„Requiem d-moll” w Operze Śląskiej. Artystyczne rekolekcje z życia
Kluczowym wyróżnikiem jest to, iż muzyka została zilustrowana tańcem.
Jacek Tyski, choreograf, mówił przed spektaklem:
Nie widzę już innej inscenizacji „Requiem” niż taneczna, połączona z chórem. Ruch tancerzy inspirowany jest muzyką: mamy w niej emocje, harmonię, tempo. Dzięki temu mamy zobrazowanie, uplastycznienie muzyki Mozarta
I chociaż dla niego taka prezentacja utworu jest kompilacją muzyki, śpiewu i tańca, to po obejrzeniu spektaklu na scenie Opery Śląskiej, balet wysuwa się jednak na plan pierwszy. I...dobrze! Bo jest inaczej, świeżo, nowatorsko. A jednak – żeby nie straszyć co bardziej konserwatywnych melomanów – z pełnym zachowaniem powagi należnej temu dziełu.
Dojrzali do tematu życia i śmierci
Scena należy do nich. Do kilkunastu (dokładnie, chyba ponad dwudziestu) młodych tancerzy, którzy przez pełną godzinę, nie schodząc z niej nawet na moment, prezentują układy wymagające nie tylko umiejętności, techniki, kondycji, ale także dojrzałości i wrażliwości. Jacek Tyski był powściągliwy w przekazie przed premierą, podkreślając, iż chce, aby uczucia przekazane przez tancerzy, każdy odczytał przez pryzmat własnych przeżyć.
Symbolika jest więc z jednej strony konkretna i wyrazista, obrazująca nasze życie – drogę przez miłość, cierpienie, wybory. Z drugiej – mocno płynna, jeśli przefiltrujemy to przez osobiste spojrzenie, subiektywną perspektywę. Niewątpliwie to droga, którą przemierzamy upadając i podnosząc się. Droga, prowadzącą do Końca, który jest...Początkiem. Sacrum splata się z profanum, ale choreograf zaznacza, iż zależy mu, aby nie było tu zbytnich uproszczeń i analogii do jednej religii – katolickiej. I chociaż skojarzenia z Golgotą trudno uniknąć, myślę, że ten mistycyzm udało się poprowadzić tak, aby był właśnie wielowymiarowy, nie przypisany do jednego wyznania.
Młody, wielokulturowy (są tu osoby kilku narodowości) zespół Baletu Opery Śląskiej, przygotowywał premierę na październik ubiegłego roku. Już w trakcie pandemii, co samo w sobie było wyzwaniem – technicznym i psychologicznym. Nietrudno więc dostrzec tę wartość dodaną – oni pokazali własne uczucia: strach, ból, niepewność. I chociaż zabrzmi to może mocno kontrowersyjnie, ale pandemia im...pomogła. Pomogła, budząc uczucia, które w innym świecie, w innym czasie, musieliby sobie jedynie wyobrazić. Bo są tu oto u progu młodości, kariery, marzeń. Pandemia mocno to weryfikuje. Sprawia, że nagle tkwią w zawieszeniu. Nie wiedzą, jak potoczy się ich życie.
Martwią się o swoje rodziny, od których często dzielą ich tysiące kilometrów. Kiedyś, bagatela. Wystarczył samolot. Dziś, ten kontakt nie jest już taki prosty...Zatem dojrzewają. Także do przekazu uczuć. Nie tylko tych, które towarzyszą nam na początku życia, ale także przychodzących pod jego koniec.
Na początku, na scenie, mamy wrażenie pewnego chaosu. Jej kameralność sprawia też, że synchronizacja – dobra lub z potknięciami – jest widoczna jak na dłoni. Tu warto wspomnieć o pewnym triku, stosowanym już w Operze Śląskiej, który genialnie sprawdza się w wizualnym „poszerzeniu” – chórzyści stoją po bokach sceny, ale także na pierwszym balkonie (to już wprowadzono w czasach pandemii), soliści śpiewacy śpiewają z bocznej loży (konkretnie – z dwóch). To jest świetne posunięcie – z jednej strony, scena nam się rozrasta, z drugiej – widzowie mają wrażenie, że są jej częścią. A to ma niezaprzeczalny wpływ na odbiór wrażeń.
Nie przeocz
Chaos na scenie jest jednak pozorny. Kilka drobnych potknięć związanych z synchronizacją dużego zespołu nie przeszkadza (zresztą, gdyby scena była większa, zapewne nawet by ich nie dostrzeżono), bo najważniejszy jest przekaz emocji, które jest tu bardzo widoczny i mocno spersonifikowany.
Nie zapominajmy, że tancerze nie występowali przez wiele miesięcy. Widać więc w tym spektaklu nagromadzoną energię i tęsknotę za tym, co kiedyś było ich zawodową codziennością. Tancerze z każdą minutą coraz bardziej pokazują, jak umiejętnie potrafią połączyć przekaz zbiorowy z solistycznym.
Na szczególną uwagę zasługuje duet do „Lacrimosy” - Douglas De Olivieira Ferreira i Kyoko Ishihara stworzyli przepiękny, nasycony uczuciami obraz. Siła, łzy, rozpacz, nadzieja, ulotność, miłość – to wszystko mogliśmy tu zobaczyć. Młody Brazylijczyk jest dobrze znany widzom Opery Śląskiej – tańczy rewelacyjnie. Połączenie jego umiejętności technicznych, z wrażliwością
i subtelnością Kyoko, która uosabia eteryczność, sprawiła, iż był to niezapomniany występ, pełen wzruszeń i zachwytu (czemu wyraz dała publiczność, nagradzając brawami).
Ale takich scen było więcej. Świetna w solówce Ai Okuno, po której widać, jak bardzo kocha swój zawód i ciężko pracuje, czy bardzo sugestywny w swoim występie Keisuke Sakai , który świetnie zinterpretował muzykę. A rolę miał naprawdę trudną, pokazując jak jesteśmy obdzierani ze złudzeń, a chowając się pod pozorami i tak w końcu będziemy musieli skonfrontować się – z innymi, sobą samym i z Wielkim Nieznanym.
„Requiem d-moll” w choreografii Jacka Tyskiego to opowieść o naszych relacjach z innymi, ale przede wszystkim opowieść o naszych wyborach, uczuciach, dobrych i złych, które toczą nieustanną walkę w naszych duszach. O tym, z czym musimy zmierzyć się w każdym dniu. Bo nie zapominajmy, że takie właśnie jest życie – i to musieli sobie uświadomić młodzi ludzie, aby umiejętnie przekazać to każdym swoim ruchem, gestem, mimiką. Udało się. I na pewno ogromna w tym zasługa zarówno samego choreografa, jak i jego kilku asystentów.
Zobacz koniecznie
Chór, Orkiestra i śpiewacy wzmocnili przekaz
Przy tym wszystkim nie można zapomnieć o warstwie muzycznej. Chór doskonale wspierał tancerzy, podobnie jak Orkiestra pod dyrekcją Francka Chastrusse Colombiera. Warto podkreślić, że prawdziwą sztuką jest umiejętne wpasowanie, symbioza, nieuleganie pokusie eksponowania swojego ja, zagłuszania. Tu artyści Chóru i Orkiestry zrobili wszystko, aby wzmocnić przekaz baletu, ale nie zdominować, co mogłoby być błędem.
Tak samo zadbali o to śpiewacy-soliści, Ewelina Szybilska, Anna Borucka, Zbigniew Wunsch i Adam Sobierajski. Przyzwyczajeni do odgrywania ról pierwszoplanowych, skupiających uwagę widzów, tu byli mądrymi przewodnikami, którzy swoimi głosami prowadzili przez dzieło Mozarta. Na koniec dwa słowa o oprawie wizualnej.
Scenografia Dagmary Walkowicz ascetyczna, ale kontrastowa (postument, który z jednej strony dodał głębi scenie, a z drugiej swą mocną, „betonową” symboliką, w połączeniu z jasną podłogą również ma dodatkowy wymiar). Razem z projekcjami multimedialnymi Piotra Bednarczyka i światłem, nad którym panował Paweł Murlik, dała świetny efekt. Także dopasowane kostiumy autorstwa Marty Koncewoj – chórzyści w quasi-zakonnych habitach i pastelowe kreacje tancerzy, były trafnie dobrane.
„Requiem d-moll” trzeba zobaczyć. I – co ważne – nie musimy czekać, aż skończy się lockdown. Spektakl pokazany zostanie na antenie TVP Kultura w Wielki Piątek, 2 kwietnia. Można więc skorzystać z tych „artystycznych rekolekcji„. Naprawdę warto.
Musisz to wiedzieć
Bądź na bieżąco i obserwuj
Zofia Zborowska i Andrzej Wrona znów zostali rodzicami
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?