Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cud nad Wisłą 1920: Cuda są na wojnie, czyli komu sprzyja szczęście

Tomasz Borówka
1920: Bolszewicy uciekają, czyli  Cud nad Wisłą
1920: Bolszewicy uciekają, czyli Cud nad Wisłą arc.
Francuzi mają Cud nad Marną, nad Tamizą świętuje się Dzień Bitwy o Anglię, a Amerykanie chwalą się bitwą o Midway. Bitwa Warszawska odwróciła losy wojny polsko-bolszewickiej. Historycy nazywają ją Cudem nad Wisłą, bo to wydarzenie także zmieniło losy świata. O tym, ile w tych bitwach było strategii i mądrości wodzów, a ile cudu pisze Tomasz Borówka.

Nie tylko Polacy chwalą się cudem, który odwrócił losy wojny. My mamy Cud nad Wisłą, Francuzi - nad Marną, Brytyjczycy Bitwę o Anglię, a Amerykanie - o Midway.

Nieraz o wyniku wojny nie decydowało samo porównanie siły walczących państw, wyrażonej liczbą ludności czy potęgą armii. Los potrafi zakpić i z wielkiego mocarstwa, o czym przekonali się Mongołowie, kiedy sztormy rozniosły ich floty podczas dwóch inwazji na Japonię w XIII wieku (tajfun, który uratował Japonię w 1281 zyskał miano Boskiego Wiatru - Kamikaze). Król Fryderyk Wielki nie uniknąłby klęski w wojnie siedmioletniej, gdyby nie zmarła wroga mu caryca Elżbieta, a Rosja zmieniła front (Cud domu brandenburskiego). Jednak moce nadprzyrodzone nieczęsto interweniują tak spektakularnie. O wyniku wojen i bitew, w których słabszy pokonywał faworyta, decydowały ukryte, niedocenione czy genialnie wykorzystane atuty pozornie słabszej strony. Jak supernowoczesna broń, zapał żołnierzy, sprawny wywiad, czy mądrość wodzów.

Dla nas najbardziej pamiętny jest Cud nad Wisłą w sierpniu 1920. Powstrzymanie i pobicie Armii Czerwonej w Bitwie Warszawskiej cudem jednak nie było. Na zwycięstwo złożyły się: uporczywa obrona przedmościa warszawskiego, odczytywanie rosyjskich szyfrów, które umożliwiło poznanie ich słabych punktów, a wreszcie śmiały atak na taki punkt, co doprowadziło do przerwania frontu i zmusiło Armię Czerwoną do odwrotu.

CZYTAJ KONIECZNIE:
TRZY DNI, KTÓRE URATOWAŁY EUROPĘ PRZED BOLSZEWIZMEM

Francuski Cud nad Marną jest podobny. Na początku września 1914, po miesiącu trwania I wojny światowej, strategiczne plany francuskiej armii kompletnie zawiodły w konfrontacji z niemiecką machiną wojenną i jej nowoczesną bronią, z karabinami maszynowymi i ciężką artylerią na czele. Wykrwawiona i odepchnięta od ojczystych granic, cofała się przez kilka tygodni i przez Niemców była już uznawana za pobitą. Armie Kajzera po przejściu Belgii wkroczyły do północnej Francji i zaczęły finalizować założenia planu Schlieffena: po dojściu do kanału La Manche miały zatoczyć łuk wokół Paryża i zamknąć Francuzów (i ich brytyjskich sojuszników) w gigantycznym kotle. Tak się nie stało, i to po części z winy samych Niemców. Dowodzący ich najdalej wysuniętą armią generał von Kluck zmienił kierunek marszu.

Uznając, że dla osiągnięcia bliskiego zwycięstwa nie trzeba obchodzić Paryża, skierował siły na południe, w stronę rzeki Marny. Francuscy lotnicy szybko donieśli sztabom o manewrze. Z rejonu Paryża wyprowadzono potężny cios na odsłoniętą flankę Prusaka i rozpoczęła się generalna kontrofensywa. Niespodziewany cios ze strony wroga zaszokował Niemców. Pewien oficer zapisał, iż "dalszy odwrót Francuzów uchodził za pewnik", a ich ofensywy nie zapowiadał "żaden znak, żadne zeznania jeńców, żadna dziennikarska przestroga". Wstrząśnięty był również von Kluck: "To, że ludzie pozwalają się zabić tam, gdzie stoją, jest rzeczą dobrze znaną" - stwierdził. "Lecz żeby ludzie, którzy przez dziesięć dni cofali się półżywi, byli zdolni chwycić karabin i poderwać do ataku, z tym nie liczyliśmy się nigdy". O zwycięstwie nad Marną zdecydowało męstwo francuskich i brytyjskich żołnierzy oraz sprawna praca sztabu pod dowództwem generała Josepha Joffre'a.

Z kolei brytyjskim cudem jest Bitwa o Anglię, a ściślej przełomowy dzień 15 września 1940. Kiedy Wielka Brytania odmówiła po kapitulacji Francji zawarcia pokoju z Hitlerem, posypały się na nią bomby Luftwaffe. Od sierpnia 1940 spadały na lotniska i wytwórnie samolotów. Brytyjskie lotnictwo myśliwskie ponosiło ciężkie straty. Bazy lotnicze w południowej Anglii przemieniały się w rumowiska. Plan wyeliminowania lotnictwa dałby Niemcom panowanie w powietrzu. To był jeden z głównych warunków do przeprowadzenia inwazji Wielkiej Brytanii. I wtedy zadziałał przypadek. Załoga niemieckiego bombowca pomyliła cele i zrzuciła bomby na do tej pory oszczędzany Londyn. Brytyjczycy zareagowali nalotami na Berlin.

To rozwścieczyło Hitlera. Rozkazał zetrzeć brytyjskie miasta z powierzchni ziemi, a na pierwszy ogień miała pójść stolica. Zamiarom Fuehrera przyklasnęło dowództwo Luftwaffe, które uważało, że RAF dobywa już ostatnich sił i gdy rzuci je do obrony zagrożonego Londynu, będzie to okazja do ich całkowitego zniszczenia. 7 września 1940 rozpoczęły się zmasowane naloty na Londyn, które miały zgotować mu los Warszawy czy Rotterdamu. I to był wielki błąd Niemców. Przerwali bombardowania lotnisk, a przygnieciony do tej pory RAF złapał oddech, zyskując czas na uzupełnienie strat.

A dla pilotów myśliwskich Luftwaffe zaczęły się nerwowe dni: Londyn był na granicy zasięgu ich samolotów, więc co rusza zerkali niespokojnie na opadające wskaźniki poziomu benzyny. Choć straty Luftwaffe rosły, 14 września Niemcy odnotowali, iż spotykają w powietrzu coraz słabszy opór. Rankiem 15 września ponownie skierowali bombowce na Londyn. Uważali, że są krok od zwycięstwa. Mylili się. RAF wciąż był silny, jego dowództwo znało niemieckie plany dzięki odczytywaniu szyfru Enigmy i wypracowało receptę na sukces: atak wielkimi formacjami myśliwców nad Londynem. Tego dnia RAF rzucił do walki wszystkie rozporządzalne dywizjony (w tym polskie, 302 i 303). Kiedy premier Winston Churchill zapytał, czy pozostały jakieś rezerwy, otrzymał odpowiedź: "Żadne". Ale Brytyjczycy grali na swoim boisku i wreszcie na własnych warunkach! Ostatecznie naloty odparto z ciężkimi stratami dla Luftwaffe. Dwa dni później Adolf Hitler odwołał inwazję. Nad Tamizą do dziś obchodzi się 15 września jako Dzień Bitwy o Wielką Brytanię.

Amerykanie w podobny sposób upamiętnili 4 czerwca jako Święto Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Jest obchodzone w rocznicę bitwy o Midway, którą historycy ochrzcili "niewiarygodnym zwycięstwem". Midway to nieduży atol pośrodku Pacyfiku. W czasie II wojny był niewielką, ale ważną bazą powietrzną i morską. W 1942 Japończycy wysłali ku Midway niemal całą swoją flotę. Amerykanie rzucili do obrony znacznie słabsze siły. "Nie mieli pancerników, a wróg 11. Mieli 8 krążowników, a wróg 23. Mieli 3 lotniskowce (jeden uszkodzony), a wróg miał 8" - to słowa historyka Waltera Lorda. Mówił też, że Amerykanie pokonali pod Mid-way wielokrotnie przeważającego nieprzyjaciela. Tymczasem prawda wyglądała inaczej! Większość okrętów japońskiej floty znajdowała się tak daleko od pola bitwy, że w ogóle nie oddała w niej strzału. Pod Midway walczyły jedynie 4 lotniskowce z nieliczną eskortą. Niby Japończycy mieli jeden lotniskowiec więcej, ale przeciwnik dysponował "lotniskowcem" dodatkowym, i to niezatapialnym! Była nim baza lotnicza na Midway, rozporządzająca ponad setką samolotów, z ciężkimi bombowcami włącznie. Jak dobrze policzyć, w bitwie wzięło udział więcej amerykańskich samolotów i okrętów, niż walczyło ich po japońskiej stronie.

Co więcej, amerykański wywiad w znacznym stopniu odczytywał japońskie szyfry, podobnie jak Polacy i Brytyjczycy niemiecką Enigmę. Dzięki mrówczej pracy analityków, którzy z ogromnej ilości rozszyfrowanych depesz przeciwnika prawidłowo wydedukowali jego zamiary, udało się odtworzyć japoński plan bitwy. Dowódca Floty Pacyfiku admirał Chester Nimitz zaufał wynikom tych analiz, postawił na nie ogromną stawkę - i wygrał.

Swoistą ikoną Midway są japońskie lotniskowce, z pokładami startowymi zapełnionymi dziesiątkami gotowych do ataku bombowców, zbombardowane tuż przed odlotem swojej powietrznej armady. Tego fatalnego dla Japończyków dnia bardzo niemrawo szło im obsługiwanie samolotów. W rezultacie, w decydującym momencie, gdy niczym grom z jasnego nieba spadły na nich zabójcze ciosy amerykańskich bombowców, większość japońskich maszyn tkwiła jeszcze głęboko w hangarach. Wybuchy bomb wśród tankowanych i uzbrajanych tam samolotów naprawdę siały spustoszenie, wywołując ogromne i niemożliwe do opanowania pożary. Niemniej do startu zabrakło nie kilku, a kilkudziesięciu minut! Jednak po wojnie świat uwierzył w bajkę o cudownym zwycięstwie, a bitwa o Midway do dziś jest amerykańskim mitem.


*Żądamy darmowej autostrady A4 [PODPISZ PETYCJĘ DO PREMIERA]
*Wypadek w Wilamowicach. 18-letnia Klaudyna nie żyje. Sprawca się nie przyznaje
*Gdzie jest burza? ZOBACZ mapę burzową i wskazania radaru burzowego
*Najlepsze baseny, aquaparki i kąpieliska w woj. śląskim [GŁOSUJ W PLEBISCYCIE]
*Energylandia w Zatorze, atrakcje, ceny, mapa oraz film z kamery Go Pro [WIDEO GO PRO]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Cud nad Wisłą 1920: Cuda są na wojnie, czyli komu sprzyja szczęście - Dziennik Zachodni