Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma dnia bez płakania

Grażyna Kuźnik
Ola z babcią jak co roku zapaliły znicz. Odżyły wspomnienia
Ola z babcią jak co roku zapaliły znicz. Odżyły wspomnienia ARKADIUSZ ŁAWRYWIANIEC
Ola Glanc zapaliła wczoraj świeczkę na pomniku pamięci ofiar katastrofy hali MTK, ale wie, że cztery lata stała gdzie indziej, gdy dach runął na nią i matkę. Trzymały się za ręce, nagle podmuch rozdzielił je na zawsze. Gdzie to było, w jakim punkcie pustego placu, który został po hali? Gdzie umierała jej mama? Ola rozgląda się bezradnie. Nadal nie może sobie dokładnie przypomnieć, co działo się z nią tamtego styczniowego dnia.

Kiedy po wielu godzinach ratownicy znaleźli w ruinach 13-letnią Olę, leżała sztywno przyciśnięta do muru, zasypana gruzem, ze złamaną miednicą, poraniona. Nie mogła mówić, patrzyła nieruchomo w głębokim szoku.

Jej matkę poszukiwano jeszcze przez trzy tygodnie; córka czekała na nią w szpitalu. Ojciec Oli, który też uratował się z katastrofy, nie miał sumienia powiedzieć jej prawdy; że nie ma nadziei. Gabriela Glanc była ostatnią ofiarą znalezioną w ruinach hali. Spadło na nią tyle żelastwa, blachy i śniegu, że ratownicy musieli ryzykować życiem, żeby ją wydostać. Chyba zginęła szybko, przyciskała do siebie dokumenty męża. Cały siemianowicki oddział hodowców gołębi się odnalazł, tylko jej, matki i żony miłośnika gołębi, zabrakło.

Życie po katastrofie nie wychodziło

Rok później Ola straciła też ojca. Przeszła kilka operacji, nie mogła wyjść z szoku, ze swojego smutku prawie nie mówiła - wspomina jej ciocia Ewa. Ale to już przeszłość, jest lepiej. Ola bardzo się zmieniła. - Pomogli jej czytelnicy Polski Dziennika Zachodniego, bo dzięki nim wyjechała na wymarzone wakacje. Ten gest sprawił, że Ola zaczęła w siebie wierzyć, nabrała sił, optymizmu - podkreśla ciocia Ewa.

Przedtem Ola bała się gdzieś wyjeżdżać sama, musiała mieć przy sobie kogoś, kto będzie za nią mówił . A teraz samodzielnie pojedzie na zimowy obóz w góry z Fundacji Rodzin Górniczych.

Ola uczy się w szkole gastronomicznej, ale nie mogła znaleźć miejsca na praktykę zawodową. Pracodawcom nie podobało się, że jest inna; nie odzywa się, jest nieśmiała, zamknięta w sobie i zawsze smutna. Niewiele ich obchodziło, że cudem przeżyła zawalenie się hali MTK, straciła tam matkę. Bez praktyki Ola nie mogła myśleć o zatrudnieniu po szkole.

- Współczucie innych szybko mija, pojawiają się nowe tragedie. Skrzywdzony człowiek staje się tylko kłopotem dla wszystkich - wzdycha dziadek Oli.
Właśnie przyszło do niego zawiadomienie, że sąd nie zwolnił go z opłat sądowych w sprawie, którą jeszcze ojciec Oli w jej imieniu wytoczył zarządcom hali MTK. Prawie 80-letni Tomasz Kapsa musi zapłacić blisko 3 tys. zł, jego odwołanie od tej decyzji odrzucono. On i jego żona, matka Gabrieli Glanc, obracają pismo w rękach. Co z nim zrobić?

- Nie mam tych pieniędzy. Czy chodzi o to, żeby chronić sprawców katastrofy przed takimi rodzinami jak nasza? Co nam zrobiła ta hala? Moja córka zginęła, wnuczka cofnęła się w rozwoju, a zięć załamał się i zmarł - mówi dziadek.

To Ola znalazła ojca martwego w domu, gdy wróciła ze szkoły

- Nie wiedział przed sobą przyszłości. Jeszcze wyremontował Oli pokój, żeby miała lepiej, gdy jego nie będzie. Potem ten telefon od wnuczki. Nie mogliśmy zrozumieć, co mówi. Potem uwierzyć. W końcu powiedziała, tato nie żyje. Była w szoku. Policja kazała nam natychmiast przyjechać - wspomina dziadek.

Ma trochę żalu do zięcia. To Jan Glanc hodował gołębie. Stał na dachu i dyktował Gabrysi przebieg lotów, a ona układała w głowie całą statystykę. I po co tak marnowali czas? Przecież im się nie przelewało. Gabi była na rencie, ciężko chora na serce. On był hutnikiem bez pracy, ciągle szukał nowej. Uciekali w gołębie przed zmartwieniami. Ale przyznają, że Ola była wtedy z nimi bardzo szczęśliwa.

Życie po katastrofie zięciowi nie wychodziło.

- Miał dosyć gołębi. Pracował jako konserwator w szkole, ale po kilku miesiącach odszedł. Żle się czuł - wzdychają dziadkowie.

Czy doczekają wyroku?

Po śmierci ojca Ola straciła już wszystko, co kochała najbardziej. Zamieszkali z nią dziadkowie, którzy dotąd nie widywali się z nią na co dzień. Byli przestraszeni odpowiedzialnością, jaka na nich spadła. A ona nie ułatwiała im kontaktu.
- Dźwigamy wielki ciężar, Ola jest przecież niepełnosprawna. Finansowo też nie jest łatwo, liczymy każdy grosz. A sąd każe nam płacić za to, że domagamy się sprawiedliwości - starszy pan kręci głową. Są starzy, chorują na cukrzycę, nadciśnienie, serce.

Nie wiadomo kiedy zakończy się trwający dopiero od ubiegłego roku proces karny przeciwko zarządcom i właścicielom MTK; specjaliści twierdzą, że za co najmniej trzy lata. Potem prawdopodobnie nastąpi apelacja. Tomasz Kapsa jest schorowany, nie wie, czy doczeka wyroku. Obliczyli, że razem z żoną mają prawie 160 lat.

W wychowaniu Oli pomaga brat jej mamy z żoną Ewą, ale ta rodzina już wcześniej przeżyła dramat. Wychowują dwójkę dzieci zmarłej siostry pani Ewy, mają też dwóch własnych synów. W ich gwarnym domu Ola coraz chętniej przebywa. Po wakacjach tak się zmieniła, że kuzyni jej nie poznają.

- Przedtem wciąż była smutna, nie spędzaliśmy ze sobą dużo czasu - przyznaje Łukasz, o rok młodszy od Oli. - Nie mogła nam opowiedzieć, co czuła, a nam było przykro, że tyle przeszła. Ale teraz zrobiła się weselsza, bardziej pewna siebie, częściej żartujemy. Jesteśmy rodziną i może na nas liczyć. Czekamy na to, że kiedyś nam opowie,co przeżyła.

Ola odżyła

Czytelnicy "Polski Dziennika Zachodniego" postarali się także o to, żeby Ola miała praktyki zawodowe.
Znalazło się dla niej miejsce w kuchni przedszkola nr 15 w Siemianowicach, pomaga tutaj kucharkom. Dziewczyna jest zachwycona.

- Nie mogłam trafić lepiej - zapewnia Ola.

Potwierdza to jej babcia. Wnuczka uwielbia swoje praktyki, opowiada, że każdy jest tam dla niej dobry. Wiele się już nauczyła, bo w atmosferze życzliwości wszystko jej lepiej wchodzi do głowy. - Po prostu odżyła - dodaje babcia.
Każda zmiana na lepsze w tym domu, w którym wypłakano tyle łez, jest zwycięstwem.

- Wciąż jeszcze płaczę po mojej córce, nie mogę się opanować, ale Ola nie jest już taka smutna. Przypomina trochę siebie sprzed czterech lat - cieszy się babcia.

Kiedyś Ola chętnie się śmiała. Na komunijnym zdjęciu Ola i Gabrysia też są wesołe, bo lubiły chichotać z byle czego. To ulubiona fotografia dziadków.

Do niedawna Ola, która przed katastrofą chodziła do szkoły sportowej, nie była pewna, czy zawód kucharki, który poznawała w szkole integracyjnej, jej się podoba. Było jej to obojętne. Inne dziewczyny opowiadały o praktykach, ona wciąż była odrzucana.

- Teraz po pracy w przedszkolu przychodzi zadowolona, coraz bardziej podoba jej się gotowanie. Nie wierzyłam, że tego dożyję - mówi babcia.

Ola nie umiała dobrze mówić, dlatego bała się wyjeżdżać gdzieś sama. Siedziała sama w domu. A jednak na wakacjach przekonała się, że to żadna przeszkoda, żeby poznawać ludzi, którzy też chcą ją poznać. Pierwszą połowę sierpnia spędziła na koloniach w Pogórzu, organizowanych przez parafię św. Szczepana w Katowicach-Bogucicach. Drugą nad morzem w Łebie, na koloniach fundacji "Andrzej" z Zabrza. Ma teraz wielu znajomych.

Widziała się z nimi na spotkaniu opłatkowym, na które została zaproszona przez bogucicką parafię.

- Poznałam koleżanki, piszemy do siebie. Dobrze się bawiłyśmy, były wycieczki, tańce, muzyka - wspomina Ola. To inna dziewczyna niż ta, jaką widziałam przed wakacjami.

Najgorsza jest samotność

Prokuratura oszacowała, że po katastrofie hali MTK jest 1300 pokrzywdzonych - tych, którzy przeżyli, i tych, którzy stracili bliskich. Polscy psycholodzy nie spotkali się z takim nieszczęściem. Ostatnia katastrofa na podobną skalę zdarzyła się ponad ćwierć wieku temu, gdy w wypadku samolotu w Kabatach zginęło 87 osób.

-W takiej sytuacji człowiek ma złamane mechanizmy obronne. Nie wie, jak to przyjąć, jak się wobec tej zgrozy zachować. Świat się mu skończył. Tak silne emocje, niewyrażone, odkładają się i mogą zniszczyć życie - uważa psycholog policyjny Małgorzata Chmielewska.

W takich chwilach najgorsza jest samotność. Osoby, które dotknęła katastrofa, jeszcze długo potrzebują pomocy specjalistów i wsparcia bliskich, ich poświęcenia. Zmiana życia i odnalezienie się w nim na nowo, mimo ogromnej straty, musi potrwać.

Niektórym jest ciężej. Oszacowano, że 8 proc. ludzi, którzy doznali jakiejś tragedii, cierpi do końca życia. Dotyczy to zwłaszcza dzieci, które były świadkiem śmierci ukochanych osób. I wciąż nie wiadomo, jak im pomóc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!