Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twaróg: Futbol, czyli czuła opowieść o zawiedzionych marzeniach

Marek Twaróg
Marek Twaróg: Najważniejszy był ten Kupcewiczowy uśmiech, ta pięść w górę, ten szum stadionu. Emocje.
Marek Twaróg: Najważniejszy był ten Kupcewiczowy uśmiech, ta pięść w górę, ten szum stadionu. Emocje. Dziennik Zachodni
Bo to nie jest przecież opowieść o piłce, zwodzie, kiksie, podaniu. Żadne tam statystyki celnych strzałów czy kilometrów, które przebiegli. Jeśli nawet Kupcewicz pięknie strzelił Francji na 3:1 i zostaliśmy w 1982 roku trzecią drużyną świata, to najważniejszy nie był rogal pod ręce Castanedy - najważniejszy był ten Kupcewiczowy uśmiech, ta pięść w górę, ten szum stadionu. Emocje.

Gdy Tata chciał mi kiedyś zrobić przyjemność, łebkowi marzącemu o karierze sprawozdawcy sportowego, zaproponował, że nagra mnie na magnetofon Kapral, jak opowiadam o meczu z telewizora. Odsłuchiwaliśmy to potem razem, a ja cały czas (pewnie za Szpakowskim albo Ciszewskim): „Szał radości na trybunach!”, „Stadion szaleje” albo „Co za emocje!”, „Mamy szczęście!”, „Wielkie wzruszenie!”.

„Co ty z tym szałem radości?”, pytał mnie Tata. I uczył: „Mów więcej, kto strzelił, jak to zrobił, wytłumacz”. Dobrze, Tato, odpowiadałem, lecz przecież dobrze wiedziałem, że w gruncie rzeczy mówię właśnie o tym, co dla mnie w futbolu najważniejsze.

Weźmy tego Smolarka w 55. minucie Polska-Peru na hiszpańskim mundialu. Pamiętają Państwo być może, jak to było. Dwa pierwsze mecze na remis, musieliśmy wygrać, by wyjść z grupy. Ale pierwsza połowa znowu bez gola, nic nie szło, czy to miał być koniec marzeń o sukcesie? I wtedy Smolarek biegnie lewą stroną, omija dwóch albo trzech, wywraca ich, bardzo trudna pozycja, ale strzela lewą nogą i wbrew wszelkim prawidłom, jakie dotąd obowiązywały na tym mundialu, piłka wpada Polakowi do siatki. Czy to była dobra akcja? Nie, raczej przypadek, że Kupcewicz (chyba znowu ten Kupcewicz) zabrał niezdarnym Peruwiańczykom piłkę i szybko podał Smolarkowi. A co pamiętam najbardziej? Najbardziej pamiętam Ciszewskiego „Gol! Gol! Proszę państwa, wreszcie gol!”. Ile musieliśmy czekać na ten gol, na to, by wybiec na balkon na dziewiątym piętrze i ryczeć: „Gol!”. I potem biegać na placu albo naszej łące za blokami i udawać tego Smolarka albo Bońka, który niewiele później wbił Belgii trzy gole. Nikt nie umiał tak strzelić jak Boniek Belgii na 1:0, ale wszyscy umieli odtworzyć tę jego pozę, gdy po bramce zbiegał do linii i całował pięść. Gdy wiedział, że teraz cała Polska niesie go na rękach i po połowie pewnie: jedni zdzierają gardło w euforii, drudzy szepczą jego nazwisko z nabożeństwem.

Bo właśnie ten dreszcz jest najważniejszy. Ile pięknych zdań powstało o futbolu. Można pochylać się nad nim jak Pilch nad Cracovią, gdzie kibic nad piłkarzami, niczym matka nad dziećmi, stoi z palcem w górze, to napominając je, to głaszcząc czule. Można też, jak Kuczok o swoim Ruchu, najpierw użyć wielkich słów, by potem wyznać prawdę o pięknie piłkarskiej melancholii i skończyć słusznie, że „Futbol powinien wzruszać do łez”. Można jak Bieńczyk analizować piłkę niczym literaturę francuską. Można jak Okoński ostatnio, który po wpadkach Kariusa, bramkarza Liverpoolu (zawalił drużynie finał Ligi Mistrzów), ubrał w słowa to, co każdy kibic futbolu przeżył w czasie meczu: „To był najważniejszy mecz roku w klubowej piłce, oglądał go pewnie ponad miliard widzów, z czego miliony - po błędach Kariusa - rechotały, a miliony chciały z wściekłością wyrzucić telewizor przez okno…”. A także, co każdy kibic przeżył po ostatnim gwizdku: „Kiedy po meczu leżał załamany we własnym polu karnym, a nikt z kolegów nie chciał do niego podejść, miałem kompletnie ściśnięte gardło, podobnie jak później, gdy z płaczem ruszył w stronę trybun zajmowanych przez kibiców Liverpoolu, by przeprosić za to, że ich zawiódł”.

Ostatnio Zbigniew Boniek w rozmowie z DZ wspomniał o Włochach, których tym razem, pierwszy raz od 1958 roku, nie ma na mistrzostwach. I wskazał na najbardziej tą sytuacją poszkodowanych - na dzieci. „Piłka jest dla Włochów religią, zawsze żyli mistrzostwami świata. Teraz zrobi się dziura pokoleniowa i dzieci w wieku 8-12 lat, czyli takim, w którym dobrze pamięta się swoją pierwszą imprezę, nie będą tego miały” - mówił Boniek.

Ma rację, to jest moment w życiu, kiedy chłoniemy tego ognia najwięcej. Najwięcej czystego zachwytu, najwięcej entuzjazmu, najwięcej niepohamowanej złości albo najwięcej szczęścia. Po dziecięcemu, bez maski cynika, kpiarza i prześmiewcy, za którą ukrywamy się potem, gdy doroślejemy i nie radzimy sobie z emocją.

Niektórym, nauczonym przez futbol za łebka, zostają te emocje do starości, te strzępki wspomnień i urywki obrazów. Może dlatego, gdy przychodzi mundial, słusznie nazywają nas wiecznymi dziećmi i tatusiami w krótkich spodenkach. Być może wieczny chłopczyk siedzi w każdym z nas, ale tylko w czasie mundialu nie musimy się tego wstydzić? Traktujcie nas z czułością. Gdy łezka płynie, znaczy, że wzruszamy się historią Salaha, który nie może pomóc drużynie Egiptu, ale może także - że wzruszamy się naszą historią. Bo w osiemdziesiątym drugim wszyscy liczyliśmy, że będziemy kimś, że jak Boniek porwiemy tłumy i zatriumfujemy na pełnych stadionach. A zostaliśmy nikim. Jakimiś dziennikarzami, prawnikami czy mechanikami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!