Coraz częściej islam kojarzony jest w Europie z terroryzmem, a wyznawcy Proroka - ze zdeterminowanymi zabójcami. Nikt nie zaprzecza, że sprawcami tych okrucieństw są niedawni imigranci z krajów arabskich lub obywatele krajów europejskich o arabskim rodowodzie.
Warto jednak pamiętać, że wyznawcy Proroka tworzą wspólnotę liczącą grubo ponad miliard osób. I tylko nieliczni z nich wyznają radykalną formę dżihadu, zmierzającą do mordowania niewiernych, czyli ludzi spoza religii islamskiej. Ale w tej masie nawet najmniejszy odsetek ekstremistów wystarczy, aby dokonywać zbrodniczych zamachów we wszystkich częściach świata.
A jednak zupełnie nieusprawiedliwione jest utożsamianie terrorysty z islamistą, czy przestępcy ze świeżej daty uchodźcą czy imigrantem. Do samej tylko Republiki Federalnej Niemiec trafiło blisko milion dwieście tysięcy imigrantów, często o nieustalonym życiorysie, nieznanym kraju pochodzenia i bez jakichkolwiek dokumentów.
To wszystko odbywało się w ramach wielkodusznej, ale społecznie i politycznie nieodpowiedzialnej zasady Wilkomenskultur, forsowanej przez Angelę Merkel. Dzisiaj w niemym poruszeniu oglądamy skutki tej „kultury powitań”.
Całkowicie zdystansowały się od niej trzy kraje Unii Europejskiej: Słowacja, Czechy i Węgry. Tym samym po raz pierwszy doszło do zasadniczo odmiennych postaw państw należących do wspólnoty wyszehradzkiej.
Polska zadeklarowała formalnie gotowość do przyjęcia od czterech do siedmiu tysięcy uchodźców, a trzy kraje pozostałe odmówiły zasadniczo jakiegokolwiek otwarcia na przybyszów.
Wprawdzie słowackie władze ugięły się pod presją opinii międzynarodowej i wyraziły gotowość do ugoszczenia 150 rodzin syryjskich o chrześcijańskim rodowodzie, ale ten gest w żadnym stopniu nie zmienia postaw niechęci do otwarcia w tej części Europy na obcych i innych. A przecież wizytujący nasz kraj papież Franciszek zachęcał do miłosierdzia wobec tej grupy ludzi i wielkoduszności wobec nich. Rozumiem jednak wstrzemięźliwość rodaków wobec ewentualnych przybyszów, uchodźców i imigrantów ekonomicznych. Jednak po to, aby im pomóc, konieczna jest zasadnicza zmiana myślenia o ich losie.
Dużo podróżuję po świecie i jestem absolutnie przekonany, że pomoc tym nieszczęśnikom winna być w pierwszej kolejności niesiona w ich ojczyznach, w tym w ojczyznach prywatnych. Wielu z nich, obejrzawszy telewizyjne seriale, jest przekonanych, że w Republice Federalnej Niemiec, w Wielkiej Brytanii czy Francji będą wiedli życie sielskie i bezwysiłkowe.
To przekonanie utrwaliłem podczas wędrówki po skrajnie biednej części Afryki Wschodniej. Młodzi mieszkańcy tej części świata w znacznym stopniu nie podejmują wysiłków na rzecz poprawienia własnego losu. Tkwią w beznadziejnym przekonaniu, że przekroczenie granic Unii Europejskiej oznacza wkroczenie do prawdziwego raju. A przecież tak nigdy nie było i nie będzie. Ze wzruszeniem słuchałem opowieści niezamożnych Greków z wysp Dodekanezu, przyjmujących tak usposobionych Syryjczyków, Pakistańczyków, Afgańczyków czy emigrantów z Iranu.
Na maleńkiej wyspie Kos, zaludnionej przez trzydzieści tysięcy mieszkańców, wylądowało w jednym tylko roku dwa razy więcej uchodźców i imigrantów ekonomicznych.
Początkowo relacje między wyspiarzami a tubylcami układały się znakomicie. Z udręczonych miast syryjskich, zwłaszcza z Aleppo czy Homs, przyjechali ludzie oczekujący pomocnej dłoni ludzi z Kos. I ją otrzymali. Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że wielu Syryjczyków było dobrze sytuowanych i stać ich było na wynajęcie pokoi hotelowych. Pozostali zamieszkali starsze hotele na wyspie i skromniejsze kwatery.
Mieszkańcy w sposób spontaniczny dbali o nowych sąsiadów, dostarczając im ubiorów, niepowtarzalnych w smaku dań, suvlaków, musaki, a nawet szklaneczki anyżówki.
Problem zaczął się wtedy, kiedy nikt już nie był w stanie kontrolować napływu nie tyle uchodźców, co imigrantów ekonomicznych, zwłaszcza z Pakistanu i Afganistanu. Ci okazali się bardziej roszczeniowi, niezadowoleni i rozgoryczeni. Pojawiły się pierwsze napięcia i konflikty, zakończone burzliwymi demonstracjami na nadmorskim bulwarze Kos.
Władze greckie w trybie natychmiastowym przeniosły z hotspotów - jak je nazwali, czyli z prowizorycznych obozów, przybyszów do Aten. I dalej do kolejnych krajów europejskich. Ale to ruch zaledwie pozwalający zyskać na czasie, a nie rozwiązać najważniejszy problem Starego Kontynentu od czasów II wojny światowej.
prof. Marek Szczepański
*Przejmująca historia Macieja Cieśli. To o nim mówił papież Franciszek
*Ale burza! Samochody zatopione przy M1 w Czeladzi ZDJĘCIA + WIDEO
*Tylko szaleniec mógłby się rzucić na tego policjanta ZOBACZCIE ZDJĘCIA
*Sprawdzony i prosty przepis na leczo SPRÓBUJ I SIĘ PRZEKONAJ
*Najlepsze baseny w województwie śląskim [TOP 10 BASENÓW]
*W pełni wyposażone mieszkanie w centrum Katowic może być Twoje! Dołącz do graczy loterii "Dziennika Zachodniego"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?