Już dawno nie było w Beskidach tak czarnej serii podczas ferii zimowych. I nie tylko dlatego, że tegoroczna zima jest wyjątkowo śnieżna, a więc i ruch na stokach większy.
Feralna seria miała miejsce w Wiśle, gdzie najpierw w styczniu na basenie ośrodka sportowego „Start” utonął 12-latek z powiatu zgierskiego, który wypoczywał w Beskidach, a inny z chłopców w ciężkim stanie trafił do szpitala. Kilka dni później 20-letni narciarz z Chojnic miał koszmarny wypadek na stoku Cieńkowa – został znaleziony poza trasą, zmarł w szpitalu.
Feralną serię dopełniła tajemnicza śmierć 13-latka z Wisły, znalezionego przed tygodniem na jednym z deptaków w tej miejscowości. Sprawa ciągle budzi emocje, bowiem dotąd nie udało się ustalić, dlaczego dziecko zmarło. Sekcja zwłok nie przyniosła odpowiedzi – potwierdziła jedynie, że 13-latek nie miał żadnych obrażeń wewnętrznych, które mogłyby być wynikiem uderzenia lub upadku. Dlatego konieczne są dodatkowe badania – toksykologiczne i histopatologiczne.
Zagadkowa śmierć chłopca w Wiśle nie kończy niestety serii tragicznych zdarzeń w Beskidach – przedwczoraj w Wiśle Soszowie dwaj pracownicy obsługi wyciągu spadli z krzesełka z dużej wysokości, doznając poważnych obrażeń – 50-latek po upadku był nieprzytomny. Obecnie znajduje się na oddziale intensywnej opieki medycznej Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 5 im. św. Barbary w Sosnowcu, gdzie przeszedł szereg badań i specjalistycznych konsultacji. 33-latek z urazem kręgosłupa i złamanymi nogami trafił do szpitala w Bielsku-Białej, a stamtąd do placówki w Piekarach Śląskich.
A przecież są jeszcze stoki narciarskie w różnych miejscach Beskidów – od Szczyrku po Zwardoń, na których ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR odnotowują rekordową liczbę wypadków – od początku grudnia 2016 r. do połowy lutego interweniowali blisko 1,5 tys. razy! W miniony weekend zostali wezwani do 119 przypadków, tylko w niedzielę aż 77 razy.
– W tym sezonie zimowym obserwujemy więcej wypadków ciężkich, które kończą się poważnymi obrażeniami – przyznaje ratownik Tomasz Jano, zastępca naczelnika Grupy Beskidzkiej GOPR. Oprócz typowych złamań i skręceń kończyn, narciarze i turyści coraz częściej doznają urazów kręgosłupa i głowy.
Dość powiedzieć, że tylko w czwartek w Beskidach aż cztery razy trzeba było wzywać helikoptery, by jak najszybciej przetransportować rannych do szpitala – dwa śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego przyleciały do Wisły po rannych pracowników, którzy spadli z wyciągu, jeden śmigłowiec został wezwany do stacji ZwardońSKI, gdzie 14-letni narciarz z Warszawy zderzył się z 19-latkiem ze Świętochłowic. W tym samym czasie w Szczyrku doszło do innego wypadku z udziałem dwójki narciarzy – w tym przypadku goprowcy ze Szczyrku musieli wzywać z Zakopanego śmigłowiec Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
– Zima, pod względem śniegu, jest lepsza niż w poprzednich latach, czynne są wszystkie ośrodki narciarskie, a ruch na stokach jest bardzo duży – tłumaczy dużą liczbę wypadków Tomasz Jano. – W poprzednich latach ośrodki z powodu słabszej zimy były czynne krócej i ruch w nich był mniejszy. To przekłada się na statystyki wypadków. A tych jest najwięcej od paru lat – dodaje.
Przyczyny są bardzo różne – brak umiejętności, brawura, jazda poza trasami, przecenienie swoich możliwości, nieuwaga. Goprowcy zwracają uwagę, że na trasach spotykają się wytrawni narciarze z początkującymi, dużo jest też małych dzieci. Bywa że wielu szusujących pojawia się na stoku po długiej przerwie w jeździe na nartach i w kiepskiej kondycji. A wtedy o wypadek nietrudno.
– Jest nam bardzo przykro z powodu serii wypadków, do jakich doszło w naszym mieście. Mamy nadzieję, że doniesienia medialne o tych zdarzeniach nie zniechęcą ludzi do Wisły i Beskidów, bo warunki do wypoczynku są tutaj znakomite – mówi Łukasz Bielski z Referatu Promocji, Turystyki, Kultury i Sportu Urzędu Miejskiego w Wiśle.
Przy okazji alarmująco dużej liczby poważnych wypadków na beskidzkich stokach, jak bumerang wraca temat braku śmigłowca, który mógłby stacjonować w Bielsku-Białej lub Szczyrku w okresie zimowym.
W Beskidach dochodzi do jednej trzeciej wypadków górskich w Polsce. W latach 2009-2015 Grupa Beskidzka GOPR była zmuszona wzywać śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, z którym współpracuje, aż 137 razy. Tylko w miniony czwartek konieczne było aż czterokrotne wezwanie śmigłowca do pilnego transportu ciężko rannych. Maszyna przylatuje w Beskidy z Krakowa lub Gliwic. Zajmuje jej to od 20 do 30 minut w zależności od warunków pogodowych. Starania o śmigłowiec dla Beskidów trwają od kilku lat. W ostatnich miesiącach ratownicy GOPR i bielscy parlamentarzyści rozmawiali na ten temat w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Według najnowszych ustaleń, są dwie możliwości – jedna to przesunięcie w Beskidy na sezon zimowy dodatkowej maszyny LPR, prócz tych, które aktualnie znajdują się w Gliwicach i Krakowie. Druga to zakup śmigłowca i zlecenie jego utrzymania prywatnemu operatorowi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?