Twierdzi się więc, że kraje, gdzie ostro karano, skutecznie wpoiły swoim mieszkańcom niechęć do łamania prawa przez przywłaszczanie cudzego mienia. Przykładowo w Szwajcarii czy krajach skandynawskich, gdzie tak właśnie okrutnie karano, do dzisiaj jest mniejsze prawdopodobieństwo, że nas okradną. Przede wszystkim jednak mnie interesuje problem złodziejstwa na Śląsku. I tu powiedzmy, że w 1596 roku, kiedy Śląsk był pod rządami austriackimi, doszło między innymi w Gliwicach do typowego procesu za kradzież. Wtedy Maciej Chudek z Knurowa został oskarżony o kradzież i zabicie krowy będącej własnością Janka Puchały z Gierałtowic.
CZYTAJ KONIECZNIE:
Felietony Marka Szołtyska CZYTAJ TUTAJ
Oskarżony przyznał się dobrowolnie, ale i tak ku przestrodze innych był torturowany, a później powieszony. Dlatego chyba nie należy się dziwić, że potem jeszcze około 1930 roku większość śląskich domostw miała wprawdzie zamki w drzwiach, ale wychodząc z domu kluczy prawie nikt nie zabierał ze sobą do kieszeni, bo wszyscy chowali je pod wycieraczką albo za doniczką na przyokiennym kwietniku. A było tak dlatego, gdyż wielkie i spektakularne kradzieże należały dawniej do rzadkości. Nie znaczy to jednak, że Ślązacy byli bezgrzeszni! Owszem, zdarzało się takie w sumie niewinne podbieranie komuś z ogrodu jabłek albo cześni, czyli czereśni. Robiły to zazwyczaj dzieci, choć podkreślmy - dorośli takiego zachowania nie pochwalali.
Nie nazywało się tego jednak wtedy złodziejstwem przez duże "z", ale mawiano, że to był rabs, hab albo nahabiynie jabłek. Wydaje się, że te używane w śląszczyźnie słowa zostały zapożyczone z języka niemieckiego, gdzie od rauben (kraść, rabować) pochodzi - rabs, rabsik, rabsikowanie albo rabczyk, natomiast od haben (mieć, posiadać) pochodzi - hab, habiynie, habić, nahabić, habnonć.
Dla ukazania jednak pełnego obrazu sytuacji należy podkreślić, że ten w zasadzie bezzłodziejski okres w dziejach Śląska zakończył się w 1945 roku. Wówczas nieudolne komunistyczne rządy oraz braki towarów w sklepach szczególnie demoralizowały i skłaniały do kradzieży. Kierowcy kradli paliwo z baków powierzonych sobie służbowych aut, górnicy wynosili z kopalń kable elektryczne, malarze kradli farbę, ślusarze ze swych fabryk zabierali pręty, a pracownicy biurowi - ołówki i papier. Nikt nie mówił, że kradnie, ale sobie organizuje, załatwia czy po prostu bierze coś z roboty. I tak niemały odsetek Ślązoków, podobnie jak reszta Polski, nauczył się za komuny kraść na masową skalę. Gdyby więc w tamtych czasach złodziejstwo karano w dawnym stylu, to by rękawicznicy nie mieli pracy. A jak ten problem wygląda dzisiaj?
*Plebiscyt Młoda Para 2012 ZOBACZ ZDJĘCIA KANDYDATÓW i ZAGŁOSUJ
*Budowa dworca w Katowicach: Hala, perony ZDJĘCIA i WIDEO
*Marsz Autonomii przeszedł przez Rybnik. Zobacz ZDJĘCIA
*Wielka Debata o Śląsku: Semka kontra Smolorz ZDJĘCIA i WIDEO
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?