MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szołtysek: Ślązoki i kozie bobki

Marek Szołtysek
Jak robisz kogoś za błozna, to dej pozór na kozie bobki!
Jak robisz kogoś za błozna, to dej pozór na kozie bobki! Marek Szołtysek
Słuchając opowieści starych Ślązoków ma się wrażenie, jakby na dawnym Śląsku było aż tłoczno z powodu ogromnej ilości kóz. Nigdy jednak nie było u nas więcej kóz niż ludzi. Bo wprawdzie posiadanie w rodzinie trzech lub czterech kóz było normą, to rodziny były wówczas liczniejsze. Oczywiście, kozy te hodowano nie z pobudek hobbystycznych, ale dla mleka.

A zatem w śląskich rodzinach zawsze najmłodsze dzieci musiały zajmować się pasieniem tych kóz na przeróżnych nieużytkach, czyli na miedzach, rantach, czyli przy rowach, albo na beszongach, czyli nasypach kolejowych. Dzieci te, pasąc kozy i bawiąc się przy okazji, musiały dawać pozór, czyli bardzo uważać na kozie bobki. Chodzi oczywiście o to, o czym pewna śląska przyśpiewka opowiada tak: "Koza Melona, dźwigła ogona, bobki suła, ludzi truła..." - ale więcej tych słów już nie pamiętam. I właśnie te kozie bobki tak często występowały dawniej w przeróżnych pieśniczkach, bojkach czy opowieściach, że daje to wyobrażenie o zabobkowanym wówczas śląskim krajobrazie. Czy zatem dawny Śląsk można nazwać Bobkowice Śląskie?

Jednak najciekawszą opowieść o kozich bobkach opowiedziała mi pewna Ślązoczka z okolic Pszczyny. A tam 100 lat temu mieszkał Jorguś. Jego matka była zielarką, nazywaną potocznie kozią lekarką, a syn przy niej też dobrze się nauczył zielarskiego fachu. Kiedy jednak wybuchła pierwsza wojna światowa, to Jorgusia powołano - jak to wówczas było na Śląsku - do niemieckiej armii. Tam podczas przeszkolenia, Jorguś powiadomił swych niemieckich przełożonych, że potrafiłby być polowym aptekarzem. I ponoć jakiś niemiecki generał wyśmiał wtedy Jorgusia, ale postanowił go zrobić za błozna, czyli wykpić. Dał więc generał Jorgusiowi warunek i powiedział: Jak mnie wyleczysz z choroby, to zostaniesz aptekarzem.

A tą niby udawaną chorobą generała był rzekomo brak smaku. Bo generał miał zamiar połknąć lekarstwo od Jorgusia i powiedzieć mu, że dalej nie ma smaku i Ślązoka wyśmiać i nie dać mu funkcji aptekarza. Jednak sprytny Jorguś pozbierał na łące kozie bobki, wysuszył je na słońcu, zawinął do torebki i zaniósł generałowi. Ten wziął ową tabletkę do ust, rozgryzł i zaczął pluć z obrzydzeniem i wołać: A fuj, przecież to kozie bobki! Wówczas sprytny Jorguś zawołał zadowolony: Udało się! Generał wyleczony! Generał odzyskał smak! Zrobiło się wtedy wielkie poruszenie i zleciało się wielu zwykłych żołnierzy i oficerów niemieckich. A uleczony kozimi bobkami z niby-choroby pacjent zrozumiał, że trafił na sprytniejszego od siebie. W tej sytuacji generał nie chciał złamać danego słowa i tak dał się przechytrzyć młodemu Ślązokowi. Od tego czasu Jorguś, dzięki pomysłowości i kozim bobkom, został polowym aptekarzem w niemieckiej armii na froncie francuskim.


*Śtowarzyszenie Ślązaków legalne. Sąd uznał narodowość śląską? CZYTAJ TUTAJ
*Gwarki 2012, czyli bez pochodu nie ma zabawy ZOBACZ ZDJĘCIA
*KONKURS MŁODA PARA: Przyślij zdjęcia, zgarnij nagrody!

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!