18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Czyż z TVP Info: Jestem góralem spod Czantorii [SPACER WIDEO]

Maria Zawała
Obojętnie gdzie będę mieszkał, zawsze będę chłopakiem z Goleszowa. Jestem ze wsi i nie wstydzę się tego - mówi Marek Czyż, znany dziennikarz. W rodzinne strony zabrał na spacer Marię Zawałę

Wyruszamy z Katowic. Umawiamy się, co oczywiste, w Bytkowie pod budynkiem telewizji. Redaktor Marek Czyż, dziś gwiazda TVP Info, właśnie w tej regionalnej stacji stawiał swoje pierwsze kroki na wizji w 1995 roku.

- Wcześniej studenckie Radio Egida, potem epizod w Radiu Katowice pod okiem Krysi Bochenek, następnie pierwsze w Katowicach komercyjne Radio TOP, no a później przez lata ten budynek w Bytkowie - wyjaśnia Marek, który do stacji TVP Katowice z pobliskich Siemianowic, gdzie mieszka z żoną i córką, ma zaledwie kilka minut drogi.

Zanim wsiądziemy do auta, robimy zdjęcie przy słynnej wieży nadajnika. Co rusz ktoś nas mija i pozdrawia. Jednak to nie gmach przy Telewizyjnej 1 w Katowicach jest dziś powodem powrotu do wspomnień, ani budynek TVS, regionalnej telewizji, której kształt współtworzył w latach 2009-2011, będąc jej twarzą i dyrektorem programowym, ale... Goleszów koło Cieszyna.

- Tam się urodziłem i spędziłem dzieciństwo. Tam mieszka moja mama. Poza tym to bardzo piękna część Śląska Cieszyńskiego. Uwielbiam tam bywać - mówi wyraźnie ucieszony, że udało mu się wyrwać ze stolicy, gdzie od 2011 roku pracuje w TVP Info, prowadząc programy takie jak Forum, Info Serwis, Info Dziennik oraz Minęła dwudziesta.

- Goleszów zawsze był i będzie moim miejscem na ziemi. Tak, jestem wieśniakiem i się tego nie wstydzę - mówi z dumą.

Dojeżdżamy do Goleszowa. - Jak to możliwe, że nigdy tu nie byłam - nie ukrywam zachwytu nad widokiem kwitnących wszędzie magnolii. - Tu, w okolicach Cieszyna, jest ich całe mnóstwo - wyjaśnia Marek. - Na naszym podwórku też już pewnie zakwitły - dodaje.
Mijamy dziwne ruiny. - To po Cementowni Goleszów. Mój Boże, kiedyś to był zakład, który zatrudniał kilka tysięcy ludzi na kilkanaście tysięcy mieszkańców gminy. Było oczywiste dla wszystkich, że jeśli ojciec pracuje w cementowni, to syn też będzie - opowiada Marek.

Faktycznie, choć Goleszów miał zawsze charakter miejscowości rolniczej, ludzie żyli tu głównie z wypalania wapna, a pod koniec XIX wieku wybudowano fabrykę cementu, której produkty, szczególnie cement wodoodporny, znane były w świecie.

- Ale okazało się, że cement nagle przestał być potrzebny, a margla, czyli surowca, z którego go robiono, zaczęło brakować, no i cementownię zamknięto i zaczęto wyburzać. Żal patrzeć, jak znika w oczach - mówi Marek, pokazując ruiny. - Ropiejąca rana w tej gminie, coś okropnego - dodaje.

A to miejsce naznaczone historią. W czasie wojny w tej właśnie cementowni oraz pobliskim kamieniołomie pracowali więźniowie obozu oświęcimskiego, głównie Żydzi. Podobóz Auschwitz-Birkenau, znajdujący się w Goleszowie, uległ likwidacji w styczniu 1945 roku.

Jedno z wyrobisk, z którego czerpano margiel - kamień zwany złotem cemenciarzy - zalano wodą. Tak powstało magiczne miejsce. Przynajmniej dla młodego Czyża.

- Najcudowniejsze w całej gminie, riwiera mojej młodości, ileż ja tu godzin przesiedziałem - wzdycha Marek do wspomnień rozmarzonym tonem w głosie. Pokazuje mi piękny zielony staw ukryty między wzgórzami. A właśnie... staw też nosi dziś nazwę "Ton". Urokliwe miejsce. Gdy popatrzeć na nie z góry, wygląda jak jedno z tych cudownych austriackich górskich jeziorek.

- Kiedyś było strasznie zaniedbane. Ale dla mnie jest absolutnie symboliczne. Przychodziliśmy tu z kolegami i spędzali nad wodą naprawdę dużo czasu. Dziś wędkarze urządzili tu cywilizowane miejsce do rybaczenia - chwali ich z dumą.

- O, tam był taki pomost ze starych podkładów kolejowych. Przesiadywaliśmy na nim z kolegami godzinami. Godzinami - podkreśla - gadając o niczym.

Przede wszystkim jednak latem pływali, choć głęboko tu na kilkanaście metrów, ale za to woda ma niezwykłą klasę czystości.

- Jakie tu raki można znaleźć... Gołymi rękami je wyciągaliśmy - opowiada Marek. - Niewiele razy zdarzyło mi się jeść raki, ale nigdy nie w ekskluzywnej restauracji, tylko właśnie tu, w Goleszowie, gotowane w starym wiadrze - wyjaśnia.
Rodzice, jak przyznaje Marek, nie mieli pojęcia, co ich dzieci robią po lekcjach nad stawem. A do głowy przychodziły im różne pomysły.
- Zimą na przykład graliśmy w hokeja, ślizgając się na butach po lodzie, a za krążek robiła puszka po sardynkach. Nikt nie myślał, że lód się może zarwać - przyznaje ze skruchą.

Jedziemy dalej, na skocznię. Tak, w Goleszowie są narciarskie skocznie, na których Marek Czyż... nie został Adamem Małyszem.

- A mogłem, bo Apoloniusz Tajner, trener Adama, też pochodzi z Goleszowa, wielu skoczków tu zaczynało, ale mnie do tego nie ciągnęło - opowiada.

Za to zjeżdżać na tyłku z kawałkiem igielitu pod siedzeniem wyrwanym ze skoczni to i owszem, lubili latem robić. - Oj, bolało, jak się igielit wysmyknął, bo tarcie jest tu nieprawdopodobne - tłumaczy.

Choć wychował się w górach, zimowe sporty zdecydowanie nie są jego domeną, jak nam się udaje po chwili ustalić, gdy zmierzamy w stronę góry Chełm.

- Tu był najbliższy wyciąg narciarski - pokazuje - ale nigdy tam na nartach nie jeździłem, nie wiem, nie brało mnie to, choć wielu moich kolegów nawet do szkoły przybywało na nartach - przypomina sobie, zastanawiając się, dlaczego nie on.

- Dostałem kiedyś pod choinkę w wieku lat 8 piękne "Regle 16", plastiki, na owe czasy coś wyjątkowego i zaawansowanego technologicznie. Zapięcia klamrowe ze sprężyną na but, można było tam wkładać każdy rodzaj obuwia. Ja miałem zwykłe kozaczki. Może dlatego mi się nigdy narciarstwo nie spodobało - sam sobie odpowiada.

Jeździli na tzw. Polokowej łączce. - 150 metrów u sąsiada, ale dla nas to był stok jak w Kitzbühel. Tam się szusowało. Mnie wystarczyło - kwituje temat nart.

Dojeżdżamy na miejsce. Widoki na Goleszów i okolice jak z bajki. Na szczycie Chełmu (451 m n.p.m.) znajdowała się kiedyś szkoła szybowcowa. Powstała w 1932 roku. Stoi jeszcze zbudowany przed wojną drewniany hangar z przybudówką.

- Kawał historii polskiego szybownictwa - wyjaśnia Marek, ale wzrokiem sięga w stronę żółtych budynków stojących nieopodal.
- Tu było nasze eldorado - wyjaśnia tajemniczo - to znaczy kolonistki, które przyjeżdżały tu latem z całej Polski, a nawet z zagranicy. Pamiętam dość silnie kolonię z NRD... - wzdycha.

Nocami wspinali się z kolegami trzy kilometry pod górę, by, jak mówi, poszerzyć krąg przyjaciół. - Zapewniam, że było warto. Zawsze można było na Chełmie trafić na młodych ludzi odmiennej płci spragnionych nowych wrażeń. Udawaliśmy przed rodzicami, że idziemy spać do namiotu kolegi w ogródku - śmieje się i trochę ze smutkiem przygląda, jak niszczeje stary basen, ławki, na których tyle się nasiedzieli podczas romantycznych nocy, pordzewiałe...
- Liceum kończyłem już w Cieszynie. Tam poznałem swoją przyszłą żonę, z którą jestem po dziś dzień. Noce na Chełmie odeszły w przeszłość - stwierdza.

Za to goleszowska podstawówka zajmuje w jego wspomnieniach bardzo ważną część. - Chodziły do tej szkoły trzy pokolenia mojej rodziny - babcia, tata i ja. Moja córka już nie, bo wyemigrowaliśmy do Siemianowic - tłumaczy.

Pod szkołą w Goleszowie skwerek, fontanna. - Pewnie zbudowane za unijne pieniądze, ładnie, ale wolałem, jak stały tu warzywniki. Fajniejszy klimat.

W szkole kończą się lekcje. Większość nauczycieli już w domu, tylko garstka dzieci ćwiczy jeszcze wf na boisku. Woźna wpuszcza nas do środka, bo przecież dobrze zna Marka. Jak każdy w Goleszowie.

- O, pan z telewizji - przekrzykują się dzieciaki i zaraz rzucają mu piłkę. Wchodzimy na chwilę do klasy.

- Za moich czasów były tu szatnie. Wiele się zmieniło. Pewnie na lepsze - stwierdza Marek, choć stare drzwi do szkoły podobały mu się bardziej.

Robimy kilka zdjęć i ruszamy dalej. Obowiązkowo do kościoła, w którym młody Czyż, jak każdy katolicki chłopiec we wsi, musiał służyć do mszy. - Nie musiałem, ale chciałem, bo mnie to wówczas nobilitowało - przyznaje.

Kościół pod wezwaniem św. Michała Archanioła jest jednym z dwóch we wsi. Drugi to kościół parafii ewangelicko-augsburskiej.

- Katolicy są tu w mniejszości, może dlatego zabrakło kiedyś funduszy na drugą wieżę, ale dzięki temu nasz kościół jest niezwykły - opowiada Marek.

Powoli nasz spacer dobiega końca. - Cóż, trzeba wracać, ale na szczęście mam wolne w majówkę, więc pobędę trochę z rodziną - cieszy się Marek.

Świat wielkiej polityki zostanie w Warszawie, świat wspomnień z dzieciństwa na zawsze w Goleszowie. - Jestem góralem spod Czantorii. Tak naprawdę byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, gdybym mógł na te góry patrzeć codziennie, ale cóż, praca wzywa do Warszawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!