Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zobacz to, czego nie widać. Recenzja filmu "Strefa interesów"

Adam Pazera
Film "Strefa interesów" w polskich kinach można oglądać od 8 marca
Film "Strefa interesów" w polskich kinach można oglądać od 8 marca Gutek Film
O „Strefie interesów” (The Zone of Interest) w reżyserii Jonathana Glazera filmowy świat usłyszał już 10 miesięcy temu, na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes.

Zobacz to, czego nie widać. Recenzja filmu "Strefa interesów"

Film jest bardzo luźną adaptacją książki Martina Amisa o tym samym tytule (jest tam m.in. romans oficera SS z żoną komendanta obozu, a nic takiego nie ma w filmowej wersji), zaś sam zwrot „strefa interesów” (z niem. Interessengebiet) to obszar wokół obozu koncentracyjnego Auschwitz. Teren ten został utworzony w celu usunięcia z tych okolic polskiej ludności (ok. 9 tys.) i przejęcia jej pól uprawnych oraz utrudnienia kontaktów i pomocy więźniom przez miejscowych.

Z czasem planowano tam utworzenie wzorcowych wiosek dla niemieckich rolników. Na szczęście nic z tego nie wyszło, ale zbrodnicza machina obozowa Auschwitz pracowała pełną parą, gładząc według różnych źródeł miliony istnień ludzkich. Komendantem KL Auschwitz od 4 maja 1940 roku był doświadczony w tej „dziedzinie” - bo związany od 1934 roku z administracją obozów koncentracyjnych - Rudolf Höss. A „Strefa interesów” poraża ogromem zła niepokazanym wprost.

Film opowiada o życiu rodzinnym Hössa w pięknym domu z ogrodem, przylegającym bezpośrednio do obozu, pieczołowicie pielęgnowanym przez żonę, Hedwig (dumna, że „trzy lata temu było tu szczere pole”). Zaś Lagerkommandant jest wzorowym mężem i czułym ojcem pięciorga dzieci. Czas upływa im na leniwym wypoczynku nad rzeką, przejażdżkach na koniach po łąkowej okolicy, sjeście nad ogrodowym basenem.

I choć praktycznie nie oglądamy grozy tego, co dzieje się za murem zwieńczonym drutem kolczastym na górze, tylko czasem przewinie się jakiś więzień w pasiaku pracujący dla rodziny komendanta, to zło czai się tuż „za rogiem” domostwa. Niekiedy jedynie na niebie pojawi się gęsty dym z komina krematoryjnego, a widz ze ściśniętym gardłem usłyszy krzyki, przekleństwa, jęki i przytłumione strzały. I to niewidoczne zło, przekazane jedynie przez wymowne znaki, bardziej przemawia niż obraz bezpośredni czyli ewentualne pokazanie okrucieństwa wewnątrz Konzentrationslager.

W tym wstrząsającym kontraście między idyllicznym rajem a niewidocznym piekłem siła obrazu tkwi też w dialogach. Oto pani domu, po przejrzeniu worka z ubraniami, który dostarczył obozowicz, zwraca się do służących-więźniarek i łaskawie proponuje: „Sophie, Marta, Aniela! Wybierzcie sobie coś, ale po jednej sztuce!”. Ona sama natomiast mierzy przed lustrem eleganckie futro (rozkazując: „wyczyścić i podszyć, podszewka się rozerwała!”) i próbuje szminkę na ustach.

Podczas rozmowy z żonami SS-manów informuje przyjaciółki o diamencie schowanym w... paście do zębów i stwierdza ze śmiechem: „Czego to oni nie wymyślą!”. „Dobrze się ustawiłaś, moje dziecko” - mówi nieświadoma sytuacji matka Hedwig, przybyła doń w odwiedziny.

Dla „królowej Auschwitz” (tak ją nazywano) największym problemem stała się ewentualna konieczność porzucenia wypielęgnowanego „gniazdka domowego” na Bielitzstraße 88, bo czar może prysnąć, gdyż mąż zostaje wydelegowany do Oranienburga. Wtedy upiera się przy mężu: „Będą musieli wynieść mnie stąd siłą! To jest nasz dom, nasze dzieci są zdrowe i szczęśliwe, to jest nasz Lebensraum (przestrzeń życiowa)” i wściekła wrzeszczy do służącej: „Gdybym tylko chciała, mój mąż rozsypałby twoje prochy w Babicach!”.

Höss natomiast cierpliwie tłumaczy rodzinie podczas kolacji: „Życie, które prowadzimy, warte jest tej ofiary”. Dla niego ważniejsza od tragicznego losu więźniów jest estetyka wokół łagru, kiedy ruga służby wartownicze: „Obcinając kwiat bzu, krzak ma nie dawać uszczerbku, bo one mają być ozdobą naszego obozu!”.

Aby zmaksymalizować proces eksterminacji więźniów, Höss zaprasza do domu specjalistów, pokazujących na projektach możliwości techniczne pieców krematoryjnych. Bezrefleksyjnie, niczym inżynierowie tworzący gigantyczny projekt biznesowy, pochylają się nad planami, gdzie będzie kolejna komora z „ładunkiem” do spalania, możliwością unicestwienia 400-500 istnień ludzkich w ciągu 7 godzin: „Otwiera się kanał, ogień podąża za ciągiem powietrza, temperatura 1000 stopni, usunąć popiół i wsadzić nowy ładunek”. Jakże naturalnie w ustach inżynierów brzmią cztery wyrazy, podsumowujące porażającą zbrodnię: „Spalanie - studzenie - usuwanie - napełnianie”!

Kontrastem do rodzinnej atmosfery są kilkukrotne sceny z dziewczynką, która ukradkiem w pryzmach kamieni ukrywa jabłka dla więźniów. A ujęcia te zostały przedstawione w specyficzny sposób, bo w negatywie, zaś jej uosobieniem jest prawdziwa postać - Aleksandra Bystroń-Kołodziejczyk. To ona, jako kilkunastoletnia dziewczyna, w czasie okupacji wraz z siostrą dożywiała więźniów, organizowała lekarstwa i przenosiła grypsy. Tę symboliczną rolę odtwarza, pochodząca z Czechowic-Dziedzic, Julia Polaczek.
Niezwykłe jest też operowanie muzyką i obrazem w filmie; na wstępie, kiedy zniknie tytuł, przez kilka minut ekran pozostaje ciemny z pulsującą muzyką, a dopiero stopniowo usłyszymy świergot ptaków i gwar ludzi (sielanka nad rzeką). Niepokojący przerywnik pojawia się w środku filmu, gdy kamera przybliżą się i wręcz „wdziera” do środka ogrodowych kwiatów, które „rozlewają się”, tworząc czerwoną magmę na cały ekran.

Zakończenie także nie daje spokoju: niepokojąca, drażniąca uszy muzyka, wwierca się w mózg i nie pozwoli zapomnieć i pozostać obojętnym długo po wyjściu z kina. Zaś „zobacz to, czego nie widać” mówi napis na plakacie filmu, bo rzeczywiście to, co jest niedopowiedziane i niepokazane, działa najbardziej na wyobraźnię.

Czy pocieszeniem może być fakt, że Rudolf Höss zawisnął na szubienicy w kwietniu 1947 roku na terenie „swojego” obozu? A ukrywającego się w gospodarstwie rolnym koło Flensburga wydała własna żona zaszantażowana przez brytyjski wywiad, że dzieci zostaną wywiezione na Syberię. Warto jednak dodać, że spośród ponad 6 tys. SS-manów, którzy służyli w obozie w Auschwitz i przeżyli wojnę, jedynie ok. 12-15% odpowiedziało przed sądami za swoje zbrodnie. Parafrazując nieco Kaczmarskiego i Gintrowskiego: „Kary nie było dla największych drani, a lud ofiary złożył nadaremnie”.

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera