Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomanek: Mamy mieć uniwersytety dobre, które wypełniają swoją funkcję. Jest nią kształcenie ROZMOWA

Katarzyna Domagała-Szymonek
Katarzyna Domagała-Szymonek
EEC 2015
Czujemy się odpowiedzialni za rynek pracy. Gdybyśmy całkowicie zatrzymali nabór, to w perspektywie pięciu lat aż o 40 procent spadłaby liczba absolwentów, którzy w tej chwili są rozrywani na rynku pracy - mówi prof. UE dr hab. Robert Tomanek, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, który w środę i czwartek (29 i 30 marca) organizuje dni otwarte.

Rok temu na pierwszy roku studiów przyjęliście 4500 młodych ludzi. Ile miejsc szykujecie na październik?
Planujemy przyjąć mniej studentów studiów stacjonarnych oraz podobną do obecnej liczbę osób na studia niestacjonarne.

Rozumiem, że mniej miejsc to efekt wprowadzenia zmian w finansowaniu szkolnictwa wyższego? Według nowego algorytmu, najwyższa dotacja będzie przysługiwała wtedy, gdy na jednego pracownika naukowego będzie przypadało 13 studentów.
W naszym przypadku największy wpływ miały trendy demograficzne. Studentów jest mniej. Drugą kwestią rzeczywiście jest kierunek zmian wyznaczony przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Jak ocenia pan wprowadzone zmiany?
Dla nas są zarówno pewnym kłopotem, jak i pewną szansą. Z jednej strony musimy ograniczyć liczbę studentów. Z drugiej zaś, kiedy to zrobimy, trafią do nas dużo lepsi kandydaci. Obecnie na naszej uczelni – biorąc po uwagę wszystkie kierunki – o jedno miejsce rywalizuje 1,5 osoby. Gdy zmniejszymy pulę miejsc, to możemy się spodziewać, że kandydatów na miejsce będzie więcej. Dodatkowo graniczna punktacja, od której będziemy przyjmować również będzie wyższa. Lepszy kandydat, to szansa na zdecydowanie lepszego studenta, a w konsekwencji absolwenta. To także wyższa wartość dyplomu. Chcemy jednocześnie zwiększyć komfort studiowania, tworzyć mniejsze grupy. To też lepsza obsługa procesu edukacyjnego i perspektywa na dużo lepszą i przyjemniejszą pracę ze studentami.

Czyli pana zdaniem Jarosław Gowin minister nauki i szkolnictwa wyższego, gdy mówi o tym, że wprowadzane przez niego zmiany doprowadzą do podniesienia jakości kształcenia, ma rację?
Wprowadzenie nowego algorytmu finansowania jest pierwszym krokiem zmian. Szczegóły reformy dopiero poznamy. Jednak, gdybyśmy musieli ściśle dopasować się do algorytmu, to musielibyśmy bardzo drastycznie obniżyć liczbę przyjęć. Nie robimy tego, bo miałoby to negatywny wpływ na gospodarkę. Gdybyśmy całkowicie zatrzymali nabór, to w perspektywie pięciu lat aż o 40 procent spadłaby liczba absolwentów, którzy w tej chwili są rozrywani na rynku pracy. Dane z Ogólnopolskiego Systemu Monitorowania Ekonomicznych Losów Absolwentów Szkół Wyższych (ELA) za 2014 rok pokazują, że 60 procent naszych absolwentów (z tytułem magistra) znajduje zarówno swoją pierwszą pracę, jak i pierwszą pracę na umowę o pracę, od razu po uzyskaniu dyplomu. Dziś, widząc jakie mamy wskaźniki bezrobocia, możemy się spodziewać, że wskaźniki zatrudnialności naszych absolwentów są dużo wyższe. Czujemy się odpowiedzialni za rynek pracy. Mam wrażenie, że wprowadzono ten instrument nie uwzględniając negatywnych skutków, jakie może przynieść w najbliższych latach. Moim zdaniem nie wzięto pod uwagę jeszcze innego elementu – różnorodności oferowanych kierunków studiów. Kiedy prowadzi się zajęcia laboratoryjne na fizyce czy chemii, to grupy powinny być mało liczne. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, aby na kierunkach, na przykład ekonomicznych były one większe. W związku z tym jedną z moich obaw jest to, że algorytm doprowadzi to tego, że kształcenie będzie nieefektywne. Czy będzie lepsze jakościowo? Dziś jest to trudno stwierdzić.

Pan zwracał uwagę w MNiSW na specyficzną sytuację pracowników – praktyków, którzy przy wyliczeniach finansowych nie są brani pod uwagę.
My prowadzimy także kierunki o nachyleniu praktycznym. Na nich zajęcia ze studentami prowadzą nauczyciele – praktycy. Z różnych powodów są zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych. Zazwyczaj gdzieś już pracują na etat.
Podczas rozmowy z ministrem Gowinem pytałam o tę sprawę. Powiedział, że nic nie stoi na przeszkodzie, by ich zatrudnić na etat.
Po pierwsze oni nie chcą. Po drugie bardzo często przychodzą do nas na 30 – 40 godzin w semestrze, bo tylko tyle mają czasu wolnego. To po co zatrudniać ich na etat? Wiadomo ile godzin spędzają ze studentami. Wiadomo też, jakie jest maksymalne pensum nauczyciela akademickiego (240 godzin na rok akademicki – w przypadku asystentów i adiunktów ze stopniem doktora). Nie można wyliczyć ich etatów na tej podstawie i uwzględnić danych w algorytmie? Właśnie takie rozwiązanie proponowałem w ministerstwie, ale nie spotkało się to z akceptacją. W mojej ocenie algorytm premiuje uczelnie przekadrowane, gdzie z różnego powodu jest dość dużo zatrudnionych naukowców, którzy niekoniecznie mają kontakt ze studentami. Ja mam nieco menedżerskie spojrzenie na prowadzenie uczeni i jestem pewien, że propozycja ministra, by zatrudniać na pełen etat praktyków jest nieefektywnym działaniem.

Które uczelnie? Proszę o przykłady.
Nie będę wskazywał palcem. Nie o to chodzi. Podkreślę, że nie chcę mnożyć krytyki tego rozwiązania. Niemniej jednak zostało ono wprowadzone za szybko, za gwałtownie. Gdybyśmy je w pełni zastosowali, mogłoby spowodować fatalne skutki dla rynku pracy i dla gospodarki. Dlatego my na Uniwersytecie Ekonomicznym doszliśmy do wniosku, że znajdziemy rozwiązanie kompromisowe. Nie chcemy ograniczyć naboru o 100 czy 50 procent, ale o 30 procent. Muszę zaznaczyć jeszcze inną rzecz. Uniwersytet istnieje w Katowicach od osiemdziesięciu lat. Mamy historię, absolwentów, którzy za nami stoją, są z nami zżyci. Jesteśmy stąd. Nie możemy powiedzieć, że skoro minister nie daje pieniędzy, to my nie przyjmujemy na studia bezpłatne, a zostawiamy jedynie kierunki płatne. Musimy patrzeć w perspektywie przyszłych zmian. My jako środowisko nadal będziemy w Katowicach, a wzór algorytmu może się zmienić. Ktoś kiedyś powiedział, że uczelnia jest dla otoczenia, a nie dla siebie. W pełni się z tym zgadzam.

Maturzystom w tym roku będzie trudniej się dostać na studia?
Będzie trudniej.

Wiedzą o tym?
Nie wiem. Wielokrotnie to podkreślałem. Bowiem nawet jeśli uczelnia ma wskaźnik zbliżony do 13 studentów na pracownika naukowego, to nie będzie zainteresowana zwiększeniem liczby miejsc. Paradoksalnie za zejście poniżej tego wskaźnika (do 10 osób), nadal dotacja naliczana jest tak samo. Nie opłaca się więc zwiększać naborów. Lepiej je ograniczyć.
Jakie więc będą efekty zmian?
W długiej perspektywie, jeśli uczelnie ściśle dostosowałyby się do algorytmu, byłoby dużo mniej absolwentów. Natomiast, jeżeli podejdą do tego racjonalnie i dostosują się do niego nie w pełni, a ministerstwo zrozumie, że nie jest on optymalny i zmieni go w przyszłym roku, to rzeczywiście możemy liczyć na poprawę jakości kształcenia. Natomiast nie zmieni to jednego – odczujemy dotkliwy brak absolwentów w ciągu pięć lat. To oznacza brak wykwalifikowanych osób do pracy. Już teraz możemy obserwować import siły roboczej, również dobrze wykwalifikowanej, zza wschodniej granicy. Musimy znaleźć dobrą drogę, która spowoduje, że zrównoważymy zmiany w systemie finansowania w taki sposób, by nikt na nich nie ucierpiał.

Nie obawia się pan, że zmiany zaproponowane przez Gowina doprowadzą do reaktywacji uczelni prywatnych?
Kilka miesięcy temu prof. Mirosław Szreder, statystyk z Uniwersytetu Gdańskiego w swoim artykule zwracał uwagę, że zmiana algorytmu finansowania spowoduje to, że uczelnie publiczne zamkną drzwi przed studentami, a prywatne będą przyjmować. W związku z czym tylnymi drzwiami pojawi się większa skala płatnego studiowania. Istnieje ryzyko, że słabe uczelnie niepubliczne, dzięki ograniczeniu kształcenia na studiach publicznych, pozostaną i będą wypuszczać słabych absolwentów, choć to nie reguła, bo uczelnie prywatne się zmieniły, ewoluowały. Paradoksalnie dążenie do otrzymywania absolwentów wyższej jakości, może spowodować jej obniżenie. Wierzę, że ministerstwo weźmie pod uwagę sugestie, jakie się im zgłasza, czyli wpływ zmian na absolwentów, koszty kształcenia i jego efektywność.

Ulepszacie ofertę płatnych studiów niestacjonarnych. Przez reformę?
Nie. Mamy mnóstwo studentów (ponad 60 procent), którzy już w czasie nauki mają pracę lub absolwentów, którzy od razu po studiach I stopnia znaleźli zatrudnienie, ale chcą się dalej rozwijać. Dla wielu z nich pogodzenie nauki z pracą zawodową sprawia problemy. Sami zgłaszają do nas chęć studiowania w weekendy.

To jest wyjście naprzeciw modnemu ostatnio zagadnieniu studiów dualnych?
Studia niestacjonarne, to nie to samo co dualne. Ale jest to ścieżka idąca w tę samą stronę. Jesteśmy uczelnią, która kształci w zakresie wiedzy stosowanej, dlatego musimy łączyć naukę z praktyką.

W najbliższym roku akademickim do bogatej już oferty, wprowadzacie dwie nowe specjalności prowadzone w języku angielskim. Widzicie w tym swoją szansę?
Jest to trend wspierany przez ministerstwo, który nazywa się internacjonalizacją uczelni. Dzięki takim kierunkom możemy otwierać drzwi dla cudzoziemców, co jest powszechną praktyką na uczelniach światowych. Dodatkowo coraz więcej Polaków chce się kształcić w języku angielskim. To daje im dostęp do specjalistycznego słownictwa. Otwiera im drzwi na całym świecie. Zresztą potwierdzają to wyniki zeszłorocznej rekrutacji. Zainteresowanie niektórymi kierunkami wykładanymi w języku angielskim wzrosło aż o 40 proc. w porównaniu do roku wcześniejszego.
Mocno stawiacie też na nauczanie praktyczne.
Jest to dla nas bardzo ważne. Staramy się, aby na uczelni wykładali praktycy lub, aby nasi pracownicy mieli jak największy kontakt z praktyką, np. poprzez wykonywanie ekspertyz prac naukowo-wdrożeniowych. W naukach ekonomicznych bardzo wiele teorii rodziło się w kontakcie z praktyką. Ja sam wiele takich prac wykonywałem. Jedno z miast chciało się dowiedzieć jakie efekty przyniesie wprowadzenie w mieście darmowej komunikacji miejskiej. Siłą rzeczy, by przygotować dla nich ekspertyzę musiałem zbadać, gdzie taką komunikację na świecie wprowadzono, jakie artykuły na ten temat napisano, jakie będą efekty w mieście na Śląsku. Zgromadziłem szereg informacji na ten temat. Dotarłem też do danych z belgijskiego miasta Hasselt, gdzie po kilkunastu latach wycofano się z darmowych przejazdów. Ten przykład pokazywał absurd, jaki niesie ze sobą to rozwiązanie. Jeśli ktoś myśli, że przez to ludzie zostawią samochody, to się myli. W Hasselt tylko 16 proc. pasażerów stanowili ci, którzy zostawili auta. Reszta pasażerów to osoby, które wcześniej albo chodziły pieszo, albo korzystały z rowerów.

Jak na tej ekspertyzie skorzystała uczelnia?
Po pierwsze mogłem powiedzieć studentom: nie myślcie schematycznie. Do tego pokazać konkretny przykład. Po drugie obecnie przygotowuję artykuł naukowy na ten temat.

Z jaką wiedzą i umiejętnościami studenci powinni opuszczać uniwersyteckie mury?
Pracodawcy, z którymi o tym rozmawiałem zwracają uwagę na podstawowe, bazowe wykształcenie. Ważne są przy tym umiejętności informatyczne, znajomość języków obcych, ale też tzw. kompetencje miękkie, między innymi umiejętność pracy w grupie. I my w te umiejętności uposażamy naszych studentów. Pracodawcom łatwiej jest ukształtować pracowników z taką bazą, dopasować ich do swoich struktur.

Mimo to urzędy pracy są pełne zarejestrowanych bezrobotnych z wyższym wykształceniem.
Uczelnia to zbiór szans. Absolwent szkoły średniej może przejść przez cały cykl kształcenia na studiach, nawet z dobrymi ocenami, po czym i tak trafi do pośredniaka. Dlaczego? Bo zmarnował tę szansę. Jest nią nic innego jak aktywne korzystanie z życia uczelni. Udział w wyjazdach zagranicznych, dodatkowych praktykach, ofertach wolontariatu, inicjatywach, jakie oferujemy. Bliskie, dla przykładu, jest mi koło naukowe logistyków. Wiem, że osoby w nim działające znają absolwentów, którzy już mają pracę. Gdy sami odbierają dyplom, na starcie mają już kontakty. Wiedzą, gdzie udać się za pracą. Do tego są postrzegani jako osoby, którym chce się więcej, bo działały w kole studenckim. Jeżeli ktoś zachowuje się biernie, to nawet mając najlepsze wyniki w nauce, zaprzepaści swoją szansę na dobrą przyszłość. Potem ci bierni studenci idą w świat i mówią: „no nie, studia niczego mi nie dały”. Zawsze sobie wtedy myślę: „nim tak powiesz, to zastanów się, co zrobiłeś, by swojej szansy nie zmarnować”.

Jak ocenia pan propozycję klasyfikacji uniwersytetów na badawcze, dydaktyczne i naukowo-badawcze?
Kiedy w XI wieku powstawał Uniwersytet Boloński nikt nie nadawał mu naklejek „badawczy”, „dydaktyczny”. To po prostu był uniwersytet. W tym jednym słowie mieści się spektrum zagadnień, jakie w placówce mają mieć miejsce. Popatrzmy na najlepsze wzorce MIT, Harvard, Oxford… czy one są tylko uniwersytetami dydaktycznymi, badawczymi? Etykietowanie jest co najmniej wątpliwe. Mamy mieć uniwersytety dobre, które wypełniają swoją funkcję. W mojej ocenie najważniejszą z nich jest funkcja kształcenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!