwitz. Tajemnica złotego pierścionka
*Nowy abonament RTV, czyli opłata audiowizualna z rachunkiem za prąd ZASADY, KWOTY, ZWOLNIENIA!
*Tak wyglądają nowe biurowce KTW przy rondzie w Katowicach
*WNIOSKI I DOKUMENTY na 500 zł na dziecko w ramach Programu Rodzina 500 PLUS
*Nowe Tipo. Fiat wyprzedał większość egzemplarzy
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?