Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Górka i Antoni Zimnal. Najlepsze głosy w "The Voice of Poland". Chłopcy z woj. śląskiego pokonali wszystkich!

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
Finał 14. edycji The Voice of Poland
Finał 14. edycji The Voice of Poland materiały prasowe TVP
Pochodzący z Rudnika koło Raciborza Jan Górka, został zwycięzcą 14. edycji programu TVP „The Voice of Poland”, drugie miejsce na podium zdobył sosnowiczanin, Antoni Zimnal. Nam opowiadają, jak program zmienił życie. Zdradzają też swoje marzenia na przyszłość

The Voice of Poland - ta edycja należała do chłopaków z naszego regionu!

Ich występy w czternastej edycji programu TVP „The Voice of Poland” śledziła cała Polska. Ale emocje sięgnęły zenitu, kiedy w finale znalazło się dwóch przedstawicieli województwa śląskiego: ciemnowłosy dwudziestoletni student Janek Górka i siedemnastoletni blondyn licealista , Antek Zimnal. Czy ktoś jeszcze ma wątpliwości, że najpiękniejsze głosy rodzą się na Górnym Śląsku ( i w Zagłębiu, jak chcemy być precyzyjni)? My nie mamy i rozpiera nas duma. Górą nasi! (nomen omen).

Umówić się na rozmowę z Jankiem Górką nie jest prosto. Nie, nie dlatego, że teraz jako „gwiazda” przestał być dostępny. On po prostu...rzadko korzysta z messengera. Trochę więc upłynie czasu, zanim uda nam się porozmawiać. Termin uzgodniony spontanicznie, ale w końcu...mamy to! W jednej z informacji prasowych, które pojawiły się jeszcze w trakcie „The Voice of Poland” , Janek przyznał, że najtrudniejsze w programie było dla niego nagrywanie tzw. „setek” , czyli wszystkich wywiadów. I podczas naszej rozmowy faktycznie mam wrażenie, że woli, aby o nim mówiła jego muzyka i piosenki. Zwykły, skromny chłopak.

Z Górnego Śląska na Dolny, a potem podbija stolicę

Na pytanie, gdzie można go teraz spotkać najczęściej, czy we Wrocławiu, gdzie studiuje na pierwszym roku inżynierii kwantowej, czy może w rodzinnym Rudniku, odpowiada szczerze, że ...w Warszawie. We Wrocławiu udało mu się ostatnio wygrać partię szachów z rektorem uczelni (Politechnika Wrocławska) gdzie studiuje. Podobno - jak napisał na facebooku - o magistra.
Do rodzinnej miejscowości ściągnie pewnie dopiero na święta Bożego Narodzenia. Nie wyklucza małego, rodzinnego koncertu - z siostrami. - Pojadę do taty, odwiedzę na pewno też babcię - mówi. Mieszkańcy z jego rodzinnej miejscowości, a także z samego Raciborza gdzie uczył się w szkole podstawowej i średniej, są z niego bardzo dumni.

- Na początku grudnia zaśpiewałem podczas jubileuszu 40-lecia Szkoły Podstawowej nr 15 w Raciborzu, to moja dawna podstawówka - opowiada. Przyznaje, że jego życie teraz się zmieniło, co go trochę zaskoczyło. Zresztą, tak jak zwycięstwo w programie.- Nie spodziewałem się, że wygram - mówi i brzmi to szczerze.

- Praktycznie na każdym etapie zakładałem, że mogę odpaść - przyznaje. - Dużo się teraz dzieje w moim życiu, ale to, co robię i co mi teraz zajmuje czas, jest związane z muzyką, więc to jest fajne - zapewnia. - Mam za sobą już pierwszą sesję w studiu nagraniowym z Kubą Krupskim. Wybraliśmy jeden z moich utworów i nad nim pracujemy. W przyszłym roku, może w lutym już będzie można usłyszeć efekty. A z innych muzycznych planów, może Eurowizja? - zastanawia się.

Muzyka kontra inżynieria kwantowa

Muzyka nie zawsze odgrywała w jego życiu aż tak ważną rolę. Jako dziecko zaczął wprawdzie brać lekcje w szkole muzycznej, ale szybko z niej zrezygnował. Do śpiewania wrócił po śmierci mamy. To właśnie wtedy zaczął też pisać swoje pierwsze piosenki. Dziś ma ich na koncie ponad pół tysiąca, ale nie przestaje komponować i pisać kolejnych. Kiedy jednak przyszło do wyboru studiów, zdecydował się na kierunek zupełnie nie z kręgu artystycznych.

- Jeśli chodzi o muzykę jestem samoukiem. Wybór uczelni o kierunku muzycznym wymagałby ode mnie większego zaangażowania teoretycznego. A z nutami nie do końca mi po drodze. Musiałbym poświęcić więcej czasu, aby to nadrobić. Matematykę zawsze lubiłem i nie sprawiała mi trudności. Chociaż na studiach trzeba oczywiście bardziej się przyłożyć. Kierunek inżynieria kwantowa jest na pewno ciekawy i przyszłościowy. Muzyka jest dla mnie na pierwszym planie, ale studia nadal chciałbym skończyć. Na razie ich nie rzucam - śmieje się.

Udział w programie był z jednej strony decyzją spontaniczną, ale z drugiej - nie tak do końca. W piątej edycji udział brała siostra Janka i rodzeństwo namawiało go, aby też spróbował. Tak samo mówił mu tata i przyjaciela. Za ostateczną decyzją stanął jednak kolega: - Wracaliśmy z kolegą z galerii handlowej i w pewnym momencie, podczas rozmowy, mówi: Ty, dawaj, zgłosimy się do „Voica”. No i moje zgłoszenie przeszło dalej - mówi Janek.

Najbardziej stresującym momentem był dla niego sam początek, czyli Przesłuchania w Ciemno. - Te odwrócone fotele, duża scena. A przy nokautach-liva’ach pomyślałem, że sprawa robi się poważna - mówi. Jeśli chodzi o wybór trenera, z tyłu głowy miał Lanberry, ale postanowił, że ostateczny wybór podejmie dopiero po występie. Podczas Przesłuchań w Ciemno zaśpiewał utwór „I Ain't Worried” pochodzący z soundtracku do filmu „Top Gun: Maverick”. Swoim pierwszym występem na scenie „The Voice of Poland” skradł serca Justyny Steczkowskiej i Lanberry, obie odwróciły swoje fotele. - Powiedziałem sobie, że wpływ na mój wybór będzie miało to, co usłyszę po tym, jak zaśpiewam. A w pewien sposób w decyzji utwierdziły mnie słowa pana Marka Piekarczyka, który stwierdził, że wybór drużyny Lanberry będzie dobry - opowiada.

Rywalizacja? Tylko na początku. Potem za to piękne, serdeczne relacje

Wszystko potoczyło się lawinowo.

- Rywalizację czuło się może na początku, ale już od tercetów, mam wrażenie, każdy był skupiony tylko na tym, aby wykonać swoją piosenkę jak najlepiej potrafi - mówi.

Podkreśla, że poznanie osób o podobnych, muzycznych zainteresowaniach jest dla niego największą wartością, którą dał mu program.

- Z wieloma uczestnikami utrzymuję stały kontakt. Ostatnio byłem na przykład u Michała Sołtana, w żłobku u Tadzia, jego syna. Razem tam występowaliśmy. Właśnie poznanie ludzi, którzy tak jak ja, kochają muzykę, śpiew, nawiązanie z nimi relacji, jest dla mnie największą nagrodą - zapewnia.

Chłopak z Sosnowca, czyli następca Jana Kiepury?

Mówią o nim drugi Jan Kiepura. Porównanie może nieco boomerskie, ale jeśli poznamy bliżej Antoniego Zimnala, całkiem logiczne i uzasadnione. Z królem tenorów, którego 121. rocznicę urodzin obchodziliśmy w tym roku, ma naprawdę wiele wspólnego. Po pierwsze, Antoni także może powiedzieć o sobie „chłopak z Sosnowca” - tu mieszka i uczy się w liceum Staszica. Po drugie, śpiewa pięknie (nawet w Operze Śląskiej, bo tu należał do Dziecięcego Chóru), po trzecie, ma w sobie szarmanckość, urok i wdzięk, a także elegancję i można powiedzieć, że jest trochę z minionej epoki. Po czwarte, kobiety go uwielbiają. Ale ujmuje nie tylko swoim wyglądem i talentem.

Mimo iż 3 stycznia 2024 roku skończy dopiero 18 lat, jego dusza z pewnością ma więcej. Świadczy choćby o tym jego fascynacja repertuarem Zbigniewa Wodeckiego. To właśnie przebój artysty „Zabiorę Cię Dziś na Bal”, który wykonał podczas Blindów, zapewnił mu awans do kolejnych etapów programu „The Voice of Poland”. Przyznawał też, że chciałby zaśpiewać na jednej scenie z Frankiem Sinatrą, Eltonem Johnem, Elvisem Presleyem. Ceni też śpiewaków operowych, takich jak Andrea Bocelli czy Andrzej Lampert. Ten ostatni jest solistą Opery Śląskiej. I, co ciekawe, zanim zaczął kreować role operowe, działał też w bardziej rozrywkowych kręgach muzycznych. I brał udział w telewizyjnej „Szansie na sukces”, gdzie, uwaga zajął drugie miejsce w finale piątej edycji programu.

Z Antonim rozmawialiśmy na łamach DZ w czerwcu 2022 roku. Miał wtedy za sobą nagranie świątecznej „Kołysanki Józefa” i teledysk do utworu Eda Sheerana, gdzie grał na gitarze. Wtedy poznaliśmy go jako utalentowanego, dobrze rokującego ucznia. Poza pięknym wokalem, Antoni grał już wtedy na fortepianie, skrzypcach czy wspomnianej gitarze. Już podczas tej rozmowy miał dość sprecyzowane plany, jak na 16-latka, mówiąc o tym, że lubi połączenie muzyki rozrywkowej z klasyką i chce zostać artystą, nie showmanem.

Po jego występie w „The Voice of Poland”, gdzie doszedł do finału i zajął II miejsce, z pewnością można stwierdzić, że jest coraz bliżej do spełnienia marzeń o byciu artystą. Ale jak się okazało, na scenie, w programie rozrywkowym, przed milionową publicznością oglądającą go w telewizji , czuje się wspaniale. Zatem może byciu artystą nie zaszkodzi czasem bycie showmanem?

Nie podoba mi się selekcjonowanie, ale cenię możliwość rozwoju

Do konkursów go nie ciągnęło, generalnie uważał je za stratę czasu. Co wpłynęło na to, że postanowił spróbować swoich sił w „The Voice of Poland”?

- Nie lubiłem konkursów, bo nie podobało mi się selekcjonowania uczestników na lepszych i gorszych, na zasadzie gorszy przegrywa, lepszy wygrywa. Zawsze wydawało mi się , że jest to mocno demotywujące. Generalnie moja wizja konkursu odbiegała od tych zwyczajowych - przyznaje.

- Do „The Voica” poszedłem trochę w innym celu. Dla zdobycia doświadczenia i poznania świata artystycznego od podszewki. Chciałem też zobaczyć, jak czuję się przed kamerą - mówi. - W poprzedniej naszej rozmowie z DZ podkreślałem, że wiele dla mnie znaczy mentor, trener, praca z doświadczoną osobą ma dla mnie wymiar prestiżowy. I to też dostałem w tym programie. Dane mi było poznać wiele wspaniałych osobowości sceny muzycznej, a przede wszystkim Marka Piekarczyka, od którego bardzo wiele się nauczyłem. To jest dla mnie niezwykle cenne i z tego najbardziej się cieszę - podkreśla.

Chociaż trenerów było kilkoro, no i nie było też pewne, który odwróci swój fotel, Antek nie miał wątpliwości, u kogo chciałby szlifować swój muzyczny talent.

- Od początku wiedziałem, że jeśli będę miał taką możliwość, to wybiorę pana Marka. Dużo o nim słyszałem, a kiedy oglądałem poprzednie edycje programu, wzbudził we mnie nie tylko podziw, ale i sympatię. Ale podkreślę też, że mam wspaniałych mentorów spoza programu, którzy też stwierdzili, że właśnie on będzie dla mnie najlepszym trenerem, że najlepiej się zrozumiemy i mamy podobną wrażliwość muzyczną. Teraz, kiedy program się skończył, mogę potwierdzić, że była to najlepsza decyzja - zapewnia.

Udział w programie dał mu naprawdę wiele. - Chciałem odkryć swoją ścieżkę, bo jednak zastanawiałem się, w którą stronę pójść. Program pokazał mi, że klasyka w rozrywce może istnieć. Zaskoczyła mnie atmosfera na planie, taka pozytywna. Fajnie było wejść do miejsca, które widziało się tylko w telewizji. Ludzie, relacje, które stworzyliśmy, nie myślałem, że będą tak wyjątkowe, dobre - podkreśla.

Najbardziej stresującym momentem był dla niego etap drugi, czyli bitwy. -

- Miałem dobrego rywala i to był etap najtrudniejszy, gdzie prawdopodobieństwo odpadnięcia było największe. Przed bitwą byłem chory i pojawiły się obawy, czy wyzdrowieję, trzy dni przed występem leżałem jeszcze z gorączką. Na szczęście w dniu występu czułem się już bardzo dobrze. Ale na stres wpłynęło jeszcze kilka innych czynników. Zmiana formuły, krzesło trenerskie na środku, konkurencja jeden na jeden. No i kwestia wyboru utworu, czasu, który miałem na jego przygotowanie. Na Przesłuchaniach w Ciemno miałem swoją piosenkę, z którą czułem się pewnie, fortepian, który redukuje u mnie stres. Byłem pewien, że będę z siebie zadowolony. to wszystko sprawiło, że wtedy podszedłem kompletnie bezstresowo - wspomina.

Co ciekawe, stres dopadł go w jeszcze jednym momencie. Kiedy oglądał swój debiut na ekranie, w gronie rodzinnym, to mimo iż znał wyniki (część odcinków była nagrywana wcześniej), poczuł się lekko zdenerwowany.

- Mój debiut w telewizji śledziliśmy z całą rodziną. Wtedy byłem jednak zestresowany! Wynikało to jednak z kwestii tego, jak wypadnę w takiej scenerii, przestrzeni telewizyjnej, która wcześniej nie była mi znana - opowiada. Na szczęście ten stres szybko minął. Kiedy wszystko było już jasne i wspólnie z rodziną można było świętować zwycięstwo w przesłuchaniach w ciemno, do drzwi zapukali sąsiedzi z gratulacjami. - Zrobiła się z tego oglądania wielka impreza. W październiku była powtórka. Te odcinki, które nie były prezentowane na żywo i mogliśmy je śledzić razem, stały się jednocześnie pretekstem do rodzinnych spotkań. To było super - wspomina.

Mimo iż jest uczniem prestiżowej szkoły, z wysokimi wymaganiami, na szczęście udział w programie nie wpłynął negatywnie na jego naukę. Podkreśla jednak, że bardzo pilnował, aby nie mieć zaległości. I wbrew pozorom, nie opuścił wielu zajęć. Najtrudniej było w finałowym etapie, kiedy odcinki emitowano na żywo i wtedy faktycznie musiał spędzić więcej czasu w stolicy. - W moim liceum jest wysoki poziom, zwraca się uwagę na systematyczność. Nie spodziewałem się, że otrzymam tak duże wsparcie od nauczycieli, dzięki którym udało mi się wszystko nadrobić bez problemu. Tylko ostatnie dwa tygodnie byłem bardziej nieobecny. Na dziś (czwartek, 30 listopada- przyp.red.) nie mam problemu z zaległościami. Poza zrozumieniem nauczycieli, świetnie zachowali się też moi koledzy. Moja klasa zrobiła mi wspaniałe przywitanie, dostałem nawet od nich prezent. To lubię w mojej szkole, która poza tym, że stawia na wysoki poziom nauki, buduje też poczucie wspólnoty, dba się o taką wręcz rodzinną atmosferę - podkreśla Antoni.

Zdobyłem doświadczenie. To jest mój sukces

Od początku miał silne, psychiczne zaplecze - rodzina, znajomi, nauczyciele z różnych kręgów. Może też dlatego jest odporny na krytykę, podchodzi do niej ze stoickim spokojem, filozoficznie. - Cieszyłem się każdym miłym komentarzem, lubię otrzymywać komplementy i dobrze się z tym czuję. Presja była tylko przed samym sobą, żebym był zadowolony z siebie - podkreśla. Trudno jednak nie pomyśleć, że był o krok, aby stanąć na najwyższym, muzycznym podium. W kręgach sportowych panuje opinia, że srebrny medal, czyli II miejsce, jest gorszy od brązowego. Podobno zdobywcy trzeciego miejsca cieszą się bardziej niż ci, którzy byli o krok od bycia tym numerem jeden. Z drugiej strony, psycholog olimpijska, Katarzyna Selwant, w swojej książce stawia tezę, że drugie miejsce jest lepsze... od pierwszego. Daje bowiem motywację do dalszego działania, ale bez presji, ze spokojem. Drugi może, ale nie musi. A od tego, który został pierwszym, oczekuje się już tylko bycia „naj”.

- W programie nie było lepszych i gorszych. Tu wracam znowu do kwestii tej swoistej „selekcji”. Można powiedzieć, że były osoby, które powinny pracować więcej...chociaż uważam, że każdy powinien się rozwijać. To, że zająłem drugie miejsce nie znaczy dla mnie, że jestem gorszy od Janka, ani że jestem lepszy od 98 osób, które brały udział w przesłuchaniach. Natomiast jestem z tego miejsca dumny. Odbieram to jako sukces, fakt , że z Jankiem zaliczyliśmy najwięcej występów jako finałowa dwójka. Kwestia znaczenia miejsca na podium...nie rozważałbym tego. Cieszę się ze zwycięstwa Janka, polubiliśmy się, zbudowaliśmy fajne relacje i życzyliśmy sobie jak najlepiej. Tak samo dobrze życzyłem Michałowi, Becky, Mai. Uważam także, że Janek jest na etapie, na którym był bardziej gotowy na zwycięstwo niż ja. I w pełni wykorzysta nagrodę, czyli kontrakt fonograficzny. Już jest ukierunkowany, ma swój styl, swoje piosenki. Ja wciąż jestem na etapie zdobywania doświadczenia i rozwoju. Nie czułem parcia na pierwsze miejsce, wszyscy wiedzieliśmy, że tak naprawdę do końca nie mamy na to wpływu - podkreśla.

Zasiąść za kierownicą auta. Przejść się w białej marynarce, w upalny dzień włoską uliczką. A potem...

Już za chwilę, 3 stycznia, Antoni będzie świętował urodziny. - W dniu osiemnastych urodzin chcę wyjechać na ulicę, samodzielnie prowadząc samochód. To moje marzenie na tę chwilę i sprawa, o której myślę, mając w głowie to, że będę za chwilę pełnoletni - śmieje się Antek. Wcześniej oczywiście będą święta, spędzone rodzinnie. I na pewno będzie sporo muzyki. Czy wystąpi podczas wigilijnej kolacji w marynarce z programu, która tak mu się spodobał, że sobie ją kupił? - Marynarka rzeczywiście jest super. Muszę sobie jeszcze do niej kupić odpowiednie spodnie. Nie wiem, czy włożę ją podczas świąt. Ona jest taka bardziej letnia, wyobrażam sobie raczej, że zakładami ją w letni dzień, spacerując włoskimi uliczkami, z gelato w ręce - rozmarza się nieco Antoni. To plany na zimę, wakacje...a na zawodową przyszłość?

- Mam jeszcze sporo czasu na decyzje, nie chcę rzucać słów na wiatr, natomiast Akademia Muzyczna nadal pozostaje wśród moich planów. Na pewno nie rozstanę się z muzyką i nie zmieniam zdania, jeśli chodzi o repertuar. Muzyka klasyczna w rozrywce, ta dawniejsza, rządzi. Jest przepiękna i ją będę pokazywał w swojej twórczości. Czy spodoba się to szerszej publiczności, zobaczymy. Wydaje mi się jednak, że tak. Sięgając po ten repertuar udało mi się przecież zyskać fanów, za co jestem wdzięczny i ten odzew potwierdza, że to może się podobać. Ludzie chcą wracać do klasyki, a ona ma wiele twarzy. W programie miałem 12 występów na scenie. Program daje szanse się zaprezentować, ale to za mało czasu, aby się odkryć. Zresztą, to byłoby chyba nudne, tak od razu pokazać siebie. W tym też tkwi siła, tajemnica i piękno oraz różnorodność odcieni muzyki. I na pewno będę chciał to pokazać.

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera