Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

30 lat temu płonął las w Kuźni Raciborskiej. W koszmarnym kataklizmie spłonęło dwóch strażaków. Reportaż Dziennika Zachodniego

BKK, PCH, RL
Mija 30 lat od pożaru w Kuźni Raciborskiej
Mija 30 lat od pożaru w Kuźni Raciborskiej ARC DZ
Płomienie pędziły z prędkością do 4 kilometrów na godzinę, niszcząc wszystko, co napotkały na swojej drodze. Wiejący od strony Tatr wiatr sprawiał, że ogień wirował, co chwilę zmieniając kierunek. Raz przypalał strażakom grzywkę, raz palił ich boleśnie po plecach. Dokładnie 30 lat temu, 26 sierpnia, 1992 roku, w lesie, w Kuźni Raciborskiej zauważono pierwsze płomienie.

Spis treści

Płomienie pędziły z prędkością do 4 kilometrów na godzinę, niszcząc wszystko, co napotkały na swojej drodze.

Wiejący od strony Tatr wiatr sprawiał, że ogień wirował, co chwilę zmieniając kierunek. Raz przypalał strażakom grzywkę, raz palił ich boleśnie po plecach. Dokładnie 30 lat temu, 26 sierpnia, 1992 roku, w lesie, w Kuźni Raciborskiej zauważono pierwsze płomienie.

Cholera jasna - przeklinał pod nosem mężczyzna w średnim wieku, spoglądając na czerwono-pomarańczową łunę unoszącą się nad lasem na wprost jego domu. To było kilka kilometrów, ale wydawało się, jakby łuna była tuż obok, na wyciągnięcie ręki. I ten zapach… Wszechobecny smród spalenizny. Stał na dachu swojego domu. Średniej wielkości, kostka, jakich przed laty w okolicy budowano mnóstwo. W środku żona, dzieci. Był po szybkiej kąpieli, w lodowatej wodzie. Zmył z siebie pot, kurz, założył czystą bieliznę, podkoszulek. A bujna czupryna na głowie wciąż grzała go tak, jakby miał na głowie wełnianą czapkę... Sąsiad znów polewał dach swojego domu wodą. Przykrywał coś na placu plandeką. Jakby to cokolwiek mogło pomóc - pomyślał mężczyzna, kręcąc głową. Usłyszał za plecami głos: popatrz, tamta chmura wygląda na burzową. Będzie deszcz - krzyczał ktoś. Mężczyzna spojrzał w niebo. - Nie będzie - pomyślał, patrząc na całkowicie bezchmurne, ale wciąż purpurowe niebo.

POŻAR W KUŹNI RACIBORSKIEJ, ZOBACZ KONIECZNIE

Malinowski biegł na oślep przez młodnik. Ogień dopadł go 15 metrów od drogi.. Kaczyna spłonął wraz ze swoim autem

Była godzina 13.30. Zastęp Andrzeja Kaczyny, strażaka z PSP w Raciborzu, wracał do bazy z Nędzy, gdzie przed południem ktoś zgłosił pożar torfowiska. Akcja gaśnicza zakończona sukcesem, ale zbiornik z wodą świecił pustkami. Zajechali do odlewni metali Rafamet, by skorzystać z hydrantu i napełnić beczkę. Dostrzegli wtedy dym. W radiu usłyszeli nerwowy głos dyspozytora. Gdy tylko wóz był znów gotowy do akcji, ruszyli.
- Zauważyliśmy duże kłęby dymu nad lasem. Wskazywało to już wtedy na duży pożar - relacjonował nam pięć lat temu Hubert Dziedzioch, strażak, który w wozie Kaczyny robił za kierowcę. - Natychmiast dostaliśmy rozkaz, by udać się w tamto miejsce - podkreślał strażak. Powiadomiono Powiatowe Stanowisko Kierowania i pojechali… Nie mieli świadomości, że właśnie są świadkami rozpoczynającej się apokalipsy... I że w czasie tego horroru stracą nie tylko swojego dowódcę, ale i przyjaciela, bo Kaczyna żywy z lasu nie wyszedł. Kiedy jego załogę ogień okrążył ze wszystkich stron, on sam schronił się w aucie. Jedni pouciekali w paprocie, inni, jak ochotnik z Kędzierzyna - Malinowski, biegli na oślep przez młodnik. Malinowski padł na ziemię 15 metrów od drogi. Był tak blisko. Kaczyna spłonął wraz ze swoim autem. Dziedziochowi się udało.

Pożar pochłonął 10 tys. hektarów lasu.

Pożar w Kuźni Raciborskiej. To był największy pożar lasów w ...

Złowieszcze chmury dymu jednocześnie zauważono też z dwóch wież obserwacyjnych usytuowanych w lesie. Już było wiadomo, że płonie teren wzdłuż torów kolejowych PKP linii Racibórz - Kędzierzyn. Pożar był rozległy, liniowy, płomienie zauważono w kilku miejscach wzdłuż linii kolejowej. Akcję rozpoczęto natychmiast. Skierowano do niej 10 sekcji straży pożarnej. Po 12-15 minutach od zaalarmowania w akcji brało udział 10 jednostek gaśniczych. Po dwóch godzinach dramatycznej w przebiegu akcji pożar stał się niemożliwy do zatrzymania. Z powodu silnego wiatru, który cały czas zmieniał swój kierunek, ogień pędził z prędkością ok. 4 km na godzinę w głąb lasu. Płomienie sięgały coraz dalej, wyżej. A we wszystkich okolicznych - od Kędzierzyna, przez Rybnik, Wodzisław, Gliwice i dalej komendach i remizach rozległy się strażackie syreny.

Płonie słoma? Nie, to las

Była godzina 14.30. Józef Mitręga wracał z porannej szychty na Marcelu. Pracował pod firmą, w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych. Żar lał się z nieba. Termometry wskazywały ponad 37 stopni Celsjusza. Horror. - Widzieliśmy, wracając z roboty, już tę łunę. Początkowo myślałem, że pali się słoma i siano w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Budziskach - wspomina strażak.

Tego lata skwar był nieznośny. Strażackie węże będące w dyspozycji strażaków z Ochotniczej Straży Pożarnej w Kuźni Raciborskiej nie nadążały schnąć, a silnik w wysłużonym starze nie miał kiedy „ochłodnąć”. - Dźwięk strażackiej syreny rozlegał się co chwilę. Zresztą, co się dziwić, kiedy deszczu nad regionem nie było od maja. Zazwyczaj udawało nam się pożary „łapać” w odpowiednim momencie - wspomina pan Józef. Teraz najgorszy był jednak ten cholerny wiatr. Od Tatr, od Podhala. Wiało mocno, momentami jakby człowiekowi miało zaraz głowę urwać.

ZOBACZ REPORTAŻ DZ PRZYGOTOWANY NA 25. ROCZNICĘ TRAGICZNEGO POŻARU W KUŹNI RACIBORSKIEJ

Kiedy w tę feralną środę pan Józef wrócił do domu, na stole w izbie znalazł kartkę od żony, która pracowała w pobliskiej księgarni. „Nie ruszej się z chałupy, jak dzieci wrócą z przedszkola. Poli się”. Uśmiechnął się pod nosem. - W co ta kobieta wierzy? - pomyślał. O tym, że jego koledzy, ochotnicy z OSP Kuźnia, są na pożarze, wiedział doskonale. - Pojechali do pożaru lasu, tyle że między Kuźnią a Nędzą. I tam gasili. A w tym czasie był już sygnał, że płonie też las przy torach w rejonie Solarni - wspomina.

Wszyscy przypuszczali wtedy, że płomienie dojdą do głównej drogi łączącej Kuźnię Raciborską i Solarnię. - Tam miał się zatrzymać. Gówno prawda, to były sekundy, jak przeskoczył przez drogę - wspomina pan Józef.

Kiedy do Kuźni zaczęły zjeżdżać jednostki OSP i PSP z całej okolicy, punkt koncentracji oddziałów zorganizowano na stadionie. Tam stały helikoptery gaśnicze, tam koncentrowano wozy, tam nawet w trzecim czy czwartym dniu pożaru uruchomiono prowizoryczny warsztat naprawy samochodów gaśniczych.

Kiedy żona pana Józka wróciła z pracy, pojechał do remizy. - Pomysł z tym, żeby do gaszenia pożaru wysyłać jednostki, które tego lasu kompletnie nie znały, był bez sensu. Wjeżdżali w las i potem jeździli po nim na oślep. My współdziałaliśmy z nadleśnictwem. Oni wiedzieli, że my się na lesie znamy, wysyłali nas na ślepo. Ale ile razy było tak, że w lesie, jadąc w konkretne miejsce, spotykaliśmy taki zagubiony wóz z Rzeszowa czy Opola, gdzie przerażeni strażacy pytali nas, jak z tego przeklętego lasu wyjechać - dodaje.

W trzeciej albo czwartek dobie pożaru załoga Mitręgi, najlepiej znająca tamtejsze lasy, pojechała zobaczyć, czy żywioł przetrwała leśna kapliczka popularnie nazywana Magdalenką. - W telewizji opowiadali o niej różne rzeczy. Mówili, że obłożono ją folią i polano pianą, przez to ogień ją ominął. Większej bzdury nie słyszałem. Kluczyliśmy tymi leśnymi drogami, ale dojechaliśmy. Obstała bez polewania jej pianą. Ogień się przed nią rozszedł, przeszedł bokiem. Siła wyższa - mówi pan Józef, spoglądając wymownie.

Z ramienia ochotników do boju z ogniem zadysponowany został też Zbigniew Miedziak, ówczesny druh Ochotniczej Straży Pożarnej w Kuźni Raciborskiej. W akcji brał udział niemal od samego początku. - Wracając z pracy, nie umiałem dotrzeć do domu. Pędziły kolejne wozy strażackie, a ja jako strażak odsuwałem się im z drogi, żeby jak najszybciej mogły dotrzeć na miejsce - opowiada ochotnik. - Koledzy z OSP zgarnęli mnie po drodze. Nawet przebrać się nie zdążyłem. Dopiero w aucie „wskoczyłem” w strażacki strój - wspomina. Ochotnicza jednostka, na której terenie wybuchł pożar lasu, w walce z żywiołem dała wszystkie ręce na pokład. Wraz ze Zbigniewem Miedziakiem, z kuźniańskiej OSP, do pożaru wysłano między innymi Norberta Kocura. - Najpierw wysłali naszą sekcję w okolice Dziergowic. Gasiliśmy tam 3-4 godziny - wspomina po latach, mówiąc, że początkowo sytuacja wydawała się nawet na opanowaną. - Wyszedłem stamtąd, a ogień był już po drugiej stronie ulicy. Do dziś nie wiem, jak nam to uciekło, chyba górą - dodaje wciąż czynny strażak OSP w Kuźni Raciborskiej. - Baliśmy się, że ogień dojdzie do stacji paliw albo z drugiej strony do zakładów chemicznych. Gdyby tam doszło do wybuchu, byłoby pozamiatane - zwraca uwagę Zbigniew Miedziak.

Zepsuta skrzynia biegów w wozie bojowym

Czesław Kasperzec, ówczesny komendant zakładowej straży pożarnej w kopalni Rydułtowy, był już w domu po szychcie, kiedy we wsi rozległ się dźwięk syreny. Ze swojego domu w Gaszowicach do mieszczącej się po drugiej stronie szosy remizy dobiegł w kilka sekund.

- Zwoływali kompanię odwodową, rybnicką. Docierały do nas plotki, że pali się leśniczówka w Rudach. Punkt koncentracji kompanii był na placu obok Domusu w Rybniku. Stamtąd kolumną jechaliśmy do Kuźni - wspomina emerytowany strażak. Już po drodze, kiedy widzieli zaparkowane wzdłuż lasu strażackie samochody, wiedzieli, z czym mają do czynienia. - Wiedziałem, że szybko do domu nie wrócimy. Dojechaliśmy na ten stadion, do punktu koncentracji i stamtąd wysyłali nas po 3-4 wozy w głąb lasu - mówi pan Czesław. - Wtedy wiedzieliśmy już, co się stało z Kaczyną, z Malinowskim. Byliśmy jakieś dwie, może trzy leśne „przecinki” dalej. Powiedziałem kierowcy, żeby dalej, w głąb lasu wjeżdżał na wstecznym, tyłem, żeby w razie czego można było uciekać - dodaje.

Pech chciał, że w drodze na miejsce pożaru strażakom z Gaszowic rozsypała się skrzynia biegów w starym starze. - Nie mieliśmy w ogóle dwójki, najważniejszego przy jeździe po lesie biegu. Ale siedzieliśmy cicho, jechaliśmy w głąb lasu, daliśmy radę - mówi Kasperzec.

Strach towarzyszył niemal wszystkim

Widzieli, co halny wiatr wyprawia z płomieniami. Widzieli, jak płomienie, które były przed nimi, nagle wyskakiwały im zza pleców. - Nie raz, nie dwa przypalało nam plecy. Zresztą mieliśmy powiedziane, że w razie czego zostawiamy wszystkie graty na miejscu i wzdłuż linii gaśniczych uciekamy - mówi strażak.

Strażacy z Gaszowic kilkukrotnie wjeżdżali w las. Dopiero kiedy w nocy przyznali się komuś z dowództwa, że mają niesprawne auto, kazano im wracać do bazy, do domu. - Wróciliśmy koło północy. Na „mostkach” przed domami wzdłuż głównej ulicy w naszej wsi stali ludzie. W środku nocy. Czekali, aż wrócimy - wspomina pan Czesław.

Pożar o średnicy kilkunastu kilometrów, który objął około 9 tysięcy hektarów lasu, udało się opanować po czterech dobach. Akcja gaśnicza trwała w sumie 26 dni. W akcji zaangażowano 4 helikoptery, 27 samolotów, 48 ciągników ciężkich, 25 ciągników rolniczych.

Największy w historii pożar lasu

W kulminacyjnej fazie w okolicach Kuźni było nawet 10-11 tys. osób z całej Polski. To strażacy, policjanci, żołnierze. Kuźnia Raciborska liczyła sobie wówczas 6 tys. mieszkańców. Strażacy po kanapkę, butelkę wody, pół godziny snu, przyjeżdżali na stadion.

- Współczułem tym ludziom z Polski. My, jak było choćby pół godziny przerwy, wracaliśmy do nas do remizy albo do domu. Pojedliśmy, wykąpaliśmy się. Oni spali w szkole, na stadionie, gdzie się dało - mówi Józef Mitręga. W okolicy stadionu powstało jakby osobne miasto w mieście. Okoliczni mieszkańcy tutaj zwozili jedzenie, gospodynie, siostry zakonne z pobliskiego Raciborza szykowały zupy, kanapki. W szkołach zakwaterowani byli strażacy, obrona cywilna, żołnierze. Były tam stołówki i wydawano jedzenie. Wydawano kawę, wodę. Dla 10 tys. osób trzeba było nieraz wydać 100 tys. butelek wody. Dowożono je do lasu, do miejsca, gdzie szalał pożar. Na stadionie powstał tymczasowy szpital polowy dla rannych strażaków.

Kilka lat temu, w jednym z wywiadów dla DZ Witold Cęcek, ówczesny burmistrz Kuźni Raciborskiej, zdradził, że były kłopoty z dostarczaniem paliwa do strażackich aut. - Nikt nie chciał podjąć się dostarczania benzyny. Problemem była szalejąca w tamtym okresie inflacja. Dostawcy chcieli od razu zapłatę. (...) Dlatego zacząłem wydawać specjalne talony na paliwo [wozy tankowały na stacjach bez płacenia, rozliczano się później - red.]. I tak tankowaliśmy - wspominał przed laty były burmistrz.

Stefan Kaptur, który był wówczas zastępcą dowódcy jednostki JRG straży pożarnej w Raciborzu, po latach przyznaje, że była to jedna z najtrudniejszych akcji, w jakich przyszło mu brać udział. Co wtedy czuł?

- Niemoc. I respekt przed naturą, która pokazała swoją moc - zaznacza Stefan Kaptur. - Nie byliśmy w stanie tego pożaru opanować. Za każdym razem, kiedy wydawało się, że udało nam się go okiełznać, byliśmy w błędzie. To odciskało piętno na każdym z nas. Popalone samochody, sprzęt, śmierć kolegów... - mówi ściszonym głosem.

Gdy wreszcie spadł pierwszy od długiego czasu i jakże zbawienny w ówczesnej sytuacji deszcz, poczuł ulgę i ogromne zmęczenie. - Wreszcie można było odpocząć. To była ogromna ulga, gdy po czterech dniach akcji wróciłem do domu, mogłem się wykąpać, bo w tym lesie znikąd nie było ochłody - mówi strażak.

Wszyscy się uczyli: strażacy, leśnicy

Oficjalnie wywołany iskrą zepsutego układu hamulcowego pociągu pożar trwał cztery dni. Po tym czasie udało się go opanować, dogaszanie trwało do 20 września.

- Potem czekały nas te wszystkie procedury: dochodzenie, przesłuchania świadków, poszukiwanie przyczyn - mówi Kaptur. - To był początek lat 90. Straż była młodziutką formacją. My tam, w Kuźni i potem w 1997 roku na powodzi uczyliśmy się wszystkiego. Uczyliśmy się dowodzenia, dysponowania, tworzyliśmy podstawy pod cały system - mówi generał brygadier Zbigniew Meres, ówczesny komendant PSP w Katowicach, dowódca akcji gaśniczej.

On też, choć w 1992 roku dowodził akcją gaśniczą od pierwszego dnia, nie oszczędzał się. - Nie musiałem pytać strażaków, którzy wyjeżdżali z lasu, co tam się dzieje. Byłem na pierwszej linii frontu, wszystko widziałem. To, co nas najbardziej wtedy zaskoczyło, to tempo przemieszczania się pożaru. Czegoś takiego wcześniej nie widzieliśmy, a lasy gasiliśmy nie raz, nie dwa - podkreśla emerytowany generał.

Najdłużej o piekle, które rozpętało się w lesie, przypominało pogorzelisko, którego jak mówi nie sposób było ogarnąć wzrokiem. - Kiedy pierwszy raz, w październiku pojechałem w to miejsce, było tam nie jak w lesie. Panowała kompletna cisza, było zupełnie czarno, gdzieniegdzie widać było kikuty drzew - wspomina strażak z Raciborza, na którego oczach można powiedzieć las odradzał się na nowo. - Obecnie nikt nie powiedziałby, że miał tam miejsce jakikolwiek pożar. To wielka zasługa leśników, co zrobili z tym lasem i za to dla nich szacunek - docenia Stefan Kaptur wyczyn leśników, którzy także byli zaangażowani w akcję gaśniczą, służąc strażakom jako przewodnicy.

Mija 30 lat od pożaru w Kuźni Raciborskiej

30 lat temu płonął las w Kuźni Raciborskiej. W koszmarnym ka...

Gdy strażacy zakończyli dogaszanie pogorzeliska i zaczęli pakować węże strażackie do swoich samochodów, na miejsce przyjechali leśnicy. Zresztą już w trakcie akcji gaśniczej intensywnie pomagali ratownikom, dogrywając swego rodzaju kolejność prowadzonych działań. Trudno tu jednak mówić o ścisłej współpracy. Wszyscy grali do jednej bramki, lecz każdy jakby w innym meczu. Brak koordynacji i sprawnego oprzyrządowania był widoczny niemal na każdym kroku. - Każda ze służb miała inny system łączności, trudno było to wszystko ze sobą zgrać. Wyglądało to trochę jak na Dzikim Zachodzie, bo także i odpowiedzialność nie była sformułowana i sprecyzowana - wspomina Kazimierz Szabla, były nadleśniczy z Rud.

Syreny ucichły, woda nie lała się już z strażackich samochodów. Jest sukces, akcja gaśnicza zakończona. Ale co dalej? Pozostała tylko cisza, kompletna cisza i nic więcej. - Kiedy już odjechały wszystkie służby, kiedy przejeżdżaliśmy przez pożarzysko - to, co nas wtedy uderzało, to martwa cisza. Martwa cisza, popiół i czerń po horyzont. Absolutnie zero śpiewu ptaków, żadnego szelestu drzew. Ani jeden ptak, nic kompletnie - wspomina z wielkim trudem leśnik.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo