Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszarawa: Powódź to nieszczęście? Niekoniecznie, bo może też być żyłą złota dla gminy

Teresa Semik
Państwo na odbudowę infrastruktury po powodzi przeznacza zawsze znaczne środki
Państwo na odbudowę infrastruktury po powodzi przeznacza zawsze znaczne środki arc.
Gdyby nie powódź, wójt Koszarawy Władysław Puda nie pokryłby asfaltem żadnej polnej drogi, bo nie ma z czego. A tak za kasę na usuwanie szkód po powodzi odbudował nawet most, którego nie było

Najpierw deszcz przynosi wodę, a potem woda zapewnia deszcz pieniędzy. Dzięki temu życie w gminie jakoś się kręci. Można "odbudować" polną drogę gminną Do Dyrdzioka (1105 m), z trawiastej na asfaltową, za pieniądze na usuwanie szkód po powodzi. - Jakiej powodzi!? Przecież tu nie ma nawet strumyka - dziwi się co prawda zagadnięty góral, ale może pytałam niewłaściwą osobę, co sugeruje Andrzej Szczeponek, zastępca dyrektora Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim.

Przy Dyrdzioka stoi kilka domów na początku i na końcu drogi. Jest też trochę działek rodziny wójta. - Gospodarstwo moich teściów składa się z 50 działek, a moich rodziców - z 20 działek. Praktycznie mamy pole przy większości dróg w Koszarawie. Co ja na to poradzę? - pyta wójt Władysław Puda.

Drogi budowane "po powodzi" wprawdzie przypominają ścieżki rowerowe polane asfaltem, są strome i wąskie, ale ludzie się cieszą. - Nie chcą tylko oddać na nie nawet piędzi swojej ziemi. Dlatego są wąskie, na 3-4 m - tłumaczy wójt.

Na usuwanie skutków powodzi z 2010 roku Koszarawa dostała dotąd ponad 6,1 mln zł, ostatnią transzę (1,5 mln zł) rok temu. Dla gminy, której dochody własne oscylują wokół 200-300 tys. zł, to wręcz żyła złota. Jedyna, żeby bez kredytu inwestować. Dlatego wójt Puda liczył na jakąś sumkę też w tym roku, ale akurat, jak idą wybory, urzędnicy wojewody śląskiego odmówili dalszego naprawiania szkód, a nawet zapowiedzieli kontrolę tego, co już Koszarawie przekazali.

Kiwanie państwa?

Może nowy wojewoda powinien zacząć urzędowanie też od sprawdzenia, jak wydawano w ostatnich latach publiczne pieniądze, likwidując szkody po powodziach, huraganach, trąbach powietrznych. Nieprawidłowości wykazywała Regionalna Izba Obrachunkowa, zwracał NIK. Społeczna solidarność nie pozwalała zginąć ofiarom, z państwowej kasy szczodrze sypie się grosz. I dobrze, ale to nie może prowadzić do ośmieszania prawa i kiwania państwa.

Jak w filmie o cudach Jańcia Wodnika, tak w gminie Koszarawa woda potrafi płynąć w 2010 roku z pominięciem prawa grawitacji - pod górę. Inaczej nie da się wytłumaczyć wielkich szkód, jakie rzekomo poczyniła woda w polnych drogach z dala od potoków, usuwisk. Ale w Koszarawie są większe cuda. Woda zabrała most, którego nie było w miejscu, gdzie rok temu został zbudowany za pieniądze na usuwanie szkód po powodzi. Szukali już tego mostu urzędnicy wojewody, bo się chyba zorientowali, że tych cudów coś za dużo jak na jedną gminę. - Nie było tu mostu w czasie powodzi w 2010 roku - potwierdza Czesław Chrząszcz, a on chyba wie, bo mieszka naprzeciwko. Cieszy się, że wójt go teraz zbudował - dla dwóch domów oraz baru. Za 300 tys. zł.

Dziel i rządź!

Koszarawa leży na granicy województwa śląskiego i małopolskiego. Liczy niespełna 2,5 tys. mieszkańców. Wieś biedna, żyjąca dzięki subwencji państwa. I powodziom. Wtedy wójt, emerytowany wojskowy, absolwent Dęblińskiej Szkoły Orląt, może się wykazać. Gdyby jeszcze inwestując traktował wszystkich mieszkańców z taką samą troską, pewnie nikt we wsi by nie podnosił, że to niemoralne, a może nawet coś gorszego takie podawanie, że była powódź, ale bez przesady, nie wszędzie. Widzą, na przykład, że na drodze Pająkówka powódź skończyła się jakoś tak dziwnie w pobliżu domu brata wójta i tam jest nowy asfalt. Albo woda dotknęła szczególnie trawiastą drogę Wydowki, gdzie pole ma radny z ugrupowania wójta. Drogę do Kubicy, przy której z kolei mieszka wójt i jego rodzina, remontowano rok temu też na koszt powodzi. - A dlaczego nie wskazuje pani na drogi zbudowane z korzyścią dla moich oponentów? - denerwuje się wójt. - Dlaczego nie pyta o inwestycje, które oni zablokowali, na przykład budowę wyciągów. Bo w tym rejonie też mam jakieś pole? Mam.

Władysław Puda jest wójtem, odkąd powstał samorząd, prawie 25 lat. Dziś ma władzę absolutną, choć zdążył się skłócić z połową mieszkańców. Kolejne wybory wygrywa kilkudziesięcioma głosami. Zdążył skłócić się z sąsiednią wsią, Przyborowem, która wystąpiła z gminy Koszarawa i przyłączyła się do sąsiedniej Jeleśni, bo, jak mówią byli samorządowcy, dbał tylko o swoich.

W ubiegłym roku rzuciło mandatami siedmiu opozycyjnych radnych Koszarawy. - Nie chcieliśmy autoryzować wydatków wójta na usuwanie skutków powodzi tam, gdzie powodzi nie było, bo to nie jest uczciwe - przekonują, ale ujawniać się nie będą. Nie chcą zadzierać z sąsiadami i z wójtem, a tu wszyscy się znają. Wcześniej obniżyli swoje diety do symbolicznej złotówki, żeby dorzucić coś dzieciom w szkole i strażakom na ubrania. Obniżyli też pensję wójtowi z 7,9 do 6 tys. zł. Spór na całego.

Mieszkańców mało on obchodzi, ale trudno wielu pojąć, jak woda zniszczyła drogę na przełęcz Klekociny, gdzie Koszarawa sąsiaduje z Zawoją. Była polna, przeważnie trawiasta, na szerokość jednego wozu. Komisja gminna zapisała: woda "wymyła nawierzchnię i podbudowę". Straty wyszacowała na 400 tys. zł, a za rok gminni eksperci byli już pewni, że naprawa ma kosztować aż 700 tys. zł (924 m).

Dwa lata po powodzi przyjechali z Katowic eksperci wojewody i na miejscu sporządzili notatkę służbową, że negatywnie weryfikują straty, jakie miały powstać na Klekocinach. Koszarawa, jak wiadomo, słynie z cudów i dokładnie rok później, w 2013 roku ta sama Alina Palka, inspektor wojewódzki, znów przeprowadziła wizję i tym razem zauważyła, że jednak jest "wymyta podbudowa i zniszczone odwodnienie". Naprawa drogi trawiastej, gdzieniegdzie kamienistej, ma kosztować 700 tys. zł. To nie jest koniec cudów. Wójt z końcem ubiegłego roku położył na niej asfalt za połowę tej ceny. Wprawdzie boki już są spękane tu i ówdzie, ale nie bądźmy drobiazgowi. Droga kończy się w krzakach, bo dalej jest już granica gminy, a wójt Zawoi nie był zainteresowany, by ją kontynuować po swojej stronie. - To nie jest droga donikąd - tłumaczy dyr. Szczeponek. - Tam ludzie mieszkają.

Trudno radości ludzi nie podzielać. Cieszą się też mieszkańcy przy drodze Pod Halę, choć jest tylko dla zuchwałych kierowców i tylko na lato. Po majowej powodzi 2010 roku koszt kilometra jej naprawy ("wymyta i częściowo zerwana nawierzchnia") wyszacowano na 700 tys. zł, ale i tu udało się cudownie zbić koszt do 300 tys. zł. - Jaka powódź? Tu nigdy powodzi nie było - przekonuje pan Jędrek, który tu mieszka i chyba wie. Wycina drzewa w lesie. - Pojedzie pani za składem drewna ostro w górę przez las, tam jest ten nowy asfalt - dodaje.

Prawo nie zawsze wygrywa

Nikt nie kwestionuje potrzeby budowania dróg. Ani nikt nie zwalnia gminy z obowiązku dbania o tę infrastrukturę. Coś jednak kłóci się tu z poczuciem sprawiedliwości.

W komunikatach, które na bieżąco spływały do sztabu kryzysowego starostwa w 2010 roku, nie ma śladu, że w Koszarawie dochodziło do dramatów, bo wystąpiły potoki, nieprzejezdne są drogi. Żadnych strat w rolnictwie. - Mamy 52 drogi gminne, większość była zalana - zapewnia teraz wójt, a dyrektor Szczeponek dodaje, że trzy lata po powodzi można stwierdzić, czy woda wymyła drogę, nawet trawiastą. Za podawanie szkód, których nie było, wójt Koszarawy stanął przed sądem po powodzi w 1997 r. Skazany w pierwszej instancji, w ponownym procesie, w 2009 r., uniewinniony. Pod koniec ub. roku prokuratura w Żywcu nie dopatrzyła się, by teraz łamał prawo. Bo prawo nie zawsze wygrywa.


NIK ustalił, że szacowanie szkód w mieniu mieszkańców po powodzi w 2010 r. w Bieruniu przeprowadzono bez powołania komisji, jedynie na podstawie wniosków poszkodowanych oraz przeprowadzanych wywiadów przez pracowników socjalnych. Nieprawidłowo ustalono, równą dla wszystkich zalanych powyżej piwnic, maksymalną jednolitą kwotę zasiłku - 6 tys. zł, bez względu na wysokość strat.

W Czechowicach NIK wykrył, że z powodu błędu w szacunkach zasiłki na remont i odbudowę budynków zostały zawyżone o prawie 90 tys. zł.

Węgierska Górka w powiecie żywieckim nie zażądała od firm naprawiających szkody po powodzi w 2010 roku kosztorysów powykonawczych, wypłacając im prawie 600 tys. zł na podstawie jedynie wstępnych szacunków. Nie wyegzekwowała także kar umownych od firmy, która nie wywiązywała się z terminu.

Goczałkowice-Zdrój bezpodstawnie zleciły remonty infrastruktury komunalnej po powodzi w 2010 r. bez przetargu, choć w tym wypadku tryb przetargowy był wymagany, bo na jego przeprowadzenie gmina miała wystarczająco dużo czasu - ponad pięć miesięcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!