Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śląska saga Korfantych i Noakowskich

Jadwiga Jenczelewska
Młodzież przedwojennych Katowic. Są tu m.in. siostry Zofia i Eugenia Noakowskie, Maria,  Zbigniew i Witold Korfantowie; na kanapie z boku Elżbieta Korfantowa
Młodzież przedwojennych Katowic. Są tu m.in. siostry Zofia i Eugenia Noakowskie, Maria, Zbigniew i Witold Korfantowie; na kanapie z boku Elżbieta Korfantowa archiwum rodzinne /repr. Marzena Bugała-Azarko
To nieprawda, że Korfanty był wrogo nastawiony do Piłsudskiego. Dziennikarze i historycy często powtarzają takie opinie, choć rozmijają się one z rzeczywistością. Gdy Józef Piłsudski siedział w więzieniu w Magdeburgu, Wojciech Korfanty wybierał się do niego starać się o jego zwolnienie, ale nie zdążył, bo komendanta zwolnili. Zaś gdy Ignacy Paderewski zaproszony przez polski rząd wracał ze Stanów Zjednoczonych do Polski statkiem w 1918 roku, Korfanty planował sprowadzenie Paderewskiego do Poznania. To miało być hasłem do rozpoczęcia powstania wielkopolskiego. Dlatego Korfanty pojechał po niego samochodem do Gdańska, a następnie sprowadził do Poznania. Skąd to wiem? Od Halżki, najstarszej córki Wojciecha Korfantego, którą dobrze znałam - takim, dość stanowczym i emocjonalnym dementi, wita mnie od progu pani Hanna Tarnowska.

Cioteczna babcia Michaela

Gdy 19 kwietnia tego roku w DZ ukazał się wywiad z Michaelem Korfantym, prawnukiem Wojciecha Korfantego, na moim biurku zadzwonił telefon.

- Nazywam się Hanna Tarnowska z domu Noakowska. Moja siostra, Eugenia, także z domu Noakowska, była żoną starszego syna Korfantego, Zbigniewa. Michael Korfanty to jej wnuk, a ja jestem jego babcią cioteczną - powiedział zdecydowany głos w telefonie. Pani Hanna zgodziła się opowiedzieć nieznaną historię o swojej rodzinie, która najpierw przyjaźniła się z rodziną Wojciecha Korfantego, a potem losy obu familii splotły się na dobre.

KORFANTY: ODEZWA DO LUDU ŚLĄSKIEGO ODCINEK 1. [PRZECZYTAJ]

Siedzimy w jej przytulnym katowickim mieszkaniu, a wiosna zagląda do otwartych okien. Na stoliku czekają otwarte albumy ze zdjęciami. Niektóre, już pożółkłe, pierwszy raz zostaną pokazane publicznie. Mają bezcenną wartość dokumentalną.
Mieszkanie Hanny Tarnowskiej oddziela od świata cieni ulica Francuska. Tam, za murem, prawie naprzeciwko, na znanej katowickiej nekropolii spoczywają jej bliscy: ojciec Feliks Noakowski, inżynier górniczy, który zmarł w 1932 roku, oraz matka Izabella Noakowska z domu Sągajłło, pochowana obok męża w 1950 roku. Niedaleko Noakowskich spoczął Wojciech Korfanty. Byli blisko siebie za życia; są też po śmierci.

- Miałam trzy siostry: Eugenię, późniejszą panią Korfantową, Zosię i Nelę, a także brata Stanisława. - Na cmentarzu przy Francuskiej prócz rodziców spoczywa też brat Staś i siostra Zosia. Nela, po mężu Tomaszewska, jest pochowana w Nowej Zelandii, a Eugenia Korfantowa - w Dallas - wyjaśnia Hanna Tarnowska, najmłodsza z pięcioosobowego rodzeństwa Noakowskich. - Chcieliśmy pochować Eugenię w Katowicach, ale ona jeszcze za życia powiedziała, że nie zostawi tam swoich bliskich i pragnie pozostać między nimi. Tam jest też pochowany jej mąż - Zbigniew Korfanty, oraz jeden z ich synów - Wojciech Korfanty, ojciec Michaela, z którym wywiad ukazał się w DZ.

Potomkowie Sągajłłów

- Do rodziny Sągajłłów - tej ze strony mojej matki, należało kiedyś pół Litwy i tytuł książęco-hrabiowski - wspomina pani Tarnowska. - Brat mojej matki, hrabia Witold Sągajłło, przed wojną dyrektor generalny Warszawskiego Towarzystwa Kopań Węgla i Zakładów Hutniczych w Zagłębiu Dąbrowskim, prezes Stowarzyszenia Polskich Inżynierów Górniczych i Hutniczych, a także gubernator klubów Rotary International w Polsce, powiedział kiedyś do mnie żartem:

- Pamiętaj, Haniu, że możesz nawet pretendować do francuskiego tronu. Oczywiście, czasy, jakie później nastały, nie sprzyjały takim aspiracjom, ale te fakty są niepodważalne - wspomina.

Jest początek XX wieku. Noakowscy, rodzice pani Hanny, która wówczas jeszcze się nie urodziła, mieszkają z czworgiem dzieci w Kadijewce, około 100 kilometrów od Charkowa. Od wybuchu rosyjskiej rewolucji minęło już kilka lat i trwa terror, który dosięga ludności cywilnej. Władza radziecka wypuściła bowiem z więzień wielu zwykłych kryminalistów. Mnożą się krwawe napady, bolszewicy rabują, co się da. W latach 1918-1919 ludzie masowo uciekają więc przed bolszewikami

- Mama opowiadała nam, że musieli zostawić cały majątek i uciec do Polski. A ponieważ granica była zamknięta, trzeba było plynąć przez Morze Czarne. W Bałakławie [miejscowość na Ukrainie, na Krymie - przyp. red.], która leży nad zatoką Morza Czarnego, czekali tydzień na statek. Gdy wreszcie przypłynął, wsiedli na niego głównie biali oficerowie i moja rodzina, choć na tym statku był tylko jeden marynarz. Pomylił trasę i płynęli w stronę Konstantynopola w Turcji, dziś Stambuł. W końcu zawrócili i wylądowali w Konstancy w Rumunii. Okazało się, że w Kon-stancy stał już pociąg sanitarny do Warszawy. Nasz owdowiały wówczas dziadek Karol Sągajłło, który uciekał z naszymi rodzicami i czwórką ich dzieci, był z zawodu lekarzem. Dzięki niemu cała rodzina mogła wsiąść do tego sanitarnego pociągu - wspomina przeszłość pani Tarnowska.

Śląsk, to dobre miejsce

Tak dotarli do Warszawy, do rodziny Feliksa Noakowskiego. Ale i tu dopadła ich rewolucja. W 1920 roku urodziła się pani Hanna - w czasie, kiedy bolszewicy podchodzili pod Warszawę.

- Moja mama bardzo sobie ceniła to, że przynajmniej jej najmłodsze dziecko urodziło się w Polsce i ma prawdziwą warszawiankę, bo przecież całe moje rodzeństwo przyszło na świat w Rosji: Aniela, czyli Nela, Stanisław, Zofia i Eugenia nazywana przez nas Gieniusią, starsza ode mnie 7 lat - w przyszłości żona Zbigniewa Korfantego.

Z Warszawy rodzina Noakowskichprzeprowadziła się na krótko do Sopotu. Ale ponieważ Feliks Noakowski był inżynierem górniczym, wybrał się na Śląsk w poszukiwaniu odpowiedniego zajęcia.

- Przyjechał tu jeszcze przed końcem III powstania śląskiego. I wtedy po raz pierwszy spotkał Wojciecha Korfantego - mówi pani Hanna. - Był pod wielkim wrażeniem osobowości tego człowieka. Korfanty strasznie mu zaimponował pod każdym względem - jako człowiek, i jako polityk.

Wkrótce Feliks Noakowski rozpoczął pracę w Katowicach w swoim fachu: w Wyższym Urzędzie Górniczym. Po zakończeniu III powstania to właśnie on razem z Zygmunt Malawskim, który w latach 1922-1939 był prezesem Wyższego Urzędu Górniczego, przejmowali w zarząd kopalnie i huty, które przypadły Polsce. A było to 50 procent hut i 76 proc. kopalń węgla, które miały ogromne znaczenie dla gospodarczego bytu II Rzeczpospolitej. Pani Hanna dodaje, że gdy Michał Grażyński zwalniał powstańców z pracy, to jej ojciec starał się ich zatrudniać.

KORFANTY: ODEZWA DO LUDU ŚLĄSKIEGO ODCINEK 2. [PRZECZYTAJ]

Nic dziwnego, że jego znajomość z Wojciechem Korfantym zacieśniła się, a rodziny poznały się lepiej i z czasem nawiązały przyjazne relacje, szczególnie po przeprowadzce Noakowskich do Katowic wiosną 1922 roku. Ale w 1926 r. zamieszkali w Tarnowskich Górach, w pięknej 14-pokojowej willi - tuż obok koszar słynnego 3. Pułku Ułanów Śląskich.

- Ojciec zaczął pracować u Guido Donnersmarcka jako generalny dyrektor hut i kopalń - mówi pani Hanna. I ze śmiechem dodaje. - Ponieważ rodzice bardzo lubili gości, nasz dom zawsze był pełen oficerów, bez przerwy odbywały się u nas jakieś przyjęcia, było gwarno i głośno. Naprzeciwko stał szpital, więc ciekawscy z tego szpitala zaglądali, co też się u nas dzieje.

Donnersmarckowie zaś urządzali specjalne garden party w swojej siedzibie w Świerklańcu. W tamtych latach w Katowicach nie było polskiego gimnazjum. - Były takie w Sosnowcu. Stanisław chodził do tej samej szkoły, co Jan Kiepura. Brat opowiadał, że Janek już wtedy śpiewał na przerwach i wszędzie było go słychać. To często irytowało uczniów, bo przeszkadzało im w skupieniu. Siostry uczęszczały do prywatnego gimnazjum pani Siwikowej [pensja pani Siwikowej to późniejsze Gimnazjum i Liceum im. E. Plater - przyp. red.].

Wizyta motocyklistów

To właśnie w Tarnowskich Górach Eugenia pierwszy raz spotkała Zbigniewa i Witolda Korfantych.
- Brat początkowo studiował w AGH w Krakowie. Ale po pierwszym roku studenci mieli zjazd do kopalni i po tym zjeździe od razu przeniósł się na prawo, na którym studiowali też synowie Korfantego. Przyjaźnił się z nimi już wcześniej - mówi pani Hanna. Dodaje, że rodzina Korfantych typowała Witolda Korfantego na następcę ojca, bo był poważniejszy, a przy tym bardzo zdolny.

Gdy Zbyszek i Witold dostali od ojca nowe motocykle, postanowili natychmiast odwiedzić Stasia, by je wypróbować. Przyjechali któregoś letniego poranka i zostali do wieczora, bo Noakowscy mieli - obok swojej willi - piękny ogród. Gieniusia potrafiła świetnie dbać o dom, gdy rodzice gdzieś wyjeżdżali, więc często zajmowała się nim. Tym razem - natychmiast po wyjeździe braci Korfantych - zrobiła Stasiowi piekielną awanturę.

- Co ty tu za kolegów sprowadzasz! W całym domu unosi się zapach benzyny. Nie możesz sobie lepszych kolegów wybrać? - robiła wymówki bratu, nie przeczuwając, że za kilka lat zostanie panią Korfantową. A podobno i Zbyszek, i Witold podkochiwali się w pięknej i gospodarnej pannie Eugenii.

Rodzinne radości i smutki

W 1928 r. Feliks Noakowski poważnie zachorował i wrócił z rodziną do Katowic. Zamieszkali przy ulicy Warszawskiej 28. Wtedy przyjaźń z rodziną Korfantych rozkwitła na dobre.

- To było wówczas, gdy Wojciech Korfanty wydawał "Polonię". Ja byłam najmłodsza i kręciłam się trochę między nimi, ale pamiętam doskonale, że cała rodzina Korfantych wciąż u nas przebywała i ciągle ich widziałam - dodaje rozmówczyni.
Wtedy troski i dramaty mieszały się z radościami i zabawą. Pani Hanna mówi, że zapamiętała Wojciecha Korfantego, jako kogoś, kto albo siedział w więzieniu, albo wyjeżdżał za granicę. I jako człowieka niebywale odważnego. Jej starsza siostra Gieniusia zaprzyjaźniła się z młodszą córką Korfantego, Marią, nazywaną przez wszystkich Myszką. Starsza, Halżka Korfantówna, opowiadała, jak wyglądało jedno z wystąpień ojca w Reichstagu. Korfanty zażyczył sobie, aby jego rodzina była w parlamencie, jak on przemawia i któregoś dnia zabrał ich wszystkich ze sobą.

"Gdy tam wchodziliśmy, był potworny hałas i zamieszanie, a gdy ojciec wchodził na mównicę, zrobiła się wielka cisza. Słychać było, jak przemawiał. W pewnym momencie ktoś zwrócił uwagę Korfantemu, że nie może mówić o Pomorzu, Wielkopolsce i Śląsku, że są polskie. Na co Korfanty, który nie znał strachu, odpowiedział publicznie: "Ależ mogę tak mówić". Nic sobie nie robiąc z tych uwag, dalej używał określenia "polskie" - wspominała Halżka.

Panna Eugenia często urządzała podwieczorki, na które zapraszała między innymi Marię i obu braci Korfantych. Młodzież jeździła na wycieczki, organizowała spotkania towarzyskie. I nieuchronnie wchodziła w okres zakładania rodzin. Feliks Noakows-ki w tym czasie był już poważnie chory. Zmarł 17 września 1932 roku. Z powodu żałoby planowane śluby musiały zaczekać, m.in. Myszki, córki Korfantego, i Tadeusza Ullmanna.

JESTEM WOJCIECHEM KORFANTYM TROCHĘ ONIEŚMIELONY [PRZECZYTAJ WYWIAD Z MICHAELEM KORFANTYM]

Gdy żałoba się skończyła, oni pierwsi stanęli na ślubnym kobiercu. Po nich pobrali się Zofia Noakowska i Romuald Zagórow-ski, a w czerwcu 1935 roku Eugenia Noakowska i Zbigniew Kor-fanty. Ślub był skromny, bo nie było na nim Wojciecha Korfantego - wtedy przebywał już na wygnaniu w Czechosłowacji.

Wizyta Korfantego

Ślubu udzielał młodej parze późniejszy biskup katowicki Juliusz Bieniek. Pani Hanna była druhną w parze z Witoldem Korfantym.

- Siostra i szwagier brali ślub 16 czerwca. Uroczystość kościelna nawet nie odbywała się w katedrze na Plebiscytowej, lecz w kaplicy u sióstr zakonnych. Na przyjęcie weselne, też bez blichtru i rozgłosu, udaliśmy się do naszego domu przy ul. gen. Zajączka, bo tam zamieszkaliśmy po śmierci ojca. Rodzina Korfantych mieszkała niedaleko, przy ul. Powstańców. Eugenia i Zbigniew tuż po ślubie pojechali do ojca, który przebywał w Czechosłowacji.

Pani Hanna doskonale pamięta, jak Korfanty przyszedł do ich domu tuż przed ucieczką za południową granicę, bo w kraju groziło mu aresztowanie. Chciał pożegnać się z jej mamą, Izabellą Noakowską.

- Był niezwykle zaaferowany. Słyszałam, jak mówił do mamy: "Będzie zaszczytem dla naszej rodziny, jeśli panna Eugenia zechce zostać żoną naszego Zbyszka" - wspomina tę wizytę pani Hanna. Dodaje, że rozmawiał potem z jej matką jeszcze dość długo. Wspomina też zabawny epizod.

KORFANTY: ODEZWA DO LUDU ŚLĄSKIEGO ODCINEK 3. [PRZECZYTAJ]

Gdy do domu przychodził gość, trzeba było zejść do niego i przywitać się. Pokojówka przyszła po Hanię i pomogła jej szybko się ubrać. - Zeszłam schodami na dół do salonu. Pan Korfanty był tak zaabsorbowany tą rozmową, że nie przyglądając mi się specjalnie, od razu pocałował mnie w rękę. Dopiero potem zorientował się i powiedział: "Ach, to Hanka". Było to zabawny, a zarazem sympatyczny gest - uśmiecha się do wspomnień moja rozmówczyni. Niedługo potem synowie przeprowadzili ojca przez czechosłowacką granicę.

Po ślubie Eugenia i Zbigniew zamieszkali przy ulicy Podgórnej w Katowicach, ale gdy Zbyszek otworzył kancelarię prawną przy ulicy 3 Maja, właśnie tam się przeprowadzili. Siostry często się widywały, a Eugenia czasem opowiadała Hance o politycznej działalności swojego teścia, którą miała okazję śledzić już od kilku lat. Widziała osobiście, jak Wojciech Korfanty przybył do Katowic zwolniony z więzienia w Brześciu.

Jak to z teściem było

Było to przed świętami Bożego Narodzenia w 1930 roku. Eugenia ze Zbyszkiem poszli na dworzec kolejowy przywitać go, a pani Elżbieta Korfantowa czekała na męża w domu. Wiwatujący tłum wyniósł na rękach swojego bohatera z peronu do samochodu. I nie pozwolili włączyć silnika, tylko cały czas pchali auto spod starego dworca na ulicę Powstańców, do domu Korfantych.

- Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak Korfanty był przez ludzi szanowany i ceniony. Dzisiejsi politycy mogą tylko pomarzyć o takim poparciu tłumów. Ale też wszyscy podkreślali, że jest to nieprawdopodobnie odważny człowiek, bezkompromisowy i bezgranicznie oddany sprawie, o którą całe życie walczył, czyli o Polskę i o jego ukochany Śląsk. W grudniu 1936 roku urodziły się wnuki Wojciecha Korfantego, Wojciech i Feliks. Wtedy kobiety nie rodziły dzieci w szpitalach, lecz w domu pod okiem położnej.

- Nasza mama, która była przy tym porodzie, opowiadała mi, że gdy tylko Wojtuś przyszedł na świat, trzeba było od razu nim się zająć. Moja rodząca siostra w pewnym momencie powiedziała, że coś się jej tam jeszcze rusza. "Co ci się tam może ruszać" - zapytała zaniepokojona mama.

- No i okazało się, że po chwili urodził się drugi chłopczyk, który otrzymał imię Feliks - po drugim dziadku. W tamtych czasach dopiero podczas porodu okazywało się, że ciąża jest bliźniacza. Ja zostałam chrzestną matką Felka, a Myszka, siostra Zbyszka, matką chrzestną Wojtka - wspomina pani Tarnowska. Wkrótce odbył się chrzest w kościele Mariackim w Katowicach.
Po radościach, nastały smutne chwile. Młodszy syn Korfantego, Witold, poważnie się rozchorował. Wysłano go do Pszczyny do doktora Teofila Golusa, tego samego, przy którym rok później będzie umierał Wojciech Korfanty. Doktor Golus, który był szwagrem Elżbiety Korfantowej, opracował dla młodego pacjenta specjalną terapię. Niestety, niewiele dała. Choroba, prawdopodobnie białaczka, okazała się śmiertelna. - Korfanty, który był wciąż w Czechosłowacji na politycznym wygnaniu, chciał się jeszcze zobaczyć z umierającym synem. Robił więc wszystko, aby uzyskać zgodę na przyjazd do Polski, lecz jej nie otrzymał. Wręcz przeciwnie, uprzedzono go, że gdy tylko przekroczy granicę, zostanie aresztowany. W tej sytuacji pojechała do niego młodsza córka, Myszka. Wówczas już zamężna Maria Ullmann, chciała, aby ojciec nie był sam w chwili, gdy nadejdzie wiadomość o śmierci Witolda. Opowiadała mi później, że czekali na tę straszną wieść w jakiejś budce na polsko-czechosłowackiej granicy. Witold zmarł 19 września 1938 r. Miał zaledwie 28 lat. Maria Ullmann wyjawiła, że pierwszy raz widziała, jak ojciec płacze - wspomina pani Hanna.

Był początek 1939 roku. Wnuki Wojciecha Korfantego, Wojtek i Felek, rosły jak na drożdżach. Hanna, już 19-letnia panienka, często odwiedzała swoich małych siostrzeńców.

- Chłopcy byli śliczni, mieli już może po dwa lata. Któregoś dnia poszłam do siostry. Powiedziała mi, że Zbyszek w swoim gabinecie rozmawia telefonicznie z ojcem, który wtedy był już w Paryżu. Po długiej rozmowie Zbyszek wyszedł z gabinetu i powiedział zdenerwowany: "Ojciec nie da sobie nic powiedzieć". I zacytował słowa Wojciecha Kofrantego:

"Polska jest w niebezpieczeństwie, więc muszę być na posteru-nku. A mogę się przydać, bo znam Niemców". Powiedział też, że przejechał przez całe Niemcy, aby zobaczyć, jak oni sięzbroją. W Polsce była wtedy taka propaganda, że Niemcy mają czołgi z tektury. Po tej podróży do Paryża Korfanty już wiedział, że niemieckie czołgi są prawdziwe, i że wojsko stoi w pogotowiu na granicy.

Wojciech Korfanty nie doczekał początku wojny. Zmarł 17 sierpnia 1939 roku. Przeżył swoje najmłodsze dziecko, syna Witolda, którego bezgranicznie kochał i wiązał z nim wielkie nadzieje, o niespełna rok.



*Najpiękniejszy Rynek w woj. śląskim jest w... ZAGŁOSUJ i ZMIEŃ WYNIK
*Matura 2013: Pytania egzaminacyjne na 100 proc. ZOBACZ
*Nudyści już zawitali na plaże ZOBACZCIE, gdzie spotkacie naturystów w woj. śląskim
*Tak zdasz egzamin na prawo jazdy kat. A na motocykl ZDJĘCIA i WIDEO

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!