Trzy królestwa

nasza ocena: ****
reż. John Woo, wyst. Tony Leung Chiu Wai, Takeshi Kaneshiro, Fengyi Zhang, Yong You, Chiling Lin, Yong Hou

Gdy Jerzy Hoffman kręcił "Potop", w Chinach trwało apogeum rewolucji kulturalnej, co w ich nomenklaturze oznaczało wyżynanie setek tysięcy przeciwników koncepcji Mao Tse-tunga. Na początku lat 70. wydawało się, że to my jesteśmy kinową potęgą, a Chiny tkwią przysłowiowe 100 lat za Murzynami.

Dziś sytuacja odwróciła się o 180 stopni: my nie jesteśmy w stanie nakręcić filmu, w którym pojawiłaby się choć jedna przyzwoicie zrealizowana scena batalistyczna. Tymczasem tego typu kino staje się chińską specjalnością. Dalekowschodni producenci - zainspirowani sukcesem "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" (2000) - kręcą kolejne epopeje ze swojej historii. Wystarczy przypomnieć "Hero" (2002), "Dom latających sztyletów" (2004), czy "Cesarzową" (2006).

"Trzy królestwa" to niejako kolejny odcinek tej historycznej serii. Tym razem cofamy się do 208 r. n. e. Chiny są podzielone na tytułowe trzy państwa, ale apodyktyczny premier Cao Cao (gra go Fengyi Zhang) ogniem i mieczem stara się je zjednoczyć. Przeciw niemu stają jednak połączeni sojuszem przywódcy Zachodu i Południa.

Nie oszukujmy się, psychologicznej głębi w "Trzech królestwach" nie znajdzie się nawet używając mikroskopu elektronicznego. Ale w kategoriach kina kostiumowego ta produkcja broni się pod każdym względem. Może nie jest to dzieło na miarę "Gladiatora" Ridleya Scotta (mistrza jednak nie da się dogonić od razu), ale wprawny John Woo pokazuje, jak przekuć budżet w wysokości 80 mln dolarów na efektowny film, w którym atrakcja goni atrakcję.

A nam tylko pozostaje zazdrościć - w czasach "Potopu" to polskie filmy historyczne oglądało się z wypiekami na twarzy. Niestety, dziś jesteśmy 100 lat za Chińczykami.