Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podróż w głąb siebie, czyli... „Klub cudownych kobiet”. Recenzja filmu

Adam Pazera
Polska premiera filmu odbyła się 20 października tego roku
Polska premiera filmu odbyła się 20 października tego roku materiały prasowe
Irlandzki film Thaddeusa O’Sullivana nosi tytuł „Klub cudownych kobiet”, a równie dobrze takim mianem można by określić plejadę znakomitych brytyjskich aktorek, których występy od lat cieszą oko widza.

Kinematografia wyspiarska miała szczęście do „cudownych kobiet”, takich jak: Maggie Smith, Judy Dench, Vanessa Redgrave, czy nieco młodszych - Julie Walters, Hellen Mirren, Kathy Bates. A mam wszak na myśli tylko te urodzone, mówiąc nieco eufemistycznie, „trochę wcześniej”. Żałować należy, że polskie kino nie potrafi (nie chce?) wykorzystywać talentu naszych pań, których rolami i urodą zachwycali się ongiś kinomani płci męskiej. I rzucam jak z rękawa: Halina Golanko, Małgorzata Pritulak, Alicja Jachiewicz, Elżbieta Starostecka i wiele innych. A Brytyjczycy potrafią... Pierwsza i ostatnia z wymienionych wcześniej Brytyjek (Smith i Bates) wraz z Laurą Linney i Agnes O’Casey tworzą w „Klubie cudownych kobiet” podróżniczy kwartet, który udaje się na pielgrzymkę do cudownych źródeł Lourdes, każda z misją uzdrowienia swego ciała bądź... duszy.

Rok 1967, osada robotnicza w okolicach Dublina. Oto trzy bohaterki: Lily, Eileen i Dolly. Ta najstarsza, Lily Fox, matka zmarłego tragicznie syna, Declana, modli się i kładzie kwiaty przy figurce Madonny, usytuowanej na wybrzeżu, obok znajduje się na skale zdjęcie młodego mężczyzny i napis: „Zabrało go morze w 1927 r. - 19 lat”. Z kolei w jednym z mieszkań Eileen szykuje się do wyjścia, zajmując łazienkę na dłuższy czas, a zniecierpliwiony mąż i gromadka dzieci z wnukami czekają przed drzwiami. Najmłodsza, Dolly wyjmuje w ukryciu przed mężem pieniądze ze schowka, szepcząc: „Oddam, Panie Boże”. Jest jeszcze czwarta, Chrissie, która po 40 latach nieobecności przyjechała na pogrzeb matki, Maureen. Trzy miejscowe panie wezmą udział w konkursie talentów, podczas którego nagrodą będzie pielgrzymka do Lourdes, druga nagroda to... połeć boczku. Trio kobiet chciałoby nazwać się „Lourdetkami”, ale już ktoś je uprzedził, więc zostają „Cudo-babkami”. Mimo wykonanej z werwą piosenki muszą zadowolić się jedynie drugim miejscem. Tymczasem powrót Chrissie po latach nieobecności, wzbudza u Lily i Eileen nieukrywaną niechęć, a nawet wrogość. Obgadują ją złośliwie („mleko przy takiej kiśnie”), siedząc przy stoliku po konkursie piosenki i patrząc nań krzywo. Eileen z przekąsem informuje Chrissie: „Nie sądziłyśmy, że zjawisz się po 40 latach”, a Lily dumnie odmawia przyjęcia pieniędzy za kwiaty na pogrzeb, informując wyniośle córkę zmarłej: „Twoja mama była święta”.

Tajemnicza przeszłość kładzie się cieniem na ich wzajemnych relacjach i nie ustępuje nawet podczas pogrzebu Maureen. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności podróż do miejsca świętego dla trzech kobiet urzeczywistni się. Każda z pań jedzie do sanktuarium ze swoją intencją: Lily, aby złagodzić trwający wciąż ból tragicznego wspomnienia sprzed lat (śmierć syna), Dolly - by wyjednać łaskę dla kilkuletniego syna Daniela, który od urodzenia nie wypowiedział ani jednego słowa, zaś Eileen zaniepokojona jest pojawieniem się niewielkiego guzka na piersi. Do grupy dołącza niespodziewanie przyjezdna Chrissie, która jest sceptyczna wobec zasłyszanych nadprzyrodzonych mocy w Lourdes, ale gdy w opuszczonym domu znajduje w komodzie bilet i pieniądze - matka od zawsze pragnęła pojechać do cudotwórczych źródeł - podejmuje decyzję o podróży. Znaczenie będzie miało też zdanie wielebnego ojca Dermonta: Maureen chciała tam jechać w intencji pojednania z córką! Pierwsze godziny wyprawy nie zmieniają wrogiej postawy Lily i Eileen wobec Chrissie. Eileen zazdrośnie uważa, że córka zmarłej przyjaciółki „zagięła parol” na przystojnego księdza (ta zupełnie niechcący podczas nocnej podróży autobusem oparła głowę o jego ramię).

W „Hotelu de Bernadette” w Lourdes przybyła „czwórka” ma przydzielone pokoje: w jednym zamieszkają Eileen i Dolly z synem, zaś Lily i Chrisse trafią do drugiego pokoju i to z jednym - choć szerokim - łóżkiem! Wizyta w grocie, gdzie w 1858 roku objawiła się wiejskiej dziewczynie, Bernadetcie Soubirous, Matka Boża, nie wpłynie znacząco na duchowość powątpiewającej Chrissie, ale kilkudniowe zamieszkiwanie z oschłą i schorowaną Lily, spowoduje otwarcie się obu skonfliktowanych dotychczas pań na urazy z przeszłości. Rozczarowana cudownym miejscem będzie rozchwiana w wierze Eileen, która spodziewała się cudów, też na własnym przykładzie. Zapyta miejscową siostrę obsługującą pielgrzymów o prawdziwe cuda: „Ile ich macie codziennie?” Otrzymawszy odpowiedź, że od tych nieco ponad stu lat były to „zaledwie” 62 udowodnione cuda, wybuchnie gniewem: „Czuję ogromny zawód! To przekręt”. Na co otrzyma mądrą odpowiedź od księdza Dermonta: „Do Lourdes przybywa się nie po cuda, ale po siły, by trwać, kiedy ich nie ma”. Jest Eileen typowym przykładem żalu zawiedzionego katolika, że nie doszło do cudu, kiedy zadaje pytanie: „Czemu nie mogę liczyć na cud, modlę się, chodzę do kościoła”. Osobiście, tak na marginesie, powiedziałbym jej: Pani Eileen, to tak nie działa, a czy dała pani chociaż szansę Panu Bogu i była u lekarza? Oczywiście nie była! (Polecam pani ewangeliczną przypowieść o faryzeuszu i celniku według świętego Łukasza). Ale znów padają krzepiące słowa wielebnego ojca Dermonta: „Zawsze jest nadzieja, nawet, jeśli nie zawsze wierzysz”.

Do cudów jednak dojdzie w przypadku czterech pań, choć nie doświadczą ich bezpośrednio (guzek nie zniknie, noga sędziwej Lily nie wydłuży się, Daniel nie zacznie mówić, choć...), wyprawa zmieni ich życie, odpokutowana zostanie zaogniona przeszłość: tajemnica, która łączyła trzy kobiety: Lily, Eileen i Chrissie.

Sceny pielgrzymki w sanktuarium Lourdes zostały przedstawione naturalnie, bez wyśmiewania, choć bawić może sytuacja, gdy w pewnym momencie wybiega z łaźni (miejsce, gdzie pielgrzymi zanurzają się w uzdrawiającej wodzie) mężczyzna owinięty jedynie ręcznikiem i wołający: „Zostaw, nie pchaj mnie tam, gdzie jest moje ubranie!”. A słowa te wykrzykuje w ojczystym języku...Polak! Widząc biegnącego mężczyznę: „To cud!” - zawoła wątpiąca dotychczas Eileen, ale wówczas siostra zakonna „sprowadzi ją na ziemię”: „To często się zdarza, oni tak reagują na lodowatą wodę!”.

Zabawne są sceny z mężami pozostawionymi przez żony, kiedy muszą oni radzić sobie sami, gdy wcześniej stanowczo nie wyrażali zgody na eskapadę małżonek. Sędziwy Tommy (mąż Lily), obawia się o swoje zdrowie, George (małżonek Dolly) - czy da sobie radę z drugim synem - małym brzdącem, a Frank (Stephen Rea) jak sobie poradzi z zakupami i przygotowaniem obiadu dla dzieci. W tym ostatnim wypadku sąsiadka, widząc Franka z pełnymi torbami, zawoła zdumiona: „Eileen doczekała się cudu! Robisz zakupy!”. A jakie będzie powitanie kobiet po ich powrocie przez osamotnionych mężów? Czy będzie to kolejny cud? Nic dziwnego więc, że oryginalny tytuł filmu to „The Miracle Club”!

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera