Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Janem Kawulokiem - byłym przewodniczącym Sejmiku Województwa Śląskiego

Mateusz Zarembowicz
Mateusz Zarembowicz
Jan Kawulok
Jan Kawulok Karina Trojok
Jan Kawulok - wieloletni samorządowiec. W ostatnich wyborach do Sejmiku Województwa Śląskiego zdobył ponad czterdzieści trzy tysiące głosów, co było najlepszym wynikiem w śląskim samorządzie. Z nominacji Prawa i Sprawiedliwości przewodniczący sejmiku, odwołany w wyniku zdrady marszałka Jakuba Chełstowskiego i grupy radnych, którzy odeszli z klubu radnych PiS zakładając związany z Koalicją Obywatelską klub radnych "Tak dla Polski".

Wniosek o pańskie odwołanie pojawił się tydzień przed pamiętną sesją, kiedy PiS stracił większość w sejmiku. Co działo się w dniach poprzedzających głosowanie tego wniosku? Czy były jakieś symptomy, które dawały panu cień podejrzeń, że to głosowanie może być skuteczne?

Z mojej strony nie było żadnych podejrzeń. Jeszcze jedenastego listopada braliśmy z panem marszałkiem udział w obchodach Święta Niepodległości. W uroczystościach tych poza marszałkiem brał udział Wojewoda Śląski i przewodniczący zarządu Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii - Kazimierz Karolczak. Słyszałem tam pozytywne wypowiedzi pod moim adresem.

Rozmawialiśmy, że sytuacja w sejmiku jest bardzo ustabilizowana, obrady są prowadzone sprawnie. Sejmik pracuje bardzo dobrze, a ranga przewodniczącego, który uczestniczy w wielu ważnych dla kraju i Śląska wydarzeniach jest doceniana. Tak minął piątek jedenastego listopada. Natomiast już trzy dni później, czternastego listopada, tuż po siódmej odebrałem telefon z kancelarii sejmiku, że wpłynęło pismo o moje odwołanie. Poprosiłem o przesłanie skanu tego dokumentu, gdy go otrzymałem, zwróciłem uwagę na jeden szczegół, który wskazuje, że wniosek o moje odwołanie mógł być przygotowany znacznie wcześniej. Pismo, na którym podpisali się radni klubów opozycyjnych miało odręcznie wpisaną datę. Dziwne również było uzasadnienie samego wniosku. Rzekomo przerywałem wystąpienia radnych, był też zarzut, że moje relacje z marszałkiem Chełstowskim są zbyt dobre. Osobiście uważam, że relacje przewodniczącego z marszałkiem powinny być dobre ze względu na regułę współpracy w samorządzie.

Było również oczekiwanie zmiany porządku obrad, tak by na najbliższej sesji wniosek był głosowany. Oczywiście nie było takiego obowiązku ustawowego, ustawa nie precyzuje tych kwestii. Zaledwie kilka godzin później, po godzinie dziesiątej pojawiły się wpisy radnych Platformy, że odwołanie będzie głosowane na sesji 21 listopada. Ta informacja wyprzedziła formalne procedury.

To ciekawe, szczególnie w kontekście innych przypadków, chociażby z Senatu, gdzie na głosowanie wniosku nad immunitetem marszałka Grodzkiego czeka się blisko dwa lata.

Tak, oczywiście. Jednak fakt, że tuż po złożeniu tego wniosku nastąpiła fala informacji medialnych o tym, że wniosek o moje odwołanie będzie głosowany jeszcze na tym posiedzeniu wywołał moje zaniepokojenie. Już po godzinie czternastej wpłynął kolejny wniosek o ujęcie tego punktu na najbliższej sesji. Obydwa wnioski zostały złożone w oparciu o różne przepisy. Drugi wniosek dotyczy uprawnienia opozycji, z którego wynika że na każdej sesji mogą złożyć jedną swoją uchwałę. Ten drugi wniosek może dowodzić, że ktoś się zorientował, że mogłem powziąć pewne podejrzenia, że ktoś z naszego środowiska może w sprawie mojego odwołania współpracować z opozycją.
Natychmiast skomunikowałem się z przebywającym na szczycie klimatycznym w Egipcie marszałkiem Chełstowskim. W rozmowie z nim zasugerowałem, że jeżeli nasza współpraca budzi jakieś jego zastrzeżenia, to mogę się podać do dymisji. Marszałek zapewnił mnie o wielkim uznaniu dla mojej fachowości, doświadczeniu zawodowym, zwrócił uwagę, że mamy większość w sejmiku i ją z pewnością obronimy. Postawa Jakuba Chełstowskiego mnie uspokoiła. Przed sesją dwudziestego pierwszego listopada pojawiały się różne informacje, z których mogło wynikać, że głosowanie może nie pójść po naszej myśli. Dla mnie to były plotki, choć zastanawiałem się co może dać opozycji odwołanie przewodniczącego. Nie jest to stanowisko wykonawcze.

Czy miał pan okazję kontaktować się z Jakubem Chełstowskim jeszcze później przed sesją, na której był głosowany wniosek o pańskie odwołanie?

Rozmawialiśmy dwudziestego listopada już po powrocie marszałka z Egiptu. Padło wtedy wiele deklaracji, że będziemy głosować przeciwko mojemu odwołaniu. Biorąc pod uwagę, że miałem potwierdzoną stuprocentową frekwencję w naszym klubie, nie było żadnego problemu żeby mnie nie wybronić od odwołania.

Przed samą sesją, już dwudziestego pierwszego listopada nastąpiło zebranie klubu PiS?

Tak tradycyjnie spotykamy się przed sesją na zebraniu klubu radnych. Tu już sprawa wniosku o odwołanie mnie ze stanowiska zaczęła nabierać innego obrotu. Pojawiła się przedstawiona przez marszałka kwestia powołania na zastępcę przewodniczącego sejmiku Stanisława Gmitruka. Moja propozycja była bardzo prosta. Nie pierwszy raz rozmawialiśmy, żeby to zrobić. Jednak wobec pewnej większości klubu PiS zaproponowałem, by przegłosować wniosek nad powołaniem Stanisława Gmitruka już po głosowaniu nad moim odwołaniem. Mieliśmy dwadzieścia trzy głosy, gdyby w głosowaniu tajnym pojawiły się dwadzieścia cztery głosy przeciwko mojemu odwołaniu, wtedy mogło to sugerować, że pan Gmitruk nas popiera. W takiej sytuacji natychmiast mogliśmy wprowadzić wniosek o powołanie Stanisława Gmitruka na wiceprzewodniczącego.

Co dawało wprowadzenie wniosku o powołanie Stanisława Gmitruka przed głosowaniem nad pańskim odwołaniem?

To było bardzo ważne, ponieważ w przypadku braku przewodniczącego dalsze obrady prowadzi najstarszy wiekiem zastępca przewodniczącego. Stanisław Gmitruk jest starszy od pani Beaty Kocik. Po moim odwołaniu, PiS miał natychmiast przestać prowadzić obrady.

Obrady rozpoczęły się od złożenia wniosku przez marszałka Chełstowskiego o powołanie Stanisława Gmitruka. To doprowadziło do przerw proceduralnych. Co w tamtym momencie działo się w kuluarach?

Wbrew naszemu stanowisku marszałek postanowił złożyć wniosek o rozszerzenie porządku obrad. Moje wątpliwości wzbudził nie sam wniosek, który oczywiście miał prawo być złożony. Jednak chodziło tu o to, że rozszerzenie porządku obrad nie oznacza miejsca w porządku obrad. Te wątpliwości przekazałem radcy prawnemu sejmiku - Józefowi Koczarowi, prosząc o jego opinię. W odpowiedzi na pytanie dowiedziałem się, że rozszerzenie porządku jest równoznaczne z miejscem w porządku obrad, co nigdy nie było praktykowane. Miejsce zawsze było ustalane przez przewodniczącego. W ten sposób pojawiły się dwie przerwy. Poprosiłem pana mecenasa Koczara o oficjalną opinię prawną, która pojawiła się po godzinie siedemnastej. Zapoznałem się z nią na posiedzeniu klubu i postanowiłem kontynuować obrady według przedstawionej opinii.
Jednak, żeby sprawa była jasna, muszę podkreślić, że nadal się z tą opinią nie zgadzam. Dodanie punktu do porządku obrad nie oznacza automatycznie wyznaczonego miejsca, w którym ten punkt ma być procedowany. To już zależy od przewodniczącego. Nigdy do tej pory nie głosowaliśmy zmienionego porządku obrad. Zresztą gdy obrady zostały przejęte przez nowego przewodniczącego Marka Gzika, porządek obrad wielokrotnie zmieniany ,też nie był głosowany.

Jednak już na samym początku obrad mógł się pan domyślać, że PiS większości może już nie mieć. Troje radnych zajęło miejsca z dala od klubu.

To był bardzo wyraźny znak, podszedłem do pana Rafała Kandziory i zapytałem go, czy miejsce, które zajął wraz z paniami radnymi Aliną Nowak i Marią Materlą oznacza jakąś zmianę i czy to, że oni zasiedli poza klubem PiS jest już na stałe. Radny Kandziora potwierdził i w zasadzie od tego momentu sprawa wydawała się być już przesądzona.

To wszystko pomimo deklaracji, które padały jeszcze kilka minut wcześniej podczas spotkania klubu PiS?

Tak i pomimo mojej osobistej rozmowy z Marią Materlą, którą odbyłem telefonicznie dzień wcześniej. Dzwoniłem z pytaniem czy będzie uczestniczyła w sesji. W czasie rozmowy padły deklaracje pełnego poparcia, choć teraz trochę mnie zastanawia wydźwięk samej rozmowy. Pytania o moje rzekome podejrzenia, które miał sugerować telefon do Marii Materli. Radna zapewniając o swojej lojalności powoływała się na naszą wieloletnią znajomość.

Czy pański telefon do radnej Materli wiązał się z jakimiś podejrzeniami?

Nie, dzwoniłem tamtego dnia do kilku radnych by upewnić się, że będą uczestniczyć w poniedziałkowej sesji. Choć akurat z Marią Materlą kontaktowałem się po sugestii Jakuba Chełstowskiego, który podczas rozmowy wyraźnie wskazał na nią jako osobę, z którą powinienem porozmawiać. Wszystko co wydarzyło się w poniedziałek było już tylko lawiną, która musiała się przetoczyć.

Gdybyśmy się cofnęli do roku dwa tysiące ósmego. Był pan wiceprzewodniczącym komisji budżetu. W sejmiku rządziła koalicja PO-PiS. Wtedy z klubu radnych PiS odeszło czworo radnych, którzy założyli osobny klub doprowadzając do rozpadu koalicji. Czy można w tych sytuacjach doszukiwać się analogi?

Wtedy namawiano mnie by odejść z PiSu, gdy się nie zgodziłem, zostałem odwołany ze stanowiska wiceprzewodniczącego komisji budżetu. Choć sytuacje faktycznie mogą wydawać się bardzo podobne, to z przykrością muszę stwierdzić, że wtedy było więcej kultury. Nie było zawoalowanych gier. Pamiętam gdy wstał jeden z radnych PO i otwarcie poinformował mnie, że w wyniku uzgodnień politycznych będzie głosował za moim odwołaniem. Podziękował przy okazji za dobrą współpracę. To, że dochodzi do takich zmian nie powinno nikogo dziwić, jednak ważne jest by przy okazji nie stracić przyzwoitości.

Jeśli chodzi o przyzwoitość. W ostatnich wyborach mógł się pan poszczycić najlepszym wynikiem wśród wszystkich radnych, na których oddano głosy do śląskiego sejmiku. To chyba najwyższe z możliwych docenienie wieloletniej pracy w samorządzie.

Dwanaście lat byłem w opozycji. Największą nagrodą za moją pracę dla samorządu był wynik w ostatnich wyborach, kiedy zdobyłem ponad czterdzieści trzy tysiące głosów. To była najlepsza możliwa nagroda od wyborców. Tym bardziej, że okręg cieszyński, z którego startowałem nie może się równać liczebnością z innymi znacznie większymi okręgami na Śląsku. Pokonałem nawet urzędującego marszałka Wojciecha Saługę.

Mówi się, że PiS nie wygrał w 2018 roku wyborów na Śląsku. Jednak w wyniku woli suwerena pańskie ugrupowanie zdobyło w sejmiku 22 mandaty wobec 20 Platformy Obywatelskiej.

Myśmy te wybory wygrali zdecydowanie, zdobyliśmy ponad pięćset pięćdziesiąt tysięcy głosów. Druga Platforma Obywatelska miała tych głosów pięćdziesiąt siedem tysięcy mniej. To przełożyło się na ilość miejsc w sejmiku. Tu nie było żadnych przypadków. Mówienie, że to PO wygrała te wybory jest nieprawdziwe. Ostatnie cztery lata to był bardzo dobry czas dla Śląska. Czas wytężonej pracy bez zawirowań. Sama długość mojej kadencji stawia mnie wśród przewodniczących, którzy najdłużej piastowali swoją funkcję. W ciągu dwudziestu dwóch lat samorządu, w sejmiku śląskim zasiadało ośmiu przewodniczących. Średnia długość kadencji to dwa-trzy lata.

Na końcu chciałbym wrócić do ostatniej sesji nadzwyczajnej, która została zwołana siódmego grudnia. Poza odwołaniem z funkcji zastępcy przewodniczącego, pańskiej klubowej koleżanki - Beaty Kocik, poruszone na niej były dwie inne kwestie. Jedną z nich była zaskakująca dyskusja dotycząca podwyżek cen wody, jakie planuje w najbliższym czasie wdrożyć Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów. Ma to rzekomy związek z tym, że jak ogłosił marszałek Chełstowski, ustawa o maksymalnych cenach energii nie obejmie GPW. Tymczasem sami radni rządzącej obecnie w sejmiku nowej koalicji mają wątpliwości wobec słów marszałka.

Radny koalicji Marek Kopel wykazuje, że GPW jest objęte tą ulgą. Jego wystąpienie było bardzo profesjonalne. Odczytał projekt ustawy, przedstawił przy tym opinię kancelarii prawnej. Z której wynika, że wystarczy jedynie zastosować się do zapisów ustawy. To pokazuje, że zamiast zwoływać jałową sesję, powinno się zebrać w określonym gremium powołanym do tego problemu i omówić całą sytuację. Nie dochodziłoby wtedy do tak kuriozalnych sytuacji jak informacja w sprawie GPW, która miała miejsce podczas zwołanej nadzwyczajnej sesji. To samo dotyczy drugiego punktu tej sesji, czyli informacji w sprawie Funduszu Górnośląskiego. W obydwu przypadkach jawi się obraz niekompetencji urzędu , który sprawując nadzór właścicielski nad spółkami samorządowymi, wydaje się nie panować nad tym co się w nich dzieje, co zdaje się zauważać nie tylko jego dotychczasowe środowisko polityczne, ale również nowi koalicjanci.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera