Zbigniew Wodecki: Śląsk był jego drugim domem. Jeszcze w lutym 2017 spacerował z nami po Katowicach

Czytaj dalej
Fot. Lucyna Nenow, Arkadiusz Gola
Ola Szatan

Zbigniew Wodecki: Śląsk był jego drugim domem. Jeszcze w lutym 2017 spacerował z nami po Katowicach

Ola Szatan

Na koniec tego spaceru, w Radiu Katowice, specjalnie dla Czytelników i Internautów zaśpiewał fragment „Pszczółki Mai”. I pożegnał się: „pa!”. Ale nikt nie przypuszczał, że to będzie prawdziwe pożegnanie. W poniedziałek, 22 maja, Zbigniew Wodecki zmarł w Warszawie. Oto „jego” Katowice.

Kiedy w poniedziałek Andrzej Piaseczny na Facebooku pokazał czarno-białe zdjęcie Zbigniewa Wodeckiego i napisał: „Żegnaj, Zbyszku. Byłeś genialnym muzykiem i cudownym człowiekiem. Do zobaczenia po drugiej stronie...”, wiele osób nie mogło uwierzyć w autentyczność tego wpisu. Kilka chwil później na oficjalnej stronie internetowej Zbigniewa Wodeckiego pojawił się jednak komunikat, że rozległy udar mózgu, którego artysta doznał 8 maja, dokonał nieodwracalnych obrażeń. Wodecki odszedł 22 maja, zostawiając pogrążonych w smutku bliskich, przyjaciół i kilka pokoleń fanów.

ZBIGNIEW WODECKI ZMARŁ WŚRÓD NAJBLIŻSZYCH

Był wybitnym artystą. Niezwykle serdecznym i ciepłym dla ludzi. Spotkania z nim kończyły się zwykle wachlarzem anegdot. Bo był bacznym obserwatorem, ale miał też spory dystans do własnej osoby. M.in. opowiadał dowcip o tym, jak idzie do nieba.

Lubił odwiedzać nasz region. W sierpniu 2012 roku odebrał honorowe obywatelstwo Godowa koło Wodzisławia, skąd pochodzi rodzina ze strony jego ojca. Kilka miesięcy później, w listopadzie, rozmawialiśmy z nim w... tramwaju. Zabytkowym, kursującym na trasie Bytom - Chorzów - Katowice. Tak wspólnie z muzykami orkiestry Big Silesian Band świętował 85-lecie Radia Katowice. - Będziemy udawali, że gramy, a wy będziecie udawać, że wam się podoba, dobra? - żartował Wodecki, zwracając się w stronę publiczności, gdy tramwaj zajechał na plac Sikorskiego w Bytomiu. - Chcemy, żeby ludzie dowiedzieli się, że jest taka muzyka, która na świecie była już w latach 40., 50., 60. Żeby wielkie nazwiska jak Glenn Miller nie zginęły dzięki m.in. takim młodym ludziom jak Big Silesian Band. Oni mają w genach majątek. Ich zdolności to kolebka talentów - chwalił kolegów.

Wodecki w tramwaju i na Off Festivalu

W sierpniu 2013 przyjechał do Katowic na OFF Festival. Towarzyszyli mu muzycy z grupy Mitch & Mitch z orkiestrą, którzy „odkurzyli” debiutancki album artysty, nagrany w 1976 roku. Publiczność, przyzwyczajona do bardziej alternatywnych dźwięków, nagrodziła ich występ gromkimi brawami. - Byłem ogromnie stremowany - mówił nam Wodecki już po koncercie. - Mitch & Mitch wyciągnęli dźwięki, o których już zapomniałem. Im się to bardzo spodobało. Ale byłem przerażony, że młodzi słuchacze teraz tego nie kupią. Zwłaszcza w dobie, nazwijmy to, innej muzyki. Okazało się, że niepotrzebnie się bałem. To było pisane w czasach, gdy do studia trzeba było wejść z dobrą orkiestrą, a nie posługiwać się komputerem. Inaczej się tworzyło. Wtedy trzeba było się sprawdzić przed orkiestrą, dyrygentem, redakcją muzyczną w radiu - mówił artysta.

Występy z „Miczami” okazały się strzałem w dziesiątkę. W maju 2015 ukazała się płyta „1976 A Space Odyssey”, będąca zapisem koncertu nagranego 30 kwietnia 2014 w Studiu im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie, a we wrześniu Zbigniew Wodecki powrócił na Śląsk z Mitch & Mitch, by zagrać koncert w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca. Parę godzin przed występem spotkał się jednak ze swoimi słuchaczami w katowickim Empiku. - Mam 65 lat, ale wyglądam na 64 - kokietował Wodecki. - Ja najpierw nagrałem tę płytę, a później zacząłem robić tak zwaną karierę. Wygrałem parę festiwali, były Chałupy, Pszczoła, Bach, Izolda… Jeździłem z tym materiałem przez lata i nagle zorientowałem się, że repertuar jest już stary. Trzeba coś nowego napisać. Ale okazało się, że ten jeszcze starszy repertuar stał się nowym. Bo nikt go nie znał - mówił podczas tego spotkania.

Uświetnił m.in. benefis Jerzego Miliana w Katowicach (w kwietniu 2015), porywał przebojami publiczność podczas sylwestra na placu przy Spodku. W styczniu tego roku koncertował w Teatrze Śląskim, a 1 lutego śpiewał w kościele garnizonowym pw. św. Kazimierza Królewicza w Katowicach. To wtedy umówiliśmy się na spacer po Katowicach. Ten ostatni. Dziś przypominamy to spotkanie i tę rozmowę.

Luty 2017, Katowice. Ostatni spacer po mieście

Chociaż urodził się w Krakowie, to drugim bliskim jego sercu miejscem są Katowice. Tu mieszka jego siostra, z tym miastem wiąże się też kilka istotnych punktów jego bogatej kariery artystycznej.

Nie denerwuje się już tak, gdy słyszy o sobie: „O, idzie Pan Pszczoła”. - Teraz częściej mówią do mnie „Panie Włodku” - uśmiecha się Zbigniew Wodecki. Od lat powtarza, że wykonuje głównie zawód kierowcy. - Robiąc po sto tysięcy kilometrów rocznie, więcej czasu spędzam za kierownicą niż na estradzie - wspominał w książce Wacława Krupińskiego „Zbigniew Wodecki. Pszczoła, Bach i skrzypce”. Jego ukochanym miastem, gdzie zresztą się urodził, jest Kraków, ale jest też miejsce, o którym w drodze do Krakowa często myśli bardzo ciepło. To Katowice właśnie.

Niejednokrotnie mówił, że ma w sobie śląską naturę. Przede wszystkim lubi porządek. Nauczył go tego ojciec, Józef Wodecki, który urodził się w niemieckim Bottrop, a potem cała rodzina przeniosła się na Śląsk i zamieszkała w Łaziskach.

Ojciec, trębacz orkiestry w Katowicach

- Ślązacy to muzykalny naród. No i ten świetny język. Uwielbiam ludzi, którzy jeszcze mówią po śląsku. Cała moja rodzina ze strony ojca to Ślązacy, zresztą świetni muzycy. Ojciec miał pięć sióstr i jednego brata. Wszystko umuzykalnione, ja to jestem pikuś - mówił Zbigniew Wodecki.

Nie miał wyjścia, musiał zostać muzykiem. Talent artystyczny otrzymał w genach. Ojciec grał na trąbce, mama była śpiewaczką. Józef Wodecki był pierwszym trębaczem Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach.

- Potem dopiero ojciec przeniósł się do Krakowa i został pierwszym trębaczem Krakowskiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia - opowiada Zbigniew.

Wspominając koncerty ojca z katowicką orkiestrą, wśród miejsc, gdzie miała okazję zagrać, wymienia m.in. obecny Kinoteatr Rialto przy ulicy św. Jana.

Niedaleko Rialta znajduje się kolejny punkt na „katowickiej mapie Zbigniewa Wodeckiego”. To Teatr Śląski. Ważny dla niego osobiście.

- Jak byłem mały, to tu przyjeżdżałem. Ela, moja siostra, była potem solistką operetki krakowskiej. Miała 16 lat, gdy zaczęła w niej śpiewać. Potem przeniosła się do operetki gliwickiej. Siostra była kiedyś ode mnie starsza o 10 lat, teraz... jesteśmy w tym samym wieku - śmieje się Zbigniew Wodecki.

- Jako mały berbeć, latałem po tych garderobach. I jestem bardzo emocjonalnie związany z tymi miejscami. Z jednej strony operetka gliwicka, z drugiej strony w Teatrze Śląskim odbywały się próby. To wydawało mi się wtedy takie olbrzymie - wspomina dawne czasy. - Zresztą całe moje dzieciństwo wyglądało tak, że albo siedziałem we foyer Filharmonii Krakowskiej, gdzie mieściła się Krakowska Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia i Telewizji, albo w garderobach. Patrzyłem na tych wszystkich artystów, którzy tu przyjeżdżali. Operetka była wówczas na bardzo wysokim poziomie. Dzięki temu dzisiaj znam chyba wszystkie arie operetkowe. To przepiękna muzyka - podkreśla.

Czy Zbigniew Wodecki pamięta, ile razy sam wystąpił w Teatrze Śląskim?

- W tym teatrze? Nie liczyłem. Ale finansowy by się ucieszył - śmieje się. - W ogóle moje początki były związane z Katowicami. M.in. z Varietes Centrum, które znajdowało się naprzeciwko Hotelu Katowice - opowiada. Złoty czas Varietes przypadał na koniec lat 70. i lata 80. Organizowano tu wówczas mnóstwo imprez, czasami nawet dwie dziennie.

- Śpiewał tu z nami m.in. Władek Kowal, Hania Banaszak, podobnie jak ja tu zaczynała… Varietes Centrum to był taki typowy lokal rozrywkowy, gdzie ludzie jeszcze ze sobą rozmawiali. Bo wtedy nie było dyskotek - podkreśla.

Ela, siostra Zbigniewa Wodeckiego, cały czas mieszka w Katowicach. Przy węźle Mikołowska. - W związku z czym traktuję Katowice trochę jako moje drugie miasto. Często jak jadę do Krakowa, to przez Katowice właśnie - mówi artysta. Z uśmiechem przywołuje pewną anegdotę, związaną z miejscem zamieszkania siostry. - Dużo pracowała w tej operetce i rzadko wyjeżdżała za granicę. Kiedyś, gdy byłem nad Niagarą, zadzwoniłem do niej i powiedziałem: „Ela, posłuchaj, jak pięknie szumi Niagara”. Ona wtedy wystawiła swój telefon za okno, po czym powiedziała: „Posłuchaj, jak pięknie szumi Mikołowska”. I chyba faktycznie ta Mikołowska lepiej szumiała - dodaje.

Perfekcjonista w radiu, a z nim orkiestra Jerzego Miliana

Jedne z pierwszych nagrań i muzyczne przyjaźnie. Tak można w skrócie streścić stosunek Zbigniewa Wodeckiego do siedziby Radia Katowice przy ulicy Ligonia.

- Do tej pory mam bardzo wielu kolegów z tamtych czasów, którzy są fantastycznymi fachowcami - mówi wokalista.

Wśród nich jest z pewnością Andrzej Prugar, szef techniczny Radia Katowice.

- Nagrywałem tutaj z Orkiestrą Rozrywkową PRiTV Jerzego Miliana. Andrzej nagłaśniał - tłumaczy Zbigniew Wodecki.

Kiedy przychodzimy do siedziby radia, by zrobić tu zdjęcie, wokalista od razu pyta w portierni o Prugara. Jest na miejscu. I nie ukrywa radości ze spotkania.

Zostajemy zaproszeni do izby pamiątek Radia Katowice, pełnej cudnych eksponatów. - Noooo, to jest coś! - zachwyca się Zbigniew Wodecki, oglądając kolejne mikrofony, stare radioodbiorniki, magnetofony czy zdjęcia. Panowie zaczynają wspominać swoją współpracę sprzed lat.

To w tym radiu zostały zrealizowane utwory „Ballada o Jasiu i Małgosi” oraz „Basia, Basia, Basia”.

- Ta druga piosenka nagrywana była dla programu telewizyjnego z okazji Barbórki - po chwili przypomina sobie Zbigniew Wodecki.

- To dobra znajomość. Od pierwszego nagrania wpadliśmy sobie w oko, jeśli tak to można ująć - uśmiecha się Andrzej Prugar.

- Zbyszek to człowiek wyjątkowo skromny, zdolny i zawsze przygotowany do sesji. Zawsze jak przyjeżdżał na nagrania, to wiadomo było, że wszystko pójdzie perfekcyjnie. I tak rzeczywiście było - podkreśla.

Zbigniew Wodecki to nie tylko artysta, któremu przez kilka dekad udało się wylansować mnóstwo przebojów, utrzymać na scenie muzycznej, ale także człowiek, który wciąż potrafi zaskoczyć swoją twórczością. Nawet jeśli jest to odkurzony po 40 latach debiut fonograficzny. Kiedy kilka lat temu okazało się, że zespół Mitch & Mitch zamierza na nowo nagrać pierwszą płytę Zbigniewa Wodeckiego z 1976 roku, chyba niewielu spodziewało się, że osiągnie ona taki sukces.

Wydarzeniem okazał się koncert Wodeckiego z „Miczami” podczas katowickiego OFF Festivalu w 2013 roku. - Byłem ogromnie stremowany. Okazało się, że niepotrzebnie - przyznał.

Zbigniew Wodecki zmarł 22 maja 2017 roku w jednym z warszawskich szpitali.

Ola Szatan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.