Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica mojej siostry. Jak Lea i Ewa odnalazły się po 67 latach

Grażyna Kuźnik
Kiedy 6 października Zofia Hübner odbiera w Gliwicach medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", ma przy sobie dwie córki, biologiczną Ewę i przybraną Leę. Znowu są razem, chociaż to cud

Jest mroźny grudniowy wieczór 1942 roku. Zofia i Alfred Hübnerowie z półroczną córką Ewą, wyrzuceni przez Niemców z mieszkania na ulicy Ponińskiego we Lwowie, urządzają się w klitce na Źródlanej. To blisko getta. Powstało rok temu, spędzono do niego 136 tys. ludzi. Zimą 1942 roku, po wysiedleniach do obozów zagłady, egzekucjach, epidemii tyfusu i głodzie, w getcie jest ich już tylko garstka. Nie ma nadziei; za parę miesięcy Niemcy ogłoszą, że Lwów jest wolny od Żydów.

Ktoś cicho puka do drzwi Hübnerów. Zofia otwiera i widzi kobietę z małą dziewczynką. Nie trzeba słów, ale kobieta mówi: "Jest taki mróz. Czy ona może trochę z wami zostać, żeby się ogrzać?". Nie czeka na odpowiedź, znika bezszelestnie. Zofia pobiegnie za nią, ale nigdy już się nie dowie, czy to była matka. Jej twarz ducha z innego świata rozpłynie się w jej pamięci, jak ona wtedy w ciemnościach.

Dziewczynka ma cztery lata, czarne włosy, mądre spojrzenie spod długich rzęs, nie płacze. Pod płaszczykiem ma ukryte 100 dolarów, list z prośbą o opiekę i metrykę urodzenia. Dziecko nazywa się Rachela Wolisz, a zostanie Ludwiką Wołynią; to panieńskie nazwisko matki Zofii, Katarzyny Witzowej.

Ewa Hübner zna tę historię z opowiadań matki: - Dobrze się składało, bo rodzice właśnie się przeprowadzili. Nikt ich na nowym miejscu nie znał, nikt nie zadawał pytań. Gdyby się wydało, kim jest Ludka, Niemcy by nas zabili. Została z nami.

Czy ktoś zapukał do ich drzwi przypadkiem, czy słyszał o Hübnerach, to także zagadka. Zofia kilka miesięcy wcześniej odebrała z krakowskiego getta na prośbę jego dziadków małego chłopczyka, Arno Haana. Oddała go we Lwowie pod opiekę swojej matce Witzowej, która znała jego rodziców; matkę pianistkę, ojca prawnika. Chłopiec przeżył wojnę, odnaleźli się też jego zagubieni podczas wojny rodzice. Matka wróciła z Syberii, ojciec przeżył dzięki pomocy Kazimierza Seko, późniejszego śląskiego fotografa, także "Dziennika Zachodniego". Seko otrzymał medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", tak jak Katarzyna i Jan Witzowie. Mały Arno, czyli Adam Haan-Górski, wyrósł na wybitnego amerykańskiego skrzypka.

O rodzicach Racheli nie ma żadnych wiadomości. Gdy giną ostatni Żydzi lwowscy, Hübnerowie przenoszą się do Bóbrki pod Lwowem. To małe miasteczko; Niemcy likwidują tutejsze getto wiosną 1943 roku. Stąd pochodzi pierwszy oficjalny dokument Ludki, zostaje zameldowana razem z rodzicami i siostrą Ewą w Bóbrce. Tu gromadzą się Polacy, którzy w połowie 1945 roku zaczynają wyjeżdżać na ziemie zachodnie.

Hübnerowie z córkami i dziadkami Witzami powoli, zatrzymując się na krótko w Dębicy, jadą na zachód. W końcu na stałe osiadają w Gliwicach.

- Rosłam ze starszą siostrą - mówi Ewa, dzisiaj lublinianka, mikrobiolog. - Miałyśmy wspólne tajemnice, opiekowałyśmy się oswojonym prosiaczkiem. Pamiętam, jak tańczyła krakowiaka, sypała płatki róż na Boże Ciało, biegała z dzieciarnią. Rodzice traktowali nas tak samo. Nigdy nie chodziłyśmy głodne. To było szczęśliwe dzieciństwo. Miałyśmy rodziców, siebie, skończyła się wojna.

Rozstanie było straszne

Nagle, z dnia na dzień, Ludka znika. Rodzice nie mówią, co się stało. Matka jest zajęta, urodziła właśnie synka. Ojciec zamknął się w sobie.

- Szalałam - wspomina Ewa. - Zostałam bez kochanej siostry. Gdzie jest Ludka, kiedy wróci, co z nią zrobiliście, sprzedaliście ją? Mnie też sprzedacie, bo jestem dziewczynką? Chcecie tylko chłopców? Tak krzyczałam całe lata, zanim dowiedziałam się prawdy. To był cień, który długo leżał między nami. Mój ból i tęsknota. Widziałam, że też cierpią, ale milczeli. Ojciec kiedyś wyznał; słuchaj, to rozstanie z Ludką było straszne, nie mogę o tym mówić. Zdecydował się dopiero wtedy, gdy byłam już po maturze.

Szła z ojcem ulicą Zwycięstwa w Gliwicach, w pobliżu była filia żydowskiej gminy. Przechodnie mówili dziwnym językiem. Zapytała ojca, czy może wie, co to za mowa. Westchnął: - Nie wiesz, a przecież nasza Ludka była żydowskim dzieckiem.

Wtedy nareszcie usłyszała historię siostry. O wizycie kobiety w zimową noc, o stowarzyszeniu "Koordynacja", które po wojnie szukało w Polsce żydowskich sierot. Rodzice podjęli decyzję; babcia Witzowa oddała Ludkę jej rodakom.

- Byłam w szoku - przyznaje Ewa. - Nie mogłam tego wybaczyć. Zabrali ją obcy ludzie, wywieźli. Co ona czuła? Gdzie teraz jest? Nie było żadnych wieści.

Od tej chwili zaczęła jej szukać. Ale Ludka przepadła bez śladu. Czerwony Krzyż w ogóle o niej nie słyszał. Mijały lata poszukiwań, i nic. Nad Hübnerami wciąż wisiało pytanie, czy dobrze zrobili, oddając przybraną córkę. A może gdzieś tam odnalazła biologicznych rodziców? Przeżyli? Ojciec Herman Wolisz, prawnik, i matka Berta z domu Aufrichtig, która prowadziła sklep z modnymi kapeluszami? Przecież rodzice Adasia Haana-Górskiego przetrwali i odnaleźli syna. A jeśli to był błąd i Ludkę spotkała krzywda?
- Nie mogłam żyć bez odpowiedzi na pytanie, co stało się z Ludką. Im byłam starsza, tym bardziej niepewność mnie męczyła - mówi Ewa. - Tak jak moi rodzice za wszelką cenę chcieli ją ocalić, tak ja dążyłam do tego, żeby poznać jej dalsze losy.

Wyszła za mąż, urodziła syna, który przejął jej pasję poszukiwań, zna dobrze angielski. Pomógł też przypadek, dobra wola i upór ludzi z Żydowskiego Instytutu Historycznego. Minęło już ponad 65 lat od rozstania z siostrą, gdy w rejestrze Domu Bojowników Getta z Izraela znaleziono możliwy ślad. Ktoś od dawna szukał Katarzyny Witz, osoby, która oddała "Koordynacji" dziewczynkę o imieniu Łucja, nazwisku Wołyniak. Czy to była Ludka?

Ewa wspomina: - Pierwsza rozmowa przez telefon. Tak, to nareszcie Ludka! Nie mogę uwierzyć. Dane się zgadzają, ale ona nic nie pamięta. Tego, że była moją siostrą, miała mamę Zofię i tatę Alfreda, że chodziła do polskiej szkoły. Jak to, nie pamięta nas ktoś, kogo całe życie kochaliśmy?

Ale najważniejsze jest to, że Ludka żyje. Alfred Hübner już nie doczekał wyjaśnienia jej losów. Wyjechała do Izraela z innymi sierotami, nie odnalazła rodziców. Ale odszukała ją ciotka, jedyna z rodziny, która prócz niej ocalała. Opowiedziała jej o matce i ojcu, miała ich zdjęcia w albumie. Ludkę w Izraelu adoptowało małżeństwo z Niemiec; mieli zasadę, przeszłość się nie liczy, jest tylko to, co przed nami. O wojnie nigdy się nie rozmawiało. Jej imię zamieniono najpierw na Lucy, potem na Lea. Zapominała. Ma dobrego męża, troje mądrych dzieci. Została przedszkolanką.

Rachela, Łucja, Ludka, Lea

Dzisiaj nazywa się Lea Simchai. Od lat szukała Katarzyny Witz. Przez pomyłkę w rejestracji, bo zapisano ją jako Łucję Wołyniak, nie mogły się z Ewą odnaleźć.

- Spotkałyśmy się w ubiegłym roku, po 67 latach - mówi Ewa. - Pojechałam do niej do Izraela. Zobaczyłam szczęśliwą kobietę, otoczoną kochającą ją rodziną, przyjaciółmi. Wielki ciężar spadł mi z serca, minął żal do rodziców. Zrozumiałam ich decyzję. Poczułam spokój.

Potem Ludka przyjechała do Polski. Jest uczciwa, nic stąd nie pamięta. Elementarza z "Ala ma kota", szkoły, trzepaka na podwórku, kuzyna Marka, siostry Ewy, Alfreda, nawet Zofii. Wpatruje się w fotografie dziewczynki wśród bliskich, których nie poznaje. Bez tej wiedzy i tak czuje, że to prawda, bo Ewa ją kocha.

- Gdy tak siedziała u mnie, z mroków niepamięci wydobyła nagle słowo "pierożek" - uśmiecha się Ewa. - Jesteśmy na dobrej drodze. Idziemy nią już razem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!