Szkoleniowiec się nie pomylił. Jego zespół jest na fali wznoszącej, a rywali z rodzinnego miasta podejmował z pozycji drugoligowego wice-lidera. I mimo osobistego sentymentu do walczącego o ligowy byt zespołu z Rybnika, o taryfie ulgowej nie mogło być mowy. Inna sprawa, że w pierwszej połowie rybniczanie, mimo przedostatniego miejsca w stawce, sprawiali wrażenie zespołu, który nie potrzebuje specjalnych względów.
Losy spotkania odmieniły się dopiero po zmianie stron, gdy gospodarze wrzucili drugi bieg. Defensywę gości udało im się rozpracować w 62. minucie. Piłkę w pole karne wstrzelił Krzysztof Bizacki, a do własnej bramki wpakował ją niefortunnie interweniujący Janusz Wrześniak, który starał się powstrzymać czyhającego na to podanie Bartłomieja Babiarza. Był to jednak przedsmak tego, co miało się wydarzyć w końcówce spotkania. Ostanie 10. minut meczu należały bowiem do niezawodnego "Bizona", który dwukrotnie pokonał bramkarza Energetyka, Piotra Pasia uderzeniami z... kilkudziesięciu metrów.
- Pierwszy gol Bizackiego to mój ewidentny błąd. Poślizgnąłem się i nie mogłem już nic zrobić - martwił się golkiper gości.
Jego pomyłkę piłkarz GKS Tychy wykorzystał bezlitośnie pakując piłkę do siatki z ok. 35 metrów. Kilka minut poź-niej Bizacki postawił sobie poprzeczkę jeszcze wyżej, bo tym razem postanowił mocno wysuniętego Pasia przelobować uderzeniem z jeszcze większej odległości. To także mu się udało, a dumny strzelec zadedykował niecodzienne osiągnięcie swojej mamie - Irenie, która akurat w piątek obchodziła swoje 65 urodziny.
*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?